Badamy proletariat

·

Badamy proletariat

I.

Książka, którą przedkładamy tutaj czytelnikowi, jest wyrazem spotkania się dwu inicjatyw badawczych i współpracy dwu instytucji. W seminarium pedagogicznym UJ prof. Mysłakowski rozpoczął badania nad samokształceniem w grupie młodzieży uniwersyteckiej z zamiarem rozszerzenia stopniowo terenu badań na inne grupy kulturowe i dzięki temu nawiązany został kontakt z seminarium socjologicznym Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego w Krakowie; w tym samym bowiem czasie seminarium TUR-a rozpoczęło pod kierunkiem dr. Feliksa Grossa badania nad całokształtem warunków życia robotniczego, na razie w ramach bardzo skromnych; czterdziestu kilku robotników rozpoczęło studia w małej, niskiej salce Domu Górników w Krakowie.

Był to pierwszy rok wykładowy Szkoły Nauk Społecznych Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (TUR) im. Adama Mickiewicza. Robotnicy różnych zawodów, w różnym wieku schodzili się trzy razy w tygodniu przez kilka miesięcy, słuchali dwóch, trzech godzin wykładów, dyskutowali, kształcili się z zapałem, mimo nieraz bardzo trudnych warunków. Byli np. tacy, którzy półtorej godziny wędrowali z Bronowic na kurs, wracając nocą w zawiei. Patrzyliśmy na rozwój Szkoły z ciekawością i z obawą.

Był to bowiem eksperyment, pierwszy na naszym terenie, eksperyment nieudany byłby dla naszych poczynań niekorzystnym przesądzeniem sprawy na długie lata.

Ośrodkiem gorących dyskusji było tzw. seminarium socjologiczne. Nazwa zresztą niezupełnie odpowiadała istocie, były to bowiem raczej ćwiczenia socjologiczne, pomyślane jako jeden z elementów wychowania i kształcenia proletariatu.

Wybór takiej właśnie, a nie innej metody wychowawczej był podyktowany długoletnim doświadczeniem.

Zauważyliśmy w ciągu wielu lat pracy oświatowej, połączonej z obserwacją proletariatu i jego życia, że ten kapitał, który robotnik wnosi w społeczeństwo w formie samodzielności w myśleniu i w decyzji w niektórych sytuacjach, nie jest należycie uwzględniany w pracy wychowawczej i oświatowej.

Samodzielność ta nie jest wytworem romantycznej fantazji. Robotnik od wczesnej młodości znajduje się w samym ogniu walki życiowej. Wtenczas kiedy my, zawodowi, że tak powiem, inteligenci, kształcimy się, chłoniemy wiedzę czy zbijamy bąki, młody robotnik musi już samodzielnie walczyć o swą egzystencję. Brak większego doświadczenia życiowego, a przede wszystkim wykształcenia, zmusza go do podejmowania decyzji w sprawach życiowych wyłącznie niemal w oparciu o własne przemyślenia sytuacji, zaś walka o byt nagina jego umysł do jej trudów, nasuwa myśli, nadzieje i zwątpienia związane przede wszystkim z jego stanem socjalnym i walką ekonomiczną.

Nie ma tu burs, stypendiów, zapomóg – jest tylko strajk, akcja cennika, organizacja. Wydaje nam się, że z punktu widzenia wychowawczego cała ta sytuacja jest korzystna, mimo niewątpliwie ciężkich przeżyć jednostek. Chodzi tylko o wyzyskanie w kształceniu robotników tej właśnie samodzielności życiowej, a częściowo i myślowej, o wydobycie jej, że tak powiem, na wierzch, z mroków podświadomości, wykształcenia jej i uczynienia elementem zasadniczym oświaty robotniczej, przynajmniej na wyższych jej stopniach.

Odczyt – główny instrument oświaty robotniczej – tej funkcji nie spełniał i nie spełnia, podobnie w normalnych warunkach i książka.

