Sztafeta pokoleń. Tradycje PPS w opozycji demokratycznej 1956-1980

·

Sztafeta pokoleń. Tradycje PPS w opozycji demokratycznej 1956-1980

·

Chciałbym powiedzieć kilka słów o tym, skąd wyrośliśmy, bo to, że wyrośliśmy na ruchu „Solidarności” nie jest przypadkiem. Dobrze byłoby, abyśmy mieli jasność, że idee socjalizmu niepodległościowego i ruchu robotniczego „Solidarności” bardzo ściśle się ze sobą wiązały, więc nie był to też przypadek, że znaleźliśmy się właśnie w tym miejscu, w którym się znaleźliśmy. Starałem się przejrzeć akta IPN. To, co Państwu opowiem, jest rodzajem skrótu, pokazaniem, skąd się nasze idee wzięły. Uważam bowiem, że jesteśmy sztafetą pokoleń, że to nie jest tak, że nagle coś wybucha, lecz tli się, żarzy w mniejszym lub większym stopni, by pojawić się w kluczowych momentach historii.

yttrr-3

Dlatego nie chciałbym zaczynać od 1955 czy 1956 r., ale od lat wcześniejszych. Dopiero wczoraj – tocząc na Facebooku dyskusję o tekście Leszka Żebrowskiego o PPS-WRN, w którym usiłował zdeprecjonować dokonania PPS-WRN i jej oddziałów wojskowych – uświadomiłem sobie, jak nawet my niewiele wiemy o tych wydarzeniach. Jak historycy nie odrobili lekcji nie tylko z PPS lat 1987-1990, ale całego ruchu socjalistycznego. Nie powstała żadna dobra monografia dotycząca wojennych losów PPS. I to jest jedyna formacja zbrojna ruchu niepodległościowego w czasie wojny, która takiej monografii się nie doczekała. W PRL nie było klimatu do prowadzenia badań na ten temat, a książka powstała w tamtym czasie pozostawia wiele do życzenia ze względu na brak dostępu do źródeł, które dopiero teraz są znane. Dlatego chciałbym zacząć od 1945 r. Trzeba pamiętać, że PPS po wejściu nowej władzy w 1945 r. była w trudnej sytuacji, a losy socjalistów były bardzo skomplikowane. My też mamy swoich żołnierzy wyklętych. Stanisław Wencel z Zawiercia, pseudonim okupacyjny „Twardy” – syn działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej i zesłańców syberyjskich (urodzony w Ust-Kucie na Syberii), przed wojną działacz PPS, Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, Czerwonego Harcerstwa i korespondent pisma „Robotnik”. Podczas okupacji dowódca oddziału bojowego PPS-WRN, dowódca 1. kompanii oddziału rozpoznawczego „Surowiec” 23 DP AK Okręgu Śląskiego, dowódca 3 kompanii II batalionu 27. pp AK Okręgu Kielecko-Radomskiego. Dowodził w najbardziej ryzykownych akcjach zbrojnych na tym terenie, jego oddział wykonał około 80 wyroków śmierci na hitlerowcach i konfidentach Gestapo. W lutym 1945 trafił na przesłuchanie w UB, po wypuszczeniu wrócił do lasu, utworzył oddział składający się z kilkunastu osób, który m.in. zlikwidował posterunek milicji oraz znanego z okrucieństwa ubeka. Ujawnił się po tym, jak ubecy aresztowali jego matkę, w latach pięćdziesiątych zapłacił za to kolejnym wyrokiem.

Dotarłem do dokumentów bezpieki, które dowodzą, że gdzieś już w 1945, 1946 r. sporządzano spisy PPS-owców aktywnych w czasie wojny. Wówczas gromadzono te dane na wszelki wypadek, a „przydały” się one później w latach pięćdziesiątych.

Mieliśmy też socjalistów, którzy stanęli po drugiej stronie barykady. Tu rzecz była bardziej skomplikowana, bo nie mówię teraz o żadnych szujach czy karierowiczach, ale o ludziach, którzy autentycznie chcieli odbudować Polskę: Aleksy Bień, przedwojenny prezydent Sosnowca, Józef Grzecznarowski, przedwojenny prezydent Radomia, Marian Nowicki, twórca Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Oni zdecydowali, że nie chcą walczyć, tylko odbudowywać.

