Fantomowe ciało rewolucjonisty

·

Fantomowe ciało rewolucjonisty

·

Mój poprzedni felieton dotyczył – trzeba to wyjawić – marksistowskiej idei pracy i roli proletariatu przemysłowego [1]; zwracał też uwagę na antyegalitarne konsekwencje technoutopii. A jednak większość moich znajomych, o ile już jakoś do tego tekstu się ustosunkowali, skoncentrowała się na wątku zupełnie pobocznym, który miał tylko zwrócić uwagę na prawdopodobne przyczyny zarzucania przez lewicę proletariackich wartości – wątku prekariatu (mylonego czasem zresztą, nie wiedzieć czemu, z hipsterstwem). No cóż, robotnicy fabryczni takich felietonów raczej nie czytują.

W takim razie zajmijmy się mitem prekariatu. To nawet lepsza arena polemiki z „nową lewicą” niż grząski grunt psychologii wyszukującej różnice między etosem heroicznym i hedonistycznym [2].

Zacznijmy od tego, że kreowanie tzw. prekariatu na odkrycie socjologiczne XXI stulecia to humbug, wyważanie otwartych drzwi. Jeśli za podstawowe kryterium prekarności uznać niestabilne warunki zatrudnienia, to zawsze występowała warstwa osób zatrudnianych doraźnie (np. robotnicy rolni czy budowlani), w pierwszych dekadach XIX w. takie warunki były udziałem praktycznie całego proletariatu przemysłowego. Powiem więcej – dla robotnika epoki leseferyzmu, wynagradzanego w systemie dniówkowym i co dzień ustawiającego się w kolejce po pracę pod bramą fabryki, kilkumiesięczna umowa na czas określony byłaby niewysłowionym szczęściem. Tak więc „prekariat” nie jest żadną nową klasą. Jeśli czymś różni się od proletariuszy sprzed dwustu lat, to przede wszystkim wyższym mimo wszystko poziomem życia: prekariusz może ubogo wegetować, ale nie umiera z głodu, a to istotne, bo warunkuje stopień politycznej determinacji tej grupy [3].

precarious-work

Nie jest też nową próba ustanowienia „ludzi luźnych” awangardą rewolucji – przewija się ona czarną nicią w historii ruchu robotniczego co najmniej od czasów Nieczajewa, wzywającego „Połączmy się ze straceńczym światem zbójeckim, tym prawdziwym i jedynym rewolucjonistą w Rosji”. W XX wieku do tej koncepcji powrócono po Maju ’68, gdy okazało się, że robotnicy zamiast „żądać niemożliwego” strajkują o przysłowiowego „wróbla w garści” w postaci podwyżek i warunków bhp. Francuski goszysta Serge July napisał: „Lumpenproletariat jest najbardziej ofensywnym bojownikiem walk ulicznych. Katangijczycy, czarni robotnicy, aktorzy bez ról, bezrobotni kierowcy bez ciężarówek, studenci bez studiów, oficerowie bez żołdu – oto armia ludowa”. Wtórował mu Huey Newton z Czarnych Panter. Później Toni Negri wykoncypował teorię subproletariatu: nowej siły rewolucyjnej, złożonej z robotników niewykwalifikowanych, o niskim stażu i płynnym zatrudnieniu [5]. Teraz mamy prekariat – nową nazwę wciąż tej samej de facto warstwy.

Poszukiwanie „rewolucyjnej” alternatywy dla proletariatu ma z reguły to samo psychopolityczne podłoże, które nazywam podejściem platońskim: punktem wyjścia i punktem odniesienia są abstrakcyjne ideały, dla których szuka się nosiciela – a nie realni ludzie, konkretne grupy społeczne. Kiedyś heroldem emancypacji miała być klasa robotnicza, ponieważ jednak okazuje się ona konserwatywna, więc rozczarowani „platonicy” muszą znaleźć inny obiekt swej fascynacji.

Krzyżyk na drogę, można powiedzieć. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że donkiszoci bezkresnej emancypacji znów się zawiodą. Wymieńmy słabości prekariatu.