Słowo wypowiedziane ex cathedra, druk, mają w oczach ludzi prostych moc niezwykłą, bo moc prawdy. Robotnik świadomy, dojrzały, kulturalny powinien umieć jednak samodzielnie do zagadnienia podejść, umieć patrzeć krytycznie na pewne zjawiska, odróżnić prawdę od demagogii.

Odczyt, książka – wspomnieliśmy – dają pewną ilość wiadomości, naświetleń wykładowców czy autorów, nie dają jednak sposobności do kształcenia samodzielnego sądu słuchaczy, nawet dyskusja nad książką tej funkcji nie spełnia w całej rozciągłości, bo materiał dyskusji został tu zebrany poza uczestnikami i narzucony. Uznając w pełni niezaprzeczalne korzyści wykładu w pracy oświatowej, szukaliśmy metody skuteczniejszego kształcenia samodzielności. Eksperymentem tym, w bardzo skromniutkich rozmiarach, było właśnie seminarium socjologiczne Szkoły Nauk Społecznych TUR. Robotnik i jego życie były ośrodkiem naszych studiów, praca samodzielna i dyskusja zajęły miejsce wykładu i książki, które znowu niepodzielnie królowały na innych lekcjach Szkoły. W ten sposób obie metody uzupełniały się i harmonizowały. Otóż robotnik, uczestnik seminarium, dostawał do opracowania pewien temat, wyłącznie z zakresu samodzielnej obserwacji, np. jak układają się stosunki między robotnikami miejskimi a wiejskimi na terenie określonej fabryki? Tym prostszy – zbadać kilka rodzin robotniczych pod kątem widzenia łączności ze wsią, a więc czy dana rodzina robotnicza posiada krewnych na wsi, czy utrzymywała z nimi łączność itd. Uczestnik seminarium badał sprawę na miejscu, zbierał informacje, przy czym trudności technicznych nie było, chodziło bowiem o szczegóły z życia, z którym był on mocno związany i do których miał dostęp.

Uczestnik przygotowywał referat na podstawie danych zebranych, często też kierujący seminarium przy pomocy odpowiednich pytań wydobywał szczegóły czy też ważniejsze momenty, nie poruszone przez samego referenta. Dyskusję otwierano potem nad samym referatem. Referat był oryginalny, zebrany dzięki samodzielnemu twórczemu wysiłkowi, dyskutanci czerpali też owe wiadomości nie z książek, lecz z własnych obserwacji, a najczęściej z własnego życia i osobistych doświadczeń. „Samorodna” praca naukowa, samodzielna myśl panowały tu niepodzielnie. Dyskusje były gorące, nieraz wprost pasjonujące, a raz bodaj doprowadziły do wzajemnego zagniewania. W dyskusji rej wodzili starsi robotnicy, przynajmniej w pierwszych latach seminarium. Dopiero na samym końcu zabierał głos kierujący seminarium, streszczał wyniki referatu i dyskusji; wiązał je z całością nauk społecznych, przedstawiając pokrótce wyniki badań naukowych, poglądy badaczy itp., polecając literaturę. W ten sposób samodzielny wysiłek myślowy kierowano w odpowiednie łożysko i wiązano z całością nauki i dostępnej literatury.

Staraliśmy się zatem unikać przesady w stosowaniu naszej koncepcji, a przede wszystkim błędów w wychowaniu samych uczestników. W przeciwnym razie mogli oni łatwo popaść w jakąś goryczą zawodu zaprawianą megalomanię czy też grafomaństwo o samorodnej wprawdzie, lecz nie mniej dyletanckiej, a często zgoła nieistotnej problematyce.

