Prawda was zniewoli?
Niejasna postawa hierarchów wobec lustracji każe się zastanowić, czy mamy do czynienia z troską o dobro duchowe i naukę głoszoną w Ewangelii, czy nieporadną próbę ocalenia wizerunku Kościoła.
Opublikowane w nim zdjęcia dokumentują czas i miejsca, do których nieliczni mogą powrócić pamięcią. Większość musi zdać się na cudze wspomnienia, którym może zaufać, odrzucić lub zignorować.
Budowa Nowej Huty była nagłym a nieodwracalnym wydarzeniem, które zastaną, oswojoną rzeczywistość zmieniło w raz na zawsze zakończoną historię. Można to potraktować jako triumf materii nad duchem: ciężki sprzęt budowlany, tony cegieł, zaprawy murarskiej i metalowych konstrukcji zrównały z ziemią, wgniotły w glebę nie tylko wiejskie chaty, zabudowania gospodarcze, żyzne zagony, polne drogi, po których chłopi szli z procesjami – ale i właściwą im kulturę.
Gdy już powstały wielopiętrowe, wcale wygodne i komfortowe jak na tamte czasy domy, gdy hutnicze kominy przesyciły powietrze dymem i pyłem, gdy po chodnikach wielkiego miasta zaczęły maszerować ludzkie tłumy dopiero co przemianowane na proletariuszy (bo większość nowohucian w pierwszym pokoleniu wywodziło się z małych miasteczek i wsi niedawno powstałej Polski Ludowej) – tamto, minione, zepchnięto głęboko w niepamięć. Byt określił granice tego, czego warto było być świadomym i tego, o czym nie należało już wspominać (bo i po co?). Tak też byt określił nieświadomość. Proletariuszom potrzebny był kombinat hutniczo-metalurgiczny, kombinatowi – proletariusze. Młodym ludziom i społecznościom często wydaje się, że nie wiele im potrzeba do szczęścia.
Cały ten proces, w wyniku którego powstała Nowa Huta, można tłumaczyć sobie politycznie, jak się to zwykle czyni. Chciałbym go jednak potraktować w kategoriach modernizacji, owszem, motywowanej z pozycji ideologicznych, ale przecież – modernizacji. Modernizacja zaś równa się Postępowi, fetyszowi nowożytnej Europy. Spotkanie z Postępem nie należy do szczęśliwych dla tych, którym nie jest dane stać się jego beneficjentami. Jedni są zbyt krnąbrni, inni zbyt słabi czy po prostu zbędni, by móc cokolwiek zaoferować w zamian za dobrodziejstwa Postępu. Tu krótka dygresja: spytajcie pogrobowców po PGR-ach, dlaczego zajmują teraz takie a nie inne miejsce w hierarchii społecznej – odpowiedzą, że czują się niepotrzebni. Spytajcie ludzi, którym nie wypłaca się i tak nędznej pensji w terminie – odpowiedzą, że nie mają siły i możliwości się przeciwstawić. A Postęp chcąc nie chcąc przytaknie, tłumacząc obłudnie, że przecież mogli się przekwalifikować, wyjechać, wykazać się większą przedsiębiorczością i przebojowością. Ale widać są zbyt leniwi, by to uczynić. Zbyt roszczeniowi. I że nie ma szans na ich reedukację…
Gdy zatem u zarania Polski Ludowej komuniści, wierzący w swoją dziejową misję doprowadzenia Postępu do bezpiecznej przystani Końca Historii, podjęli się wybudowania Nowej Huty, nie czynili tego tylko po to, by pognębić politycznie nie lubiany przez siebie, inteligencki i reakcyjny Kraków. Oni naprawdę wierzyli, że idą ręka w rękę z naukową i jedynie słuszną doktryną marksizmu-leninizmu, która da odpowiedź na wszystkie bolączki ludzkości (tym się różnili od większości znanych nam przedstawicieli nomenklatury Polski Ludowej, których historycy IPN-u z perwersyjnym upodobaniem określają mianem „komunistów”). Dlatego też te masy z czarną ziemią za paznokciami, wyśpiewujące przy drodze litanie do figur Chrystusa, Maryi i wszystkich świętych, w pocie czoła pracujące na roli lub w małych, prywatnych warsztatach pracy, trzeba było przerobić na przodującą klasę robotniczą (a jak się nie da: to zetrzeć w proch). Nie dla hecy Tadeusz Kroński pisał do Czesława Miłosza zimą 1948 roku: „sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”.