Feler pierwszy – jest to wciąż grupa stosunkowo nieliczna. Polska, królestwo śmieciówek, należy ponoć do najbardziej sprekaryzowanych rynków pracy w Unii. Tymczasem w I kwartale 2017 r. 12 133 000 (93,9%) zatrudnionych pracowało na podstawie umowy o pracę wobec 430 000 „prekariuszy” na umowach cywilnoprawnych. Nawet jeśli do tego doliczymy 148 000 przypadków wymuszonego samozatrudnienia (tylko dla jednego zleceniodawcy), jest to wciąż nieznaczna mniejszość [7]. Co więcej, liczba ta prawdopodobnie będzie maleć, bo robotyzacja uderza dziś w pierwszej kolejności w miejsca pracy wymagające niskich kwalifikacji i obsługiwane przez prekariuszy [8]. W ten sposób dochodzimy do…

…feleru drugiego: słabej pozycji prekariatu w strukturze społeczno-ekonomicznej współczesnego kapitalizmu. Jak już pisałem poprzednio – jest to grupa peryferyjna, czasem po prostu zbędna. Strajk barmanów McDonald’sa czy kierowców Ubera nie wstrząśnie systemem. Podtrzymam swoją opinię o wyższości pracy produkcyjnej nad nieprodukcyjną: o ile pierwsza mogłaby się ostatecznie obyć bez drugiej, to sfera nieprodukcyjna nie istniałaby bez fundamentu w postaci produkcji materialnej. Ale tyle o tym, nie zamierzam wyręczać Marksa w obronie laborystycznej teorii wartości i prymatu bazy nad nadbudową. W każdym razie już więcej sensu ma teoria „klasy kreatywnej” [9], bo ta rzeczywiście jest siłą napędową innowacyjnych sektorów gospodarki. Tu jednak problemem okazuje się fakt, że yuccie należą do beneficjentów systemu, nie stanowią więc żywiołu rewolucyjnego.

Feler trzeci polega na mgławicowości tej grupy. W poprzednim felietonie opisałem prekariuszy skrótowo: „sprzątaczka na śmieciówce, student dorabiający jako barista, dziennikarz freelancer, samozatrudniający się informatyk, artysta z bohemy”. Dodam, że także menedżer, który świadczy na rzecz korporacji usługi kierownicze w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej. Dzieli tych ludzi rodzaj wykonywanej pracy, wykształcenie, dochody, styl życia [10]. A co niby łączy – poza arbitralnym zaszufladkowaniem do prekariatu? To sztuczna, abstrakcyjna kategoria, istniejąca głównie w wyobraźni teoretyków.

I wreszcie feler czwarty: prekariat nie ma zalet proletariatu. Na wszelki wypadek zastrzegę się tym razem wyraźnie, że nie utożsamiam prekariusza z typem psychicznym beztroskiego „pasikonika”, gardzącego pracą i pracującymi frajerami, nie poczuwającego się do żadnej solidarności z „mrówkami”, ale święcie przekonanego, że „mrowisko” winno zaspokajać wszelkie jego zachcianki. Charakter klasowy jest podobny do narodowego – oznacza statystycznie większe prawdopodobieństwo występowania pewnych cech, a nie esencjonalistyczny determinizm. Tym niemniej nie da się zaprzeczyć, że określone środowisko pracy sprzyja wyrabianiu się pewnych postaw psychicznych. Cechy takie jak solidarność, wytrwałość, dyscyplina, samoorganizacja wytwarzają się i utrwalają w toku pracy zespołowej, w kolektywie w miarę możności stabilnym i zwartym. Zmienność zatrudnienia i elastyczny czas pracy sprzyjają atomizacji i indywidualizmowi, utrudniają identyfikację z miejscem i towarzyszami pracy, uniemożliwiają rozwój klasowej świadomości.

W rezultacie w postmodernistycznym świecie proletariusz może stylizować się na burżuja, a burżuj na proletariusza – obfitość rekwizytów pozwala na względnie swobodny wybór ról odgrywanych w społeczeństwie spektaklu [11]. I to prowadzi nas do zaskakującej konstatacji: znaczna część prekariuszy nie postrzega swego statusu w kategoriach opresji, ba – jest zadowolona z elastycznego zatrudnienia: Codzienne wczesne wstawanie? Praca od ósmej do szesnastej? Śmieszne dwadzieścia dni urlopu? To nie dla mnie! Niech żyje wolność, wolność i swoboda…[12] I życie złudzeniami.

Reasumując: z tego pieca chleba nie będzie. Czy to oznacza, że od prekariatu należy się odciąć, jego istnienie i problemy ignorować? Oczywiście, że nie. Prekariusze, tak samo jak inteligencja pracująca, bezrobotni, samozatrudniający się, emeryci czy ubożsi rolnicy należą do klas ludowych, których interesów trzeba bronić. Czym innym jest jednak robienie z nich awangardy rewolucji i przemian społecznych. Tu niezastąpieni pozostają working class heroes [13].

dr hab. Jarosław Tomasiewicz

Przypisy:

1. Z reguły biorę stronę niemodnych, zapomnianych, przegranych. Stronę rzekomych zawalidróg postępu, skazanych na zagładę – niczym analogowe winyle – przez różnych mędrków pozujących na rzeczników Historii. Swoją drogą Historia już nieraz odpowiadała złośliwym chichotem na zapędy ludzi uważających, że poznali jej zamiary.

2. Nawiasem mówiąc w zaznaczaniu tej różnicy nie byłem oryginalny – zwracał na to uwagę już w 1970 r. Charles Reich w „Zieleni się Ameryka”, tyle, że on głosił wyższość nowolewicowej „Świadomości III”, a mi sympatyczniejszymi pozostają „purytańscy i zgorzkniali” starzy radykałowie. Oczywiście można zarzucić „starej” lewicy, że w swej istocie też jest hedonistyczna, bo przecież dąży poprawy warunków życia ludzi. Różnica polega jednak na tym, że w tym przypadku przyjemność nie jest „przyrodzonym prawem”, ale swego rodzaju „nagrodą” za wysiłek: pracę robotnika, walkę rewolucjonisty. Nie chcę jednak rozwijać tego wątku, żeby znów nie umknęła zasadnicza teza tekstu.

3. Mówiąc obrazowo: dla ajfona można zabić, ale za ajfona się nie zginie.

4. Pyszną anegdotę wyczytałem we wspomnieniach francuskiego związkowca z CGT: w czasie strajku okupacyjnego w 1968 r. pod bramą jego fabryki pojawiła się grupa zrewolucjonizowanych studentów. „Wpuśćcie nas za bramę”, zażądali. „Po co?”, pyta straż związkowa. „Trzeba uniemożliwić produkcję niszcząc maszyny”, brzmiała odpowiedź. „Ale jak zniszczycie nasze maszyny, to gdzie będziemy pracowali?”, dziwują się robotnicy. „Możecie sadzić ryż, jak chińscy towarzysze!”.

5. Nie powstrzymam się w tym miejscu przed zasygnalizowaniem, że zdaniem Philipa Willana (Puppetmasters: The Political Use of Terrorism in Italy, s. 186-187, 347) teoretyk autonomizmu Negri był zarazem agentem CIA.

6. Moje stanowisko jest dokładnie odwrotne – przedstawiłem je w tekście „Ideologie czy ludzie?” w: „Inny Świat” nr 15 (2001 r.).

7. http://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/rynek-pracy/pracujacy-bezrobotni-bierni-zawodowo-wg-bael/aktywnosc-ekonomiczna-ludnosci-polski-i-kwartal-2017-roku,4,24.htmlNa czas określony zatrudnionych było 3 401 000 pracowników, z czego 61% z powodu niemożności znalezienia pracy stałej. Ta grupa jednak nie spełnia w pełni Standingowych kryteriów prekarności.

8. Np. http://www.mirror.co.uk/news/weird-news/building-robot-mcdonalds-staff-cheaper-8044106

9. Nawiasem mówiąc jej prototypu można by się doszukiwać w marksistowskim rewizjonizmie Ernsta Fischera, uważającego inteligencję naukowo-techniczną za główny motor postępu.

10. Tu w pełni zgadzam się z Piotrem Ciszewskim: http://www.lewica.pl/?id=31300&tytul=Piotr-Ciszewski:-Prekariat—nowa-niebezpieczna-fikcja

11. Oczywiście nie jest to tylko kwestia świadomości, bo za kotarą spektaklu wyzysk i wykluczenie od wpływu na decyzje objawiają się w sposób obiektywny.

12. Nad koncepcją dochodu gwarantowanego, mającego być rozwiązaniem tego problemu, znęcałem się już poprzednio, więc teraz tylko dodam, że choć chrześcijańskie przykazanie pomocy bliźnim winno łagodzić Leninowskie dictum „kto nie pracuje, ten nie je”, to jednak pomoc przynależy zasadniczo osobom niezdolnym do pracy. W każdym razie ciemne strony tego projektu dostrzegają też co bardziej wnikliwi zwolennicy BDP jak E. Morozov: „Nie sądzę jednak, że sam dochód podstawowy może rozwiązać sprzeczności i strukturalne problemy dzisiejszego systemu. […] Poza oczywistymi argumentami, że dochód podstawowy ma opóźnić rebelię pracowników przerażonych automatyzacją pracy itd., według mnie stoi za tym pragnienie, żeby stworzyć nowy system, w którym konsumenci mają pieniądze na nowe cyfrowe usługi.  […] W strukturze globalnej gospodarki widać wyraźnie, że powstała nowa generacja rentierów. […] Dla mnie dochód podstawowy ufundowany na tym podziale byłby sformalizowaniem jakiegoś postimperialistycznego mechanizmu w globalnej gospodarce”. http://krytykapolityczna.pl/swiat/nowa-generacja-rentierow-evgeny-morozov-o-cyfrowym-kapitalizmie-danych-i-smart-cities/

13. https://www.youtube.com/watch?v=tnsDK5XVFq4

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie