Niedawna debata ekonomiczna w Polskiej Akademii Nauk, zorganizowana przez Prawo i Sprawiedliwość, jest dobrym znakiem dla osób nawołujących do reformy w myśleniu o polityce gospodarczej (pisałem o tym tutaj). Nawet najmniejszy konkret czyni więcej dobrego niż najgorętsza retoryka. Doceniając ten gest jako początek poważnego myślenia o wyzwaniach współczesnego państwa, konieczne jest dotarcie do sedna problemu, przed którym stoimy.
Nie jest sednem problemu reforma podatkowa, próbująca zatrzymać drenowanie polskiego budżetu przez większych i sprytniejszych graczy. Nie jest nim również prawo – skomplikowane i premiujące nielicznych „zorientowanych”. Oba te zjawiska są jedynie objawem spętanego potencjału gospodarczego Polski, nie zaś przyczyną zjawiska.
Jak wspomniano podczas debaty, wydajność polskich pracowników (wytwarzanie bogactwa na dzień pracy) jest najniższe w Europie. Nie jest to winą jakoby restrykcyjnych przepisów prawa pracy, mimo iż dla części przedsiębiorców są one autentycznie uciążliwe i ich poluzowanie (kosztem i tak niskich standardów pracowniczych) zapewne ułatwiłoby działanie i konkurencyjność polskim przedsiębiorcom.
Ważne jest coś zupełnie innego: polski pracownik nie wytworzy w tym samym czasie tyle samo bogactwa, co jego zachodni odpowiednik, ponieważ produktywność „budek z kebabem” zawsze będzie niższa od tej, którą gwarantuje załoga fabryki BMW. Tu trafiamy w sedno problemu, który doskonale rozumieją zarówno polscy pracownicy (mała ilość dobrze płatnej pracy), jak i pracodawcy (niska, mało konkurencyjna wartość dodana).
Długookresowe wyzwania polskiej polityki gospodarczej nie są zatem abstrakcyjne, lecz zrozumiałe dla wielu Polaków, a ich rozwiązanie należy oprzeć na intencjonalnej polityce gospodarczej. Powinna być ona oparta na trzech, jednocześnie wdrażanych, fundamentach.
Po pierwsze: poruszyć ręce
Jest to fundament zrozumiały w warunkach wysokiego bezrobocia. Zwiększenie liczby miejsc pracy nie jest samo w sobie wyzwaniem ponad siły współczesnej teorii ekonomicznej. Tak w przeszłości (Keynes, Kalecki), jak i dziś (nowoczesna teoria pieniądza – MMT) wielu ekonomistów wskazuje na możliwość zwiększenia krajowej konsumpcji i produkcji dzięki wydatkom państwowym, kierowanym przez rząd. Monopol państwa na emisję pieniądza czyni groźbę niewypłacalności niebyłą, przynajmniej w przypadku suwerennego państwa. Inwestycje i wydatki państwa stymulują zarówno konsumpcję, jak i produkcję, przy czym krajowa konsumpcja podnosi poziom krajowej produkcji.
Niestety, model ten zawiera błędy, które sprawiają, że samo zwiększenie ilości pieniądza przez państwo nie jest wystarczającym gwarantem długookresowego rozwoju. Pierwszy, często przytaczany przez krytyków, to nieco przesadzona groźba inflacji. Mimo iż jest ona poniekąd „bajką o żelaznym wilku”, to zwraca uwagę na konieczność przełożenia agregatów monetarnych na wzrost mocy produkcyjnych, energetycznych, wiedzy i usług. Wynikający z tej obserwacji drugi, cięższy zarzut, to pokusa przyjęcia antyrozwojowej optyki popytu i podaży. Ta właśnie zdejmuje z pola widzenia potencjał rozwojowy, zarówno ten istniejący dzisiaj, możliwy do wykorzystania przy wydatkach dających duże pośrednie i bezpośrednie stopy zwrotu, jak i czysto hipotetyczny, wyrażany w wydatkach na badania i rozwój.
Dlatego właśnie polityka gospodarcza państwa powinna być wielotorowa, uwzględniająca główne aspekty społeczno-gospodarczej rzeczywistości kraju oraz długookresowe wyzwania i szanse leżące przed państwem.
Po drugie: poruszyć głowy
„Mgr = magazynier”, „studia = papierek”, „trzy fakultety i bezrobocie” – to kolejny symptom tego samego problemu braku perspektyw na polepszenie swojego życia, szczególnie dotkliwie zderzającego oczekiwania obywateli (przede wszystkim młodych) z rzeczywistością. W przestrzeni publicznej ten problem adresowany jest błędnie. Główny sposób dyskusji o nim to „zimny prysznic” serwowany absolwentom przez „realistów”, uznających ciężką rzeczywistość za nienaruszalną stałą, do której młodzi powinni się jak najlepiej dostosować poprzez elastyczność, przebojowość i zaciskanie zębów.
Praktycznym rozwiązaniem oferowanym przez realistów jest dopasowanie systemu edukacji do wymogów rynku. Poważne potraktowanie tego postulatu oznaczałoby przyjęcie absurdalnej, w istocie statycznej, optyki procesów gospodarczych. Skoro praca oferowana absolwentom to call-center, sprzedawca lub roznosiciel ulotek, dostosowanie edukacji do wymagań rynku pracy oznaczałoby w praktyce ograniczanie krajowego potencjału intelektualnego, a w efekcie także gospodarczego.
Problem nie leży w braku zasobów intelektualnych, lecz w ich słabym wykorzystaniu. Przy wszystkich zastrzeżeniach wobec niedostatków szkolnictwa wyższego w naszym kraju, nie ulega wątpliwości, iż potencjał intelektualny ludności uległ w ciągu ostatnich dwóch dekad dużej poprawie. Dlatego wykorzystanie istniejących potencjałów wiedzy i przekucie ich we wzrost produkcji bogactwa jest najrozsądniejszym rozwiązaniem, wymagającym intencjonalnej ingerencji w zmianę struktury gospodarki, na tę rzeczywiście opartą o wiedzę, premiującą branże wymagające wysokiej wartości dodanej, co wiąże się z większym stopniem używanej wiedzy.
Rozwiązaniem sprzyjającym temu kierunkowi, jednocześnie nadającym dynamiki stymulacji popytowej z punktu pierwszego, jest premiowanie niższym kredytem działalności faktycznie wytwórczej (zwiększającej produkcję na głowę, podnoszącej wydajność pracy), a także projektów synergicznych, wymagających koordynowania działań w trzech obszarach jednocześnie: infrastruktury, produkcji i wydatków badawczo-rozwojowych.
Nie jest niczym nagannym również – wielokrotnie praktykowana przez inne państwa – celowa inicjatywa w obszarach o szczególnej roli, oznaczająca wydatkowanie państwowych środków na gałęzie i projekty dające długoterminowe korzyści społeczeństwu, z uwzględnieniem potrzeb środowiska i lokalnych społeczności. W praktyce oznacza to podejmowanie inicjatywy zarówno na rzecz wspierania wydatków badawczo-rozwojowych, jak również infrastruktury produkcyjnej, edukacyjnej, służby zdrowia czy budownictwa mieszkaniowego. Stopień i tryb państwowego zaangażowania mogłyby być różne, jednak konieczne jest zadeklarowanie przez państwo intencji polepszania użytecznych dla rozwoju kraju aspektów życia. Co z kolei prowadzi nas do uznania potrzeby istnienia ostatniego filaru budowy polskiego nowego ładu.
Po trzecie: poruszyć serca
Trzeci aspekt to odwrócenie pesymistycznego przekonania o niemocy zbiorowego wysiłku na rzecz lepszej przyszłości. Przy poruszeniu bezrobotnych rąk polityką fiskalną, przy inwestycyjnym przyspieszeniu projektów o państwowym i ponadpaństwowym znaczeniu, wykorzystującym bezrobotne głowy, nie może się obyć bez optymistycznej wizji przyszłości, będącej swego rodzaju kontraktem wobec obecnych i zobowiązaniem wobec przyszłych pokoleń.
Taka wizja nie jest mrzonką, lecz ma swoje uzasadnienie w historii rozwoju gospodarczego. Odrzuca ona brak wiary w lepsze jutro, wyrażany przez obecne polityki ekonomiczne państw jako nienaukowy, nieuzasadniony przesąd, oferując w zamian plan pokonywania czasowych i materiałowych ograniczeń postępu dzięki intencjonalnej, twórczej działalności człowieka jako jednostki i części czegoś większego. Wyrażenie tej kreatywności we wspólnym działaniu nie jest, jak chcieliby głosiciele leseferyzmu, ograniczeniem jednostki, lecz najlepszym dowodem na jej wyjątkowość i moc sprawczą. Skoro człowiek zdolny jest do dokonywania mądrych wyborów jako jednostka, tym większa jest jego moc poprzez inspirowanie i kierowanie wspólnymi działaniami większej całości. Jest wyrazem jego ambicji oraz odpowiedzialności za przyszłe pokolenia, troski o dobre wykorzystanie talentów danych nam przez przodków.
Dobrze się stało, że debata o gospodarce ma szanse zagościć w przestrzeni publicznej. Należy się ona społeczeństwu, którego polityka gospodarcza dotyka w wielu przyziemnych aspektach. Warto postulować, aby wyszła ona poza schemat pracy nad kilkoma szczegółowymi aspektami, lecz była zorientowaną na przyszłość wizją rozwoju państwa i jego obywateli.
Krzysztof Mroczkowski