Problem stawialiśmy, uwzględniając już pewne założenia naukowe, teoretyczne, np. zagadnienie rodziny robotniczej, stosunku elementu wiejskiego po fabrykach do robotnika miejskiego itd. Stąd też gromadzić się zaczął w formie opracowań przez naszych uczniów wyników dyskusji wcale interesujący materiał socjologiczny. Obok swego skromnego założenia wychowawczego stało się seminarium niewielką pracownią naukową socjografii, a robotnicy, ci sami, co rano twardy metal na tokarnię kładli czy gdzieś na rusztowaniu na zaprawie cegłę osadzali, zamieniali się w twórczych pracowników naukowych. Materiały dostarczane przez nich miały swe wady, ale i wiele wartości. Przede wszystkim robotnik jako obserwator socjologiczny swego środowiska ma dużą łatwość w samej pracy terenowej, ma łatwy dostęp, nie ma zaś przeszkód w pracy, naturalnie poza wyjątkowymi wypadkami – sam jest częścią warstwy którą bada, odczuwa jej tęsknoty, rozumie pragnienia. […]

Aczkolwiek skromne, niemniej ciekawe dla nas materiały socjograficzne dotyczące życia, zwyczajów itd. proletariatu zachęciły nas do prowadzenia szerszych prac, już poza szczupłym gronem uczniów.

Pozostał nam do dyspozycji sam teren i bezpośrednie studia terenowe, prowadzone wedle możliwości, i szersza akcja w formie ankiety. Zainteresowania nasze skupiły się na zagadnieniu wysiłków robotniczych do awansu kulturalnego, nad kulturą robotniczą życia codziennego, stosunku do organizacji, do rodziny, na samokształceniu. Chcieliśmy otrzymać obraz życia robotniczego codziennego, chcieliśmy wreszcie głębiej poznać nie romantycznego, ale żywego człowieka pracy. Sporządziliśmy najpierw kwestionariusz i oddaliśmy do wypracowania kilku robotnikom jako „ankietę próbną”. […] Tekst ankiety rozesłaliśmy bodajże w 7500 egzemplarzach do wszystkich oddziałów TUR – otrzymaliśmy też sporą ilość odpowiedzi. Mimo skromnych nagród robotnicy nie zawiedli. Z różnych stron Polski, a nawet z emigracji napływać zaczęły pamiętniki. Ankieta zorganizowaną została w zasadzie przez Oddział Krakowski TUR-a, a przeprowadzaną w skali ogólnej dzięki poparciu Zarządu Głównego TUR. W ten sposób wkroczył TUR na drogę prac badawczych, a ankieta zatytułowana „Ankieta o Kulturze Proletariatu i Samokształceniu” Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego Oddziału im. Adama Mickiewicza w Krakowie, zapoczątkowała tę gałąź działalności kulturalnej.

Obok celu poznawczo-naukowego spełniała też ankieta rolę eksperymentu kulturalno-wychowawczego. Zachęcano w ten sposób wielu zdolniejszych robotników do większego i głębszego wysiłku myślowego, i to twórczego, i w ten sposób zmuszono ich do samodzielnej obserwacji i samodzielnego przemyślenia wielu spraw. […] Przewidując możliwości błędów, staraliśmy się już w samym tekście ankiety, drogą odpowiednich wskazówek, zachęcić autorów do ich unikania. Zachęcaliśmy do swobody w wypowiadaniu się, w przeciwieństwie do odpowiedzi niewolniczych i podążania za naszymi pytaniami. Podkreślono także wartość społeczną odpowiedzi szczerych. Zdaje się, że apel nasz nie pozostał bez echa. Uczestnicy ankiety, pamiętając na ogół o celu ankiety, wypowiedzieli się z dużą swobodą, nie trzymając się kurczowo pytań ankietowych. Jest to objaw, naszym zdaniem, korzystny, dowodzi o samodzielności w podejściu do zagadnienia. […]

Wprowadziliśmy poza tym zupełnie nowy – wydaje nam się – sposób korektury ankiety.

Posługiwaliśmy się naszą pracownią, seminarium socjologicznym Szkoły Nauk Społecznych TUR. Wyjątki z ciekawych wypracowań odczytywano na posiedzeniach seminarium ubiegłego roku, a robotnicy-uczestnicy seminarium w dyskusji wypowiadali swe opinie co do zagadnień i kwestii w nich poruszanych. Robotnik inteligentny, obeznany z natury rzeczy ze swym własnym środowiskiem i życiem robotniczym, ma duże możliwości w odróżnianiu prawdy od fałszu, wyjątkowych wypadków od reguły w pamiętnikach robotniczych.