Jak pisał w 2013 r. „Dziennik Zachodni”: gdyby zapytać dzisiaj młodych mieszkańców Sosnowca, kim był Aleksy Bień, niewielu potrafiłoby na to pytanie poprawnie odpowiedzieć. Jeden z najwybitniejszych działaczy zagłębiowskiej PPS i były prezydent tego miasta to dziś postać zapomniana. Budowa linii tramwajowych, łaźni miejskiej, wiaduktu pod torami kolejowymi na drodze w kierunku Starego Sosnowca i początek regulacji Czarnej Przemszy i Brynicy – to tylko niektóre z inwestycji zrealizowanych w Sosnowcu podczas prezydentury Aleksego Bienia. Nieudane próby reaktywacji przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej sprawiły, że zapisał się do PPS działającej przy rządzie lubelskim. W 1947 r. został posłem na Sejm Ustawodawczy. W lutym 1948 r. objął stanowisko dyrektora Ubezpieczalni Społecznej w Warszawie. Już w październiku został jednak zwolniony i wyrzucony z partii. Zmarł w Sosnowcu 8 lipca 1977 roku. Jego grób znajduje się na cmentarzu na Małobądzu. Dzisiaj to postać praktycznie nieznana. Bień, członek Polskiej Partii Socjalistycznej, jeden z najwybitniejszych zagłębiowskich polityków w okresie dwudziestolecia międzywojennego, nie ma w mieście ulicy swojego imienia.

Józef Grzecznarowski w czasie II wojny światowej po zajęciu przez Niemców Radomia jako prezydent miasta został aresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, potem w Buchenwaldzie. Uratowany z niewoli pod Lubeką z tzw. Marszu śmierci przez wojska amerykańskie i skierowany na leczenie do Szwecji, powrócił do Radomia w październiku 1945 r. Podjął pracę w Społecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym w Radomiu, a następnie został dyrektorem Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego.

W 1946 r. doprowadził do utworzenia Radomskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na wzór przedwojennej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.

Uczestniczył wraz z Zygmuntem Żuławskim w próbie utworzenia Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej jako kontynuacji przedwojennej PPS i PPS-WRN. W wyniku porozumienia Zygmunta Żuławskiego z „lubelską” PPS, w kwietniu 1946 został dokooptowany do Rady Naczelnej „lubelskiej” PPS. Na XXVII Kongresie „lubelskiej” PPS w grudniu 1947 ponownie wybrany do Rady Naczelnej. W marcu 1946 wnioskował o wystawienie odrębnej listy PPS w wyborach i nietworzenie wspólnej listy z PPR. Przewodniczył Komitetowi Miejskiemu i Okręgowi PPS w Radomiu, wydawał pismo „Życie Robotnicze”. W październiku 1946 został wiceprzewodniczącym Wojewódzkiego Komitetu PPS w Kielcach. W wyborach do Sejmu Ustawodawczego w styczniu 1947 uzyskał mandat poselski. W Sejmie Ustawodawczym zasiadał w Komisji Odbudowy. 5 kwietnia 1948 r. w ramach „reorganizacji” Wojewódzkiego Komitetu PPS w Kielcach został usunięty ze składu Komitetu jako „duchowo nieprzygotowany do jedności organicznej obu partii”. W 1948 r. Grzecznarowski został usunięty z PPS i odwołany przez Sejm z komisji sejmowych. W 1952 r. otrzymał nakaz opuszczenia Radomia. Zdegradowany służbowo, od 1948 do 1955 r. kierował odcinkiem robót radomskiego zjednoczenia w Nowej Hucie.

„Po Kazimierzu Wielkim był niewątpliwie największym budowniczym Radomia, a jeszcze za życia jego legendą” – pisał kilka lat temu w „Wyborczej” Aleksander Sawicki, szef Społecznego Komitetu Ratowania Zabytków Radomia o Józefie Grzecznarowskim. „Gazeta Wyborcza” pokusiła się o przedstawienie jego dokonań. A było tego niemało. Józef Grzecznarowski przyczynił się do budowy w Radomiu Fabryki Obuwia Bata, miał swój udział w otwarciu fabryki telefonów Ericsson i Zakładów Przemysłu Tytoniowego. Przyczynił się do budowy fabryki nawozów, dbał o inwestycje komunalne. Za jego czasów zainwestowano w wodociąg, powstała m.in. wieża ciśnień przy ul. Słowackiego, stacja pomp Wodociągów Miejskich. Za czasów Józefa Grzecznarowskiego miasto zbudowało cztery szkoły, przebudowano rogatkę lubelską na łaźnię miejską, przy placu Jagiellońskim powstał Dom Robotniczy pełniący funkcję kina, domu kultury i sali koncertowej, zbudowano rzeźnię miejską w pobliżu skrzyżowania Wernera i Mireckiego, a na Borkach powstało 12 drewnianych czworaków dla bezdomnych, czyli tzw. kolonia robót. To Józef Grzecznarowski zorganizował w przedwojennym Radomiu Kasę Chorych. To Grzecznarowski zdecydował o budowie w Radomiu bloków magistrackich u zbiegu dzisiejszych ulic 25 Czerwca i Struga. Po wojnie z jego inicjatywy powstało osiedle XV-lecia i Radomska Spółdzielnia Mieszkaniowa. Przez ponad 15 lat był jej prezesem.

Marian Nowicki przed 1939 r. należał do wybitnych działaczy PPS, był sekretarzem Związku Zawodowego Robotników Rolnych, redaktorem dwutygodnika PPS „Chłopska Prawda” i autorem programu rolnego PPS. Był członkiem Rady Naczelnej PPS od 1921 do 1939 r. W wyborach parlamentarnych w 1928 r. uzyskał mandat z listy PPS, a w 1930 r. zdobył z listy Centrolewu.

Od 1932 r. był prezesem Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Od 1938 r. pełnił mandat radnego Warszawy z listy PPS. Uczestnik kongresów Międzynarodowego Związku Robotników Rolnych. W 1937 r. współorganizator Pierwszego Polskiego Kongresu Mieszkaniowego.

W czasie wojny należał do PPS-WRN. Po powstaniu warszawskim uczestniczył w ratowaniu mienia i archiwów warszawskich instytucji spółdzielczych w ramach tzw. akcji pruszkowskiej. W 1945 r. wraz z Zygmuntem Żuławskim był inicjatorem powołania PPSD, niezależnej od „lubelskiej” PPS. W wyniku porozumienia 31 marca 1946 r. został dokooptowany wraz z Zygmuntem Żuławskim i innymi działaczami do Rady Naczelnej „lubelskiej” PPS. Pełnił w niej funkcję zastępcy przewodniczącego. Od 1946 r. był również posłem do KRN, a następnie na Sejm Ustawodawczy. W latach 1947-1952 był działaczem spółdzielczości mieszkaniowej, a od 1956 r. członkiem Komisji Gospodarki Komunalnej i Budownictwa przy KC PZPR. Od 1947 do 1952 r. radny Stołecznej Rady Narodowej. W latach 1950-1954 członek Rady Nadzorczej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej oraz prezes Centralnego Zarządu Budownictwa Miast i Osiedli Zakładu Osiedli Robotniczych, od 1956 do 1960 r. prezes Zarządu Centralnego Związku Spółdzielni Budownictwa Mieszkaniowego. Na I Krajowym Zjeździe Delegatów Spółdzielni Mieszkaniowych w grudniu 1956 r. powołany na przewodniczącego Związku Spółdzielni Mieszkaniowych.

To pokazuje, że losy socjalistów, nie tylko tych, którzy byli przeciwko, ale i tych, którzy byli za, były bardzo skomplikowane. W znacznie gorszej sytuacji byli oczywiście ci, którzy zdecydowanie opowiedzieli się przeciwko ustrojowi. W 1948 r. odbył się przed Wojskowym Sądem Rejonowym proces tzw. kierownictwa centrum WRN. Na ławie oskarżonych znaleźli się Kazimierz Pużak, Tadeusz Szturm de Sztrem, Józef Dzięgielewski, Ludwik Cohn, Feliks Misiorowski i Wiktor Krawczyk. Akt oskarżenia zarzucał im organizowanie zakonspirowanej partii WRN oraz przedsięwzięcie działań zmierzających do obalenia przemocą ustroju Państwa Polskiego i usunięcia jego zwierzchnich organów, tj. zbrodnię z art. 86 § 1 i 2 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego. Sąd uznał wszystkich oskarżonych za winnych zarzucanych im czynów i skazał Kazimierza Pużaka i Tadeusza Szturm de Sztrema na kary 10 lat więzienia, złagodzone na podstawie amnestii do lat 5 oraz utratę praw obywatelskich i honorowych na 5 lat, Józefa Dzięgielewskiego i Wiktora Krawczyka na kary 9 lat więzienia złagodzone na podstawie amnestii do połowy, Ludwika Cohna i Feliksa Misiorowskiego na 5 lat więzienia, darowane na podstawie amnestii oraz utratę praw obywatelskich i honorowych na dwa lata. W stosunku do wszystkich skazanych sąd orzekł przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Ludwik Cohn zawdzięczał stosunkowo łagodny wyrok temu, że okres wojenny spędził w Oflagu. We wrześniu 1939 r. dostał się do niewoli jako uczestnik obrony Warszawy, co sąd podkreślił w uzasadnieniu wyroku jako okoliczność łagodzącą.

Chociaż bowiem formalnie nie oskarżono WRN-owców o kolaborację z okupantem, w uzasadnieniu aktu oskarżenia znajdują się następujące charakterystyczne zdania, zapowiadające procesy z lat 1949-55 przeciwko działaczom podziemia: „w okresie okupacji WRN szermując hasłami patriotycznymi, cały swój wysiłek skierowała przeciwko ZSRR i jego Armii Czerwonej, która była główną antyfaszystowską siłą wyzwoleńczą… Głosząc znaną teorię dwu wrogów, przygotowywała masy nie do walki z Niemcami, lecz do walki z wyzwoleńczą Armią Czerwoną… Nie dopuszczając do utworzenia jednolitego frontu i nawołując do walk bratobójczych, faktycznie działała na rękę Niemcom”. Niektóre procesy WRN-owców odbyły się jeszcze przed procesem kierownictwa. Adam Obarski skazany został przez Wojskowy Sąd Rejonowy na karę śmierci, złagodzoną następnie przez Najwyższy Sąd Wojskowy na 15 lat więzienia, za przystąpienie do utworzonego w roku 1945 komitetu porozumiewawczego stronnictw wchodzących w czasie okupacji w skład Delegatury. Obarski całej kary nie odbył, wyszedł na wolność przedterminowo w roku 1954. We wrześniu 1947 roku działacz związkowy Antoni Wąsik w indywidualnym procesie otrzymał karę czterech lat. W latach 1948 i 1949 sądzeni byli w różnych procesach, jako członkowie WRN-u, Stefan Zbrożyna, wiceprezydent Warszawy w podziemiu, Władysław Wilczyński, Kazimierz Rysiewicz, Stanisław Sobolewski, Wiesława Pajdakówna, córka Antoniego, Bolesław Gałaj, Józef Bielicki, Henryk Kwiatkowski, Marian Bomba i Wanda Stande. Wszyscy skazani zostali na kary 5-6 lat więzienia, odpowiednio złagodzone na zasadzie amnestii.

Zofia Pajdakowa, żona Antoniego, aresztowana w tym samym czasie w Krakowie, poniosła śmierć w gmachu UB, wyskoczywszy rzekomo oknem. Antoni Zdanowski, zwolniony w toku śledztwa, zmarł bezpośrednio po wywiezieniu go w stanie agonalnym karetką z więzienia. Dzięgielewski zmarł na gruźlicę, której nabawił się w więzieniu, kilka miesięcy po wyjściu na wolność. Misiorowski, ciężko torturowany w śledztwie, przebył w więzieniu zawał serca i zmarł krótko po zwolnieniu. Do Pużaka zastosowano szczególnie zaostrzony reżim. Ciężko chorego umieszczono w wilgotnej, nieopalonej celi – zmarł w więzieniu w Rawiczu 30 kwietnia 1950 roku.

Ocenia się, że co najmniej 200 osób ścisłego aktywu PPS przeszło przez wieloletnie więzienia. Czasami były to głośne nazwiska, czasami nikomu nic nie mówiące.

Przygotowując grunt pod zjednoczenie koncesjonowanej PPS i PPR zarządzono też czystki. Szacuje się, że z samej organizacji stołecznej wyrzucono 6 tysięcy osób i te 6 tysięcy miało swoje teczki. Tych spraw było naprawdę mnóstwo. To wszystko czeka na historyczne opracowanie. Pytanie, czy coś się wtedy działo, czy rzeczywiście istniała konspiracja. To kolejny element, który gdzieś tam pojawia się w dyskusjach o współpracy emigracyjnej PPS z krajową. Wskazywano, że przerzucano do kraju pieniądze, kurierów, że szukano wsparcia. Wiemy, że do Polski chodzili kurierzy, Franciszek Smereczyński to jeden z nich. Znalazłem np. ulotkę, która była przygotowana przez Centralny Komitet Zagraniczny PPS, ale była wysyłana z terenów Polski. Czyli ktoś musiał to przewieźć i rozsyłał na różne adresy. I oczywiście bezpieka usiłowała robić spisy ludzi, którzy te ulotki dostali, albo zgłosili że dostali. Usiłowano je wszystkie wyłapać, co było niemożliwe.

Co raz pojawiają się kolejne informacje, które są zupełnie nieznane, niezbadane. Niestety większość bohaterów tych działań nie żyje, pytanie, czy gdzieś zostawili swoje wspomnienia. Być może one istnieją. W połowie lat pięćdziesiątych nie żyje Kazimierz Pużak, nie żyje wielu działaczy zmarłych w więzieniu lub po wyjściu z więzienia. W 1955 r. z zesłania rosyjskiego wraca skazany w procesie szesnastu Antoni Pajdak. Komitet Centralny PZPR zadaje pytanie: czy siedzą jeszcze jacyś PPS-owcy? Z notatki dla Komitetu Centralnego wynika, że ostatnim więźniem PPS-owskim był Andrzej Czystowski, młody działacz z Żoliborza, który został skazany w procesie „Startu”, czyli Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa. Nazwa „Start” była kryptonimem powołanej w Warszawie w okresie okupacji w ramach Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa ekspozytury urzędu śledczego, przeznaczonej głównie do walki z bandytyzmem i kolaborantami. Urzędy śledcze PKB współdziałały ponadto z cywilnymi sądami specjalnymi przy delegaturach okręgowych, powołanymi do wymierzania sprawiedliwości w przypadkach zdrady, szpiegostwa, kolaboracji itp. Działalność ta nie stanowiła tajemnicy; tuż po wojnie została np. przypomniana w cyklu artykułów przez Stefana Korbońskiego. Dopiero na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych władze komunistyczne doszukały się w niej elementów zdrady narodowej, organizując serię procesów przeciwko kadrze dowódczej Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa. W procesie organizacji „Start”, w grudniu 1951 r., zostali oskarżeni: Witold Pajor, Zygmunt Ojrzyński, Stanisław Nienałtowski i właśnie Andrzej Czystowski. Trzech pierwszych zostało skazanych na karę śmierci, przy czym Rada Państwa skorzystała z prawa łaski w stosunku do Pajora i Nienałtowskiego. Wyrok wykonano na Zygmuncie Ojrzyńskim, zginął 2 stycznia 1953 r.

Zaczyna się okres odwilży i pojawia się pierwszy dość ciekawy symptom. Późną jesienią 1956 r. w mieszkaniu Józefa Stopnickiego przy ul. Filtrowej w Warszawie odbyło się prywatne spotkanie Ludwika Cohna, Tadeusza Szturm de Sztrema, Juliana Maliniaka i Stefana Zbrożyny z udziałem adwokatów-socjalistów Anieli Steinsbergowej, Stanisława Garlickiego, Maurycego Karniola i Józefa Stopnickiego. Zebrani zgodzili się z wnioskiem Ludwika Cohna, że nie będą ubiegać się o rehabilitację i odszkodowanie za więzienie, uznając, że tak naprawdę zostali skazani za coś, co uważali za słuszne, tzn. za walkę z komunistycznym państwem. Zdaniem Cohna „skoro zatem dziś partia uznaje, że rządy epoki stalinowskiej są godne potępienia, to nie mam powodu wypierać się tego, co nam imputuje wyrok sądu wojskowego – tj. że system tych rządów zwalczaliśmy”.

W tym czasie (1956 r.) pojawia się pomysł odtworzenia Polskiej Partii Socjalistycznej, zainicjowany – co ciekawe – przez Edwarda Osóbkę-Morawskiego. Wywołało to pewne poruszenie, wyrażane m.in. w anonimowym liście środowiska socjalistów, gdzie zastanawiano się na temat tej inicjatywy. Jednak osoba Osóbki-Morawskiego była traktowana dosyć niepoważnie i nieufnie. Tym bardziej, że z jednej strony Osóbka-Morawski wzywał do odtworzenia PPS-u, z drugiej zaś chciał się koniecznie dostać na listę Frontu Narodowego w wyborach, w których Wiesław Gomułka wezwał do głosowania bez skreśleń. Ostatecznie – choć było to przedmiotem wielu dyskusji – większość socjalistów zdecydowała się nie uczestniczyć w tego typu przedsięwzięciach, wiedząc, że jest to rodzaj hucpy politycznej, bądź też prowokacji. Tak naprawdę nawet gdyby odtworzono PPS w tamtym czasie, nie byłaby to ta właściwa PPS. Jan Józef Lipski w swoich Dziennikach z tamtego czasu, bardzo negatywnie ocenia postawę Osóbki-Morawskiego, uznając, że groźba reaktywacji PPS miała być kartą przetargową w walce o miejsca na liście Frontu Narodowego Niemniej jednak po wyjściu z więzień socjaliści zaczynają się ze sobą spotykać, rozmawiać. Słowo „organizować się” jest za daleko idące, bo tak naprawdę jeżeli pytamy, czy istniała jakaś organizacja socjalistów w tym czasie, to możemy sobie otwarcie powiedzieć: nie istniała. Ludzie się po prostu spotykali, pisali wspomnienia, zastanawiali co dalej.

Tak zwane elementy WRN-owskie oskarżano wówczas o wszystko, o sabotaże w fabrykach, o rozpijanie młodych pracowników. Ciekawe jest i to, że o ile staliniści mieli obsesję na punkcie Trockiego i trockistów, tak polskie UB miało obsesję na punkcie PPS-WRN. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego było sfokusowane na byłych działaczy WRN. W każdym departamencie, urzędach bezpieczeństwa był specjalny wydział. Notabene, jak się czyta ubeckie sprawozdania o WRN, to widać coś, co zahacza o paranoję. I tak np. Stefan Zbrożyna, były prezydent Płocka, były wiceprezydent Włocławka, były wiceprezydent podziemnej Warszawy, działacz WSM-u, po wyjściu z więzienia w latach pięćdziesiątych był już starszym panem, a liczba zdjęć z jego obserwacji jest tak olbrzymia, że jeżeli jemu poświęcali tyle czasu, to ile musiało to kosztować wysiłku i pieniędzy. Wydaje się, że każdy PPS-owiec miał swoich licznych „aniołów stróżów”. W stosunku do niektórych z nich tworzono nawet dzienne raporty z tego, co robili. Oczywiście – na ile to możliwe – starano się również podsłuchiwać wszystkie spotkania. Każda władza, nawet totalitarna czy autorytarna, nie jest w stanie sięgnąć wszędzie, ale była to – powiem szczerze – zadziwiająca struktura. Oto schemat, na jakim rozrysowano różnego rodzaju kontakty Stefana Zbrożyny – z Józefem Stopnickim, Tadeuszem Szturm de Sztremem, Julianem Maliniakiem, Januszem Ostrowskim, Wacławem Gajeckim. Miał dwóch stałych agentów: TW „Olimpię”, czyli Andrzeja Nowickiego, późniejszego słynnego filozofa, profesora, a do 1956 r. ochotniczo tajnego współpracownika oraz TW „Barda” Władysława Uziembłę. Też byłego działacza PPS, byłego posła PPS, który przeszedł na stronę Służby Bezpieczeństwa. To byli dwaj podstawowi agenci, a była jeszcze masa innych. Tak naprawdę działaczy WRN szpiegowano na różne sposoby. Nawet tak bzdurna informacja, że przesłano komuś zaproszenie na 75-lecie PPS organizowane przez Zakład Historii Komitetu Centralnego PZPR, wprawiała machinę w ruch, powstawały notatki, materiały. Bezpieka miała szczególną obsesję na punkcie spotkań przy grobie Kazimierza Pużaka. To smutne, że dziś grób Pużaka jest zniszczony i zapomniany. Przykre, że my o tę swoją tradycję nie dbamy. Socjaliści różnej maści od czasu do czasu spotykają się tam 30 kwietnia w rocznicę jego śmierci, ale tak naprawdę groby polskich socjalistów, włącznie z grobem Kazimierza Pużaka, zostały zapomniane. Kiedyś 1 sierpnia, w rocznicę Powstania Warszawskiego, na wszystkich grobach powstańców były zapalone świece, znicze, a grób Pużaka wyglądał tak jak każdego innego dnia. A mówimy przecież o przewodniczącym Rady Jedności Narodowej podziemnego parlamentu, również powstańcu warszawskim. Gdy jeszcze żyła Krysia Cała, która była takim nestorem Komisji Historycznej PPS, przed 1 listopada jeździliśmy porządkować groby. Ale tak naprawdę w tej naszej tradycji historycznej, w naszym myśleniu, zostało to zapomniane. To smutne, że od tego 1950 r., kiedy śledzono pogrzeb Pużaka, i później przez dziesiątki lat kiedy socjaliści spotykali się nad tym grobem w rocznicę śmierci, UB-ków było więcej niż uczestników – dowodem na to film, jaki można obejrzeć na Youtubie („Tajne Taśmy SB” (2002) od 34 min. 46 sek.). Socjaliści próbowali podtrzymywać tradycję, kultywować etos PPS m.in. przy okazji różnego rodzaju rocznic: śmierci Mieczysława Niedziałkowskiego, Feliksa Perla. Wszystkie spotkania były ściśle obserwowane przez bezpiekę.

W pewnym momencie bezpieka wymyśliła, że skoro cały aktyw PPS jest obserwowany, to wrogie działania musi prowadzić inna tajna komórka, której oni nie mogą jeszcze zidentyfikować. I tak dochodzili do kolejnego poziomu paranoi, np. zlecenia śledzenia Zbrożyny całodobowo, ukrytych zdjęć bezpieczniackich z kolejnych pogrzebów. Można wyliczać i wyliczać. W 1967 r. bezpieka postanowiła wytoczyć nowy proces PPS-WRN. Ustalono, że wokół adwokata Józefa Stopnickiego gromadzą się różni ludzie, właśnie Ludwik Cohn, Józef Sobolewski, Stefan Zbrożyna. Pojawiają się też nowe kontakty, które pokazują łączność starego z nowym. Tym nowym łącznikiem jest na przykład Jan Józef Lipski, który nie był nigdy działaczem PPS, nie był socjalistą w rozumieniu tradycji historycznej. Pojawiają się Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Marian Marek Drozdowski, Jan Strzelecki. Na spotkaniach starszych działaczy, obok zastanawiania jak wydrukować jakieś ulotki na wybory Rad Narodowych, a może coś namieszać na spotkaniu Rady Adwokackiej, pojawiły się też różnego rodzaju inicjatywy społeczne, które były również inicjowane przez młodych. Te spotkania oni nazywali kółkiem, w nawiązaniu do historycznego PPS-WRN, która w czasie wojny miała kryptonim Koło.

Zaczęło pojawiać się nowe pokolenie ludzi, którzy zarazili się ideą socjalistyczną. Kiedy w 1971 r. zmarł Stefan Zbrożyna, to Jan Józef Lipski przekazywał jego przesłanie o społecznikostwie, które powinniśmy kultywować, nie aktywizmie, a społecznikostwie. O ludziach którzy nie strzelali, nie byli rewolwerowcami, ale budowali miasta, osiedla, Warszawską Spółdzielnie Mieszkaniową. To jest coś, co powinniśmy przenieść do naszej tradycji.

W 1955 r. pojawia się Klub Krzywego Koła, najważniejsze forum wymiany wolnej myśli między intelektualistami, dziennikarzami, pisarzami i artystami w ówczesnej Polsce. Należeli do niego m.in. byli członkowie PPS: Marian Falski, Julian Hochfeld, Edward Lipiński, Andrzej Munk, Aniela Steinsbergowa, Jan Strzelecki, Tadeusz Szturm de Sztrem, Stefan Zbrożyna, Jan Wolski – wybitny działacz spółdzielczy, który amerykańską nagrodę Jerzykowskich przeznaczył właśnie na działalność niepodległościową, postać trochę zapomniana, niedawno „odkopana” przez radomskiego historyka. A także późniejsi członkowie PPS: Aleksander Achmatowicz, Jan Kielanowski, Jan Józef Lipski.

Klub powstał przy ulicy Krzywe Koło w Warszawie w prywatnym mieszkaniu Juliusza (współpracownika SB, w latach 70. i 80. tworzącego agenturalne ugrupowania socjaldemokratyczne i socjalistyczne) i Ewy Garzteckich. Wiem, że niektórzy na tej sali znali Garzteckiego osobiście jeszcze z lat osiemdziesiątych. Klub Krzywego Koła nabierał szybko znaczenia politycznego, choć skala jego działań oraz zasięg były ograniczone. Socjalistyczni adwokaci wielokrotnie bronili przed sądami członków opozycji demokratycznej. I tak np. Aniela Steinsbergowa broniła w procesach członkiń Klubu Krzywego Koła Hanny Rewskiej (1958-1959) i Anny Rudzińskiej (1962, obrońcą był również Ludwik Cohn), w procesie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego (1965), Jana Nepomucena Millera, Januarego Grzędzińskiego (1965). To z inicjatywy członków Klubu zrodziła się tradycja możliwie tłumnego uczestnictwa w procesach politycznych.

Jak wspominał jeden z jego członków Aleksander Małachowski, autorytet klubu sprawił, że na rozprawie przed Sądem Najwyższym przeciwko Annie Rewskiej, skazanej za związki z Giedroyciem, pojawiło się w sali sądowej aż kilkudziesięciu wybitnych intelektualistów, w tym takie postaci jak profesor Tadeusz Kotarbiński i Jan Parandowski. Jego zdaniem miało to wpływ na uniewinnienie Rewskiej. To również na korytarzach sądów spotykali się ci starzy socjaliści i ci nowi – nie wiem, czy można nazwać ich socjalistami, ale na pewno demokratami.

Ta tradycja przetrwała do lat 80. Widzę tutaj Czesława Borowczyka, na jego procesie w 1988 r. kontynuowaliśmy tradycję, która narodziła się właśnie w latach sześćdziesiątych.

Po zamknięciu Klubu Krzywego Koła pojawiła się inicjatywa powołania loży wolnomularskiej Kopernik, by w ten sposób prowadzić dalej tajną działalność. Przypomnę, że przed wojną niektórzy działacze lewicowi należeli do lóż wolnomularskich, które zostały zlikwidowane w 1938 r. To właśnie socjaliści Jan Wolski i Stefan Zbrożyna wpadli na pomysł wykorzystania loży wolnomularskiej jako podstawy dalszego działania w wymiarze niepodległościowym. Członkami loży byli m.in. działacze PPS: Ludwik Cohn (od 26.03.1972), Edward Lipiński (od 10.12.1972), Aleksander Lutze-Birk, Jan Wolski, Stefan Zbrożyna (od 19.02.1961). Przewodniczącym loży był dwukrotnie Jan Józef Lipski, w latach 1962-1981 i 1986-1988. Powstała w 1961 r. loża Kopernik do lat siedemdziesiątych nie została odkryta przez służbę bezpieczeństwa. Przeglądałem dokumenty, z których wynika, że wielokrotnie bezskutecznie próbowano poprzez Paryż dowiedzieć się, co dzieje w Polsce. Loża Kopernik była miejscem, w którym spotykały się różne tradycje i osoby, w tym siostrzeniec Stefana Okrzei, Jan Olszewski, oraz Aleksander Lutze-Birk, były działacz organizacji bojowej PPS.

To oczywiste, że inicjatyw było znacznie więcej, od podpisywania listów, po Klub Krzywego Koła. Bo list 34 to nie tylko Edward Lipiński, ale i Marian Falski, też wybitny działacz PPS. Utworzone przez Tadeusza Kotarbińskiego Towarzystwo Kultury Moralnej pozornie nie miało nic wspólnego z socjalizmem, budowało środowisko społeczno-etyczne, a powstała tam sekcja przeciwników kary śmierci. Pamiętajmy, że były to lata 60. Powiedzenie wtedy, że się jest przeciwko karze śmierci, to tak jakby powiedzieć, że się jest przeciwko PRL. Tak jeszcze było w 1988 r., gdy inicjowaliśmy powstanie Stowarzyszenia na Rzecz Przeciwników Kary Śmierci.

Różnych inicjatyw, podpisywania listów było znacznie więcej, nie wymieniałem ich wszystkich. Faktem jest, że nie było chyba żadnego wydarzenia w historii demokratycznej opozycji, w której nie byłoby socjalistów. Pytanie, czy miało to charakter formacyjny. Socjaliści znaleźli się wśród sygnatariuszy Listu 34, Listu w sprawie Legionów, Listu w sprawie Organizacji „Ruch”, Listu 15, Listu 59, Listu 14, byli wśród założycieli Niejawnego Funduszu Pomocy dla Represjonowanych.

Nie wspomniałem np. Ruchu Porozumienia Polskich Socjalistach w ramach KPN. Maciek Gawlikowski, gdy dowiedział się o tym spotkaniu, bardzo się oburzył i pewnie trzeba będzie zrobić spotkanie o tym. Wydano ostatnio Listy Jana Józefa Lipskiego do Giedroycia, gdzie można przeczytać, jak bardzo niepokoiła go ta inicjatywa. Andrzej Friszke też o tym pisze. W pewnym momencie pojawiła się propozycja, by w ramach Komitetu Obrony Robotników wyłonić grupę socjalistyczną. Ale natychmiast pojawiła się inicjatywa Juliusza Garzteckiego o nazwie Polscy Socjaliści – w tej chwili nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że UB-cka – która miała na celu storpedowanie tego typu działań. To dziś pewnie jeszcze wybrzmi, ale o ile kiedyś UB miała obsesję na punkcie WRN, tak potem SB miała obsesję na punkcie PPS. Wynikało to pewnie z mitu założycielskiego PZPR. Pojawi się to potem w dokumentach SB z 1987 r. Mam czasem wrażenie, że więcej osób nas śledziło niż nas było.

Wracając do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Tamto środowisko się rozrastało, przenikała się w nim stara i nowa opozycja, i działacze PPS byli w nim obecni. Na zdjęciu Komitetu Obrony Robotników z tyłu widzimy Antoniego Pajdaka, z przodu Ludwika Cohna, Anielę Steinsbergową, Wacława Zawadzkiego, z tyłu Piotr Naimski, a na samym skraju Jan Józef Lipski.

To kolejny kamyczek do budowy sztafety pokoleń. Jana Olszewskiego, Ludwika Cohna i Jana Józefa łączyła także współpraca w przechowywaniu dużych sum pieniędzy, odziedziczonych po okupacyjnej PPS WRN. Opozycja demokratyczna kilkakrotnie posiłkowała się tymi środkami. Skorzystał z niej KOR, a czym pisze Andrzej Friszke, a także opozycja lat 80. Jak wielkiego charakteru musieli być ludzie, którzy przez pięćdziesiąt lat przechowywali niemałe pieniądze. Wydawali je na prośbę organizacji, która już nie istniała. Świadomość, że byli ludzie, którzy mieli nadzieję, że te pieniądze będą przydatne na działalność pracowniczą, lewicową, socjalistyczną i nie uszczknęli z tego ani jednego dolara, przywraca wiarę w człowieka. Bo to były dolary, i gdy Andrzej Malanowski jedną z takich partii otrzymał i wymieniał w banku, okazało się, że są to dolary z 1937 r., stąd przez chwilę podejrzewano, że to fałszywki. Mówię o tej anegdocie, bo chcę pokazać jak silne były więzi, jak silne tradycje, które sprawiały, że ludzie przechowywali różne rzeczy, w tym pieniądze, i nie śmieli nic uszczknąć na swoje cele.

Pierwszy Krajowy Zjazd „Solidarności” jest zamknięciem działania Komitetu Obrony Robotników. Podczas swojego przemówienia Edward Lipiński przyznaje, że pierwszy raz w życiu na zebraniu związków zawodowych wystąpił w 1904 roku, a być może ostatni – co też okazało się prawdą – na I Krajowym Zjeździe NSZZ „Solidarność”. Kiedy mówimy o „Solidarności” patrzymy na nią przez pryzmat ostatnich działań, ale trzeba pamiętać, że my wyrośliśmy na wspólnej mitologii budowy tego lewicowego ruchu, robotniczego ruchu „Solidarność”. Bo ja uważam, że „Solidarność” była lewicowa z natury, co nie znaczy, że ludzie tej formacji byli ludźmi lewicowymi. Ta formacja stworzyła coś, co ja uważam za największe osiągnięcie, czyli program Samorządnej Rzeczpospolitej. Ostatnio uczestniczyłem na zorganizowanej przez organizacje pozarządowe w Europejskim Centrum Solidarności konferencji na temat idei solidarności wczoraj i dzisiaj. Poruszano tam wiele kwestii, od posłania do ludów narodów Europy Wschodniej, po sposoby, w jaki wybierano przewodniczącego. Natomiast brakowało informacji o Rzeczypospolitej Samorządnej, czyli głównej idei, która sprawiała, że to właśnie PPS, a nie jakaś inna formacja wystąpiła z najśmielszym – moim zdaniem i co ciekawe powstałym w PRL-u – programem w wymiarze ustrojowym, