Obóz euroentuzjastów w krajach postkomunistycznych nie przestaje zachowywać się jak najpilniejszy uczeń w brukselskiej klasie, który posłusznie wkuwa na pamięć nawet te formułki, które bez szczególnej wiary wykłada już sam nauczyciel. Jeżeli lewica nie wybije się z tego obozu ze swoim niezależnym głosem i nie odbierze nacjonalistycznej prawicy monopolu na krytykę Unii Europejskiej, coraz trudniej będzie utrzymać poparcie dla integracji.
Chorwacki politolog Boris Buden w wydanej także w Polsce książce „Strefa przejścia”, zauważył, że po upadku reżimów realnego socjalizmu nawiązała się między Europejczykami ze Wschodu i Zachodu relacja pedagogiczna. Ci pierwsi mieli zostać przez tych drugich wychowani do wolności, nowoczesności, demokracji, kapitalizmu czy europejskości. Pokojowe rewolucje w dawnych „demokracjach ludowych” nie wywołały u zachodnich obserwatorów entuzjazmu znanego z przeszłych rewolucji. Nie zostały uznane za wydarzenia, które otwierają historię Europy na zupełnie nowy etap, który podda transformacji tak Wschód, jak i Zachód kontynentu. Postrzegano je jak dopełnienie dziejowej epopei Zachodu, która teraz zagości wreszcie za dotychczasową „żelazną kurtyną”. Transformacja Wschodu miała być transformacją w Zachód, w ślad za słowami popularnego wówczas przeboju grupy Pet Shop Boys: Go West / Life is peaceful there / There in the open air / Where the skies are blue / This is what we gonna do.
W szkole europejskości
Jednak obietnica „doganiania Zachodu” czy „powrotu do Europy” okazała się ideologiczną bujdą. Akcesja do UE odbyła się dla nowych państw członkowskich na warunkach peryferyjnych. Zajęły one podrzędne miejsce w gospodarczym podziale pracy, zlikwidowały lub oddały za bezcen znaczną część swojego potencjału przemysłowego, wyspecjalizowały się jako montownie zachodniego kapitału z tanią siłą roboczą, którą na dodatek można było eksportować. Systemy polityczne byłych krajów postkomunistycznych zareagowały na tę nową rzeczywistość polaryzacją. Z jednej strony ukształtował się obóz euroentuzjastów, przyjmujący pozycję najlepszego ucznia w klasie, który zasiada w pierwszej ławce i stara się zaimponować belfrowi. Z tyłu klasy zasiadły ugrupowania eurosceptyczne, które na zajęcia trzeba było zaciągać siłą. W trakcie lekcji rzucały papierkami w kujonów i przedrzeźniały nauczyciela, ale gdy były wywoływane do tablicy, na ogół pokornie rozwiązywały zadania, chcąc zdać kolejny egzamin. Swój bunt okazywały przede wszystkim na przerwach, przewodząc antybelferskiej krucjacie, która wygasała ilekroć rozległ się szkolny dzwonek.
Gdzieś pomiędzy tymi dwiema klikami rozsiadła się lewica. Czasem garnęła się do przodu, zafascynowana nauczycielem. Niekiedy z dumą demonstrowała swoje zdolności, pokazując, że w przeciwieństwie do naiwnych euroentuzjastów, potrafi przyswajać wiedzę bardziej refleksyjnie i krytycznie. Gdy w swoim młodzieńczym buncie i sceptycyzmie wobec autorytetów posuwała się za daleko, lądowała w oślej ławce, w oczach nauczyciela upodabniając się do eurosceptycznej bandy. W części przypadków gotowa była zaprzyjaźnić się z nowym towarzystwem, tworząc sojusz autsajderów. Ostatecznie jednak lewica nie wybiła się w stosunku do UE na autonomię, nie wykształciła własnego wyrazistego języka, który przebiłby się szerzej poza jej kółko pozalekcyjne, gdzie miała trochę więcej swobody.
Upadek belfra
Tymczasem z biegiem lat stawało się coraz bardziej oczywiste, że nauczyciel zestarzał się, nie nadąża za rzeczywistością i tkwi przy swoich pożółkłych podręcznikach. Jego niedomagania przestały być jedynie uprzedzeniami wobec hultajów z ostatniego rzędu. Posuwanie się naprzód w edukacji stało się możliwe tylko poprzez zmianę relacji pedagogicznej, dzięki wyjścia z „niezawinionej niedojrzałości” ku Oświeceniu, którego beneficjentem byliby już nie tylko uczniowie, ale i sam nauczyciel.