W ten sposób mogliśmy też uzupełniać pewne luki, rozwijać problemy tylko dotknięte przez autora danego wypracowania, który nie doceniając należycie znaczenia, nie starał się bliżej go wyświetlić.

Dyskusja była zazwyczaj żywa, bo i seminarium złożone aż z 80 uczestników zbyt było liczne, co miało w dyskusjach nieco długich swe dobre i złe strony.

Wychowawczo rzecz sama przedstawia się nie mniej korzystnie.

Uczniowie nasi poruszali konkretne, nieraz trudne problemy życia robotniczego w oparciu o żywe, prawdziwe wypracowania, w których niejedno zagadnienie było i zagadnieniem naszych uczestników. […]

Traktowaliśmy tekst [ankiety] tylko jako drogowskaz, ale nie martwiliśmy się, gdy ktoś nie szedł za nim, lecz obierał sobie własną drogę. Raczej go nawet do tego zachęcaliśmy. Rezygnując z porównywalności, czyniliśmy to w przeświadczeniu, że zyskiwaliśmy na swobodzie i bezpośredniości wypowiedzenia, czyli – co na jedno wychodzi – zwiększaliśmy szanse ujawnienia się naturalnych tendencji psychospołecznych, prawdziwszego obrazu podłoża.

Linie zainteresowania badanych i badających nie nakrywają się zazwyczaj, niestety. Oczekujemy pewnych rezultatów, a otrzymujemy często wprawdzie nie te, których oczekiwaliśmy, lecz inne. O to jednak chodzi, czy te „inne” są bez wartości, dlatego że są inne? Właśnie nie. Rzeczą interpretującego jest wykrycie tej innej wartości; wyniki jednak będą nieporównywalne.

W celu wydobycia tej właściwej swoistej wartości różnych, początkowo nie dość jasnych dla nas momentów wypowiedzi, posłużyliśmy się wspomnianą już powyżej metodą korektury: dyskusja nad poszczególnymi pamiętnikami czy ich fragmentami, prowadzona w środowisku, z którego pochodzili autorzy, pozwalała uwydatnić znaczenie niejednego symptomu, obok którego, jako inteligenci i jako czytelnicy manuskryptu, gotowi byliśmy przejść.

Społeczeństwo nasze nie jest jednolite. Szereg elementów natury gospodarczej i społecznej wpływa na wytworzenie się warstw i klas.

Między klasami i warstwami czy innymi grupami znajdujemy gruby, wielki mur wzajemnej nieświadomości. Mimo że ludzie ci, w skład różnych grup społecznych wchodzący, żyją lata obok siebie, a nawet rozmawiają ze sobą często, istota społeczna pozostaje nadal nieznaną.

Wyobrażenie o danej grupie czerpiemy raczej ze stosunku do idei niż z doświadczenia. W zależności od tego kształtować się też będzie w oczach „szarego” przeciętnego inteligenta obraz robotnika i proletariatu. Wrogo usposobiony przekonany będzie, że proletariat to ciemna, nieoświecona „czerń”, pozbawiona wszelkiej kultury i kulturalnych potrzeb, ci zaś, co w robotniku składają swe nadzieje, co ze zwycięstwem jego wiążą swe tęsknoty, a nie związani są z żywym, tętniącym ruchem robotniczym, co najwyżej z gazetą i z kawiarnianym stolikiem, podchodzą znowu do robotnika jak do ołtarza. Dla nich robotnik to człowiek mocny, w niebieskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, młot trzyma w muskularnych dłoniach a za nim, niczym na propagandowym afiszu, czerwone słońce – „jutrzenka swobody wschodzi”.

Jedno i drugie z gruntu błędne. Nie potrzebuję tłumaczyć, wystarczy przerzucić kilka pamiętników, by poznać gorące zamiłowanie do czytelnictwa, zainteresowanie kulturą, tak znamienne dla wielu robotników. Ich poziom wykształcenia, ciężko zdobytego po żmudnym dniu roboczym, przerasta nieraz kilkakrotnie poziom i brydżowe zainteresowania przeciętnego, a ufnego w swe zdolności dyplomowanego groszoroba. Ale robotnik nawet kulturalny jest tylko zwykłym i normalnym człowiekiem, dalekim od wymarzonych ideałów. Codzienna walka, własne, rodzinne sprawy, ludzkie namiętności kształtują jego osobowość w tym samym stopniu co innych. Nie ma wreszcie jakiegoś „typowego”, „przeciętnego” robotnika, który by za wzór mógł służyć. Przeciwnie, czytając ankiety i pamiętniki zapoznamy się z dużą rozmaitością typów, z wielością środowisk. Pamiętniki robotników dają nam dużą możność poznania warstwy i środowiska, poniekąd łamią – wydaje nam się – mur nieporozumień wyniesiony wokół klasy.

Jak jednak należy ująć zagadnienie typów ludzkich proletariatu, czym wytłumaczyć zróżniczkowanie?

Przede wszystkim sama rozmaitość warunków ekonomicznych stwarza już różnolitość typów robotniczych.

Inaczej żyje, w innym nastroju psychicznym znajduje się pracownik stabilizowany, o stałej miesięcznej pensji, którego można usunąć dopiero drogą sądu dyscyplinarnego – inaczej znowu robotnik ceramiczny, zatrudniony przez cztery, pięć miesięcy w roku, o trzyzłotowym dziennym zarobku, przy dużej rodzinie, któremu stale zagraża zwykłe, czternastodniowe wypowiedzenie.

Moment gospodarczy wpływa już na stworzenie środowiska. Od zarobku zależy, czy robotnik mieszkać będzie w zdrowym, jasnym i obszernym mieszkaniu, czy będzie miał możność spędzenia urlopu na wsi, czy będzie miał izbę w zimie ciepłą i oświetloną, czy wreszcie będzie kupował książki, korzystał z kina, teatru itd.

Wszystkie te okoliczności, na pierwszy rzut oka „drobnostki”, składają się na wytworzenie środowiska.

Warunki zawodowe i geograficzno-środowiskowe wywierają też piętno.

Duża fabryka zatrudniająca pięć, sześć tysięcy ludzi jest specyficznym skupiskiem, wymagającym już odrębnych form organizacji zawodowej. W warsztacie takim siła solidarności robotniczej ma znaczenie tak wielkie, że często gwarantuje, w pewnych przynajmniej granicach, robotnikom swobodę przekonań i organizowania się. Samo otoczenie, fabryka, maszyny, piece pozostawiają swe ślady na zachowaniu się i psychice robotnika.

A teraz porównajmy ten typ robotnika „wielkofabrycznego” z czeladnikiem lub chłopcem u szewca. Gdzieś tam w suterenach, w małej mrocznej izbie pracuje trzech, czterech ludzi. Ustawowego czasu pracy nikt nie przestrzega, śladów higieny nie znajdziemy, organizacja w łonie samego warsztatu nie ma znaczenia (co innego organizacja ogólna, jednocząca wszystkich czeladników).

Warunki pracy, warsztat pracy i jego rozmiary składają się również na strukturę socjalną, a nawet przyrodniczą, środowiska robotniczego.

Dodajmy teraz i inne ważne współczynniki – a więc wielkość skupisk ludzkich, położenie geograficzne zakładu i osady, ciężar tradycji i wychowania.

Wielkie milionowe miasto w porównaniu z osadą robotniczą czy małą, odległą od linii kolejowej mieściną stanowi zupełnie odmienny typ środowiska, wiadomym jest również, jak silne piętno wywiera na charakterze mieszkańców środowisko portowego miasta. Sprawy te poruszamy tylko ogólnikowo, nie wdając się w szczegóły, pomijając też cały zespół innych współczynników kultury robotniczej.

Ale nawet pobieżny tylko przegląd współczynników środowiska robotniczego wystarczy dla uzasadnienia wielości typów robotniczych, bo przecież środowisko ma w tym względzie pierwszorzędne znaczenie.

Autorzy pamiętników zamieszczonych w niniejszym tomie rekrutują się z różnych środowisk, z rozmaitych gałęzi przemysłu, reprezentują także rozmaite kategorie płac i kwalifikacji. […]

„Klasa robotnicza”, „proletariat”, nie jest grupą jednolitą kulturowo. Są to wyrażenia wskazujące raczej na pewną kategorię struktury gospodarczej niż na konkretną treść społeczną. Rzut oka na załączone prace przekonywa, jak dalece są one różne – od zupełnego prymitywu człowieka, żyjącego na marginesie społeczeństwa, do inteligenta, żywiącego ambicje intelektualne, dbającego o formę literacką, usiłującego zająć określoną, własną postawę wobec różnorodnych zagadnień kultury.

Różnorodna ta masa (a ściślej mówiąc szereg warstw kulturalnych i towarzyskich) może w pewnych warunkach działać jako jednolita grupa, np. w akcji strajkowej; wówczas przestaje ona być tylko abstrakcyjną kategorią, a staje się rzeczywistością społeczną, która jednak po ukończeniu jakiejś akcji scalającej może znowu okazywać tendencje odśrodkowe i różnicujące. „Klasa” nie jest, lecz w pewnych warunkach „staje się”; jej trwanie ma charakter dynamiczny, stałym zaś czynnikiem są raczej warunki ekonomiczne, które w razie konfliktu mogą prowadzić do „uświadomienia” siebie jako klasy.

Ta różnorodna masa, żyjąca w bardzo różnych warunkach, przenikana przez najróżnorodniejsze prądy ideologiczne, ogarnięta tendencjami do awansu społecznego, stale w chwiejnej równowadze, stale nie czująca się „nasyconą” i dlatego objawiająca dużą prężność społeczną, zasługuje na jak największą uwagę. Tej uwagi udziela jej się zbyt mało. Wyłącznie administracyjno-polityczny stosunek to stanowczo zbyt mało. Społeczeństwo musi znać robotnika, otoczyć zrozumieniem jego dążenia do kultury: państwo powinno zajmować się nim nie tylko w okresach rozruchów, musi ono otoczyć opieką jego uzasadnione ambicje, jego dążenia do współudziału w dobrach kultury; rozszerzy ono w ten sposób swe oparcie społeczne, wyjdzie poza zaklętą sferę inteligencji i biurokracji. A masa ta nie musi być dopiero mozolnie rozbudzana; przez swoją dynamikę, przez swój pęd do kultury zaznacza sama mocno, czym jest i ku czemu dąży. […]

Ile problemów wyłania się przy czytaniu tych paru pamiętników, ile kwestii poruszono, ile problemów w nich nurtuje, jak wartościowych autorów czytają ci ludzie, a o tym wszystkim piszą przecież ludzie prości, od młota, biedni, ludzie, którzy nieraz kilka zaledwie miesięcy w szkole spędzili. Pismo wielu wskazuje, że ciężką pracą było dla nich utrwalenie swych przeżyć. Jeden np. szewc z małej lubelskiej mieściny zeszyt kołkami widocznie przybił do stołu, by się nie suwał, litery stawiał wolno, mozolnie w ręcznie wyliniowanym zeszycie…

Słusznie czytelnik zauważy, że to może być materiał najlepszy, wybrany. Prawda. Ale wskazuje to na wielkie możliwości kształcenia i wychowania, na wartość materiału ludzkiego, a przede wszystkim na wielkie zadania, które stoją przed nami – zadania kształcenia i wychowania tych ogromnych mas, udostępnienia nauki i możliwości rozwoju kulturalnego, a przede wszystkim stworzenia ludzkich warunków bytowania. […]

komentarzy