Gdy oglądam album „Czas Zatrzymany”, myślę nie tylko o ludziach pokazanych na zdjęciach. Mimowolnie wspominam tych, którzy „tu i teraz” stają się ofiarami Postępu i Modernizacji: koniecznymi, wliczonymi w koszta. W zafundowanym nam stosunkowo niedawno porządku społeczno-politycznym o Postępie nie opowiada się z tym gniewnym patosem, z jakim czynili to marksiści. Postęp a la kapitalizm potrafi śmiać się sam z siebie, ale to nie on, lecz my pękniemy z rozpuku od tego chichotu, Postęp a la kapitalizm w szatkach III Rzeczypospolitej nie kusi człowieka mianem przodownika pracy, budowniczego Polski Ludowej, wczasami w Bułgarii, talonem na malucha, nie czyni tego lub owego tajnym współpracownikiem, pracownikiem Służby Bezpieczeństwa, aparatczykiem, ale rzadko też stwarza okazję, by wykazać się przed bliźnimi heroizmem cnót. Nie budzi w narodzie tego ducha oporu, jaki natchnął działaczy „Solidarności”, krytycznie spoglądających na stetryczały, zamieniony we własną karykaturę Postęp schyłkowego PRL-u.
Ale nadal skutecznie rozbija rodziny, gnoi ludzi, oddala od siebie najbliższych, całe społeczności wysyła na śmietnik historii (może mniej śmierdzący, ale równie beznadziejny), wciąż straszy, tumani, przestrasza. I niespecjalnie wiadomo, co zrobić z tym fantem, że ludzie uzależniają się od używek, a społeczeństwa – od Postępu. A jeśli który naród w ogóle ma słabą głowę wskutek nadmiaru dziejowych zawirowań – w tym gorsze może wpaść tarapaty.
Czy jednak ktoś, kto opowiada się po stronie lewicy, może tak gwałtownie kontestować Postęp? Tak – bo jeśli lewicowość zakłada sceptycyzm wobec wszelkich dogmatów, to także wobec tych, które produkuje nowoczesność. Poza tym: postęp rozumiany jako bezustanny ruch do przodu, ciągła, bezrefleksyjna modernizacja w imię zbyt wąsko pojętego dobrobytu, nie jest wartością bezwzględną. Kultura i modernizacja/postęp to nie są pojęcia tożsame, równoznaczne, widzimy to na własne oczy. Dlatego pamięć o cudzym, innym od naszego a przecież nie mniej szczęśliwym życiu może być skuteczną odtrutką na iluzje Postępu.
Poza tym pamięć o innym od naszego świecie, który jednak ludzie dla nas ważni uznawali za cenny, ratuje przed krótkowzrocznością i skupieniem na sobie. Bo coraz częściej byt określa naszą nieświadomość: jest coraz więcej rzeczy, których nie wiemy, nie pojmujemy, które nam umykają, gdy poddajemy się perswazji środków masowego przekazu. Kto zatem nie chce wpaść w sidła ignorancji i arogancji, wiernych sług Postępu, niech ogląda stare zdjęcia i czyta książki o ludziach, kulturach, epokach innych od naszej.
Niejasna postawa hierarchów wobec lustracji każe się zastanowić, czy mamy do czynienia z troską o dobro duchowe i naukę głoszoną w Ewangelii, czy nieporadną próbę ocalenia wizerunku Kościoła.
Z oceną PRL jest w Polsce tak, jak z prawie każdym innym ważnym tematem: głupio, nudno i sztampowo.