Przedstawiony tu metaforycznie upadek autorytetu nauczycielskiego, jakim jest Unia Europejska rozpoczął się na dobre wraz ze światowym kryzysem gospodarczym 2008 roku, po którym przyszedł kryzys zadłużeniowy strefy euro. Ujawnił on błędy w konstrukcji unii monetarnej, która okazała się na taki scenariusz nieprzygotowana. Brak mechanizmów solidarnościowych spowodował, że koszty pokrywania strat w sektorze bankowym spadły przede wszystkim na słabsze gospodarki strefy euro – Grecję, Hiszpanię, Włochy, Portugalię, Irlandię – które pogrążyły się w kryzysie długu publicznego. Brak woli politycznej w państwach o najlepszej kondycji, w szczególności w Niemczech, które rozdawały karty w zarządzaniu kryzysem, przyczynił się do wzrostu antyunijnej reakcji.
Kryzys systemowy nie był zatem widoczny dla wszystkich. Zarówno sam nauczyciel, jak i zapatrzeni w niego prymusi poszli w zaparte, zmuszając słabszych uczniów do przyswajania jeszcze większej dawki bezużytecznej wiedzy, która przyczyniła się do kiepskich ocen. Na porażki neoliberalnego programu nauczania zaaplikowano jeszcze więcej neoliberalizmu: cięć budżetowych, oszczędności w wydatkach socjalnych, wyprzedaży majątku publicznego, osłabiania prawa pracy. Kiedy zagrożeni tym programem uczniowie podnieśli wreszcie bunt, zrobiono z nich wyrzutków, którzy nie potrafią się dostosować do jedynie słusznych zasad i wystraszono ich groźbą odmowy promocji do następnej klasy.
Lekcja Piketty’ego
Na szczęście znaleźli się bardziej wiarygodni krytycy nauczyciela i jego pupilków. Wśród nich Thomas Piketty, najgłośniejszy ostatnimi czasy ekonomista na świecie, który wykazał systemowy wpływ kapitalizmu na wzrost nierówności. W odróżnieniu od licznych marksistów, alterglobalistów i prawicowych suwerenistów, którzy próbowali stawać w obronie buntowników, jego nie można było tak łatwo zdyskredytować. Był wzorowym uczniem dawnego nauczyciela, który opanował jego zestaw wiedzy po to, by poddać ją korektom, które były nie tylko zrozumiałe, ale nawet akceptowalne dla znacznej części grona pedagogicznego. Nie można było go obsadzić w roli niedorosłego, nieodpowiedzialnego bachora czy zadufanego w sobie wolnomyśliciela, który w swojej krytyce nadmiernie się zagalopował (potraktowano tak na przykład Janisa Warufakisa, swego czasu ministra finansów Grecji).
Tenże Piketty opublikował właśnie krótką, acz pouczającą diagnozę dla UE na rok 2018. Poświęcił w niej specjalną uwagę Polsce i pozostałym krajom Europy Środkowo-Wschodniej. Przyswojenie sobie jego wniosków nie powinno ujść uwadze polskiej lewicy. Stanowią one zaproszenie do wyrwania się z pozycji bezrefleksyjnych euroentuzjastów, którzy pozostają ślepi na oczywiste pomyłki nauczyciela. A przy tym chronią one przed pójściem „do kąta”, po którym lewica zbliżyłaby zanadto do prawicowych eurosceptyków.
Autor głośnego „Kapitału w XXI wieku” twierdzi, że w 2018 roku nierówności będą narastały w UE podług trzech osi. Dla polskiej lewicy najistotniejsza powinna być trzecia z nich.
Pierwsza oś to globalny trend ku nierównościom, który wynika z rywalizacji państw, by poprzez obniżki opodatkowania przyciągnąć obcy kapitał. Rywalizacja ta osłabia bazę podatkową, a zatem i możliwości aktywnego przeciwdziałania nierównościom poprzez redystrybucję bogactwa.
Druga oś to pęknięcie Europy na Północ i Południe, czyli pogłębienie kryzysu państw-wierzycieli i państw-dłużników w strefie euro. Państwa zadłużone uginają się pod wpływem wyższego oprocentowania obligacji, na czym korzystają państwa-wierzyciele. Te drugie mamią swoich wyborców, jak to podobno pompują pieniądze w biedną Grecję i resztę, podczas gdy w rzeczywistości płacą za przywilej niższego zaciągania pożyczek.
Wreszcie trzecie pęknięcie bazuje na podziale Zachód-Wschód. Piketty przytacza tu bardzo interesujące dane. Wynika z nich, że po 1989 roku w Polsce i innych byłych krajach bloku radzieckiego, które otworzyły swoje gospodarki dla obcego kapitału, doszło do znacznego zagarnięcia majątku przez zagranicznych inwestorów, w szczególności niemieckich. Niższy wzrost nierówności w tej części Europy niż w Rosji czy w USA ma wynikać z odpływu kapitału za granicę. Oznacza to, że krajowe nierówności wzrosły mniej, ponieważ pogłębiły się nierówności między Polską a krajami, z których pochodzą inwestorzy zagraniczni. Zdaniem Piketty’ego, oznacza to, że Polska i kraje naszego regionu znalazły się w sytuacji podobnej jak sprzed okresu realnego socjalizmu.
W latach 2010-2016 zagraniczny odpływ zysków z kapitału wyniósł 4,7% PKB w przypadku Polski, 7,2% na Węgrzech, 7,6% w Czechach i 4,2% w Słowacji. Dla porównania, przypływ kapitału z obszaru UE wynosił 2,7% PKB dla Polski, 4,0% dla Węgier, 1,9% dla Czech i 2,2% dla Słowacji. Oznacza to, że w przypadku każdego z krajów Grupy Wyszehradzkiej nastąpił większy ODPŁYW niż przypływ (2,0% PKB dla Polski, 3,2% dla Węgier, 5,7% dla Czech i 2,0% dla Słowacji).
Dać świadectwo dojrzałości
Wnioski polityczne płynące z tej analizy są czytelne. Polska, Czechy, Węgry i Słowacja mają, podobnie jak kraje Południa, wszelkie powody, by wskazywać na to, że obecny model gospodarczy Unii Europejskiej przyczynia się do pogłębienia dysproporcji rozwojowych pomiędzy krajami. Ponadto, słabiej rozwinięte kraje, realizujące strategię przyciągania obcego kapitału, kuszą go obniżkami podatkowymi, przez co osłabiają swoje funkcje redystrybucyjne i pozwalają na wzrost nierówności wewnątrz kraju. Mówiąc krótko: UE w obecnym kształcie napędza nierówności między krajami i w obrębie krajów (przede wszystkim krajów słabszych gospodarczo).
Lewica nie powinna z tego wyciągać wniosku, by z UE wyjść – Polexit, podobnie jak przerwanie edukacji, nie daje narzędzi do odwrócenia tego negatywnego trendu. Powinna natomiast nabrać odwagi, by domagać się reformy UE w duchu redystrybucji na poziomie tak europejskim, jak i krajowym. Jeżeli lewica nie stanie na czele konstruktywnego buntu przeciwko stetryczałemu nauczycielowi, narastające pęknięcia jeszcze lepiej niż dotychczas wykorzysta antyunijna, antyimigrancka, nacjonalistyczna prawica. Aby przedstawić korektę integracji, lewica musiałaby najpierw odważnie zakwestionować błędną diagnozę, która przyrost nastrojów antyunijnych w państwach Europy Środkowo-Wschodniej zrzuca na karb jakiegoś istotowego konserwatyzmu tych społeczeństw, wynikającego z „zapóźnienia kulturowego”. Do przyrostu tego zapóźnienia – czy też „rozwoju niedorozwoju” – przyczynia się obecny kształt integracji, który powoduje dezintegrację i polaryzację UE. To właśnie jest ta nieprawomyślna wiedza, z którą absolwenci ze Wschodu mogą opuścić szkolne mury i na jej podstawie zaproponować integrację w bardziej przyjaznym, równościowym środowisku, w którym nie będzie obowiązywało już ślepe posłuszeństwo wobec neoliberalnej wulgaty oraz kapłanów stających w jej obronie.
Łukasz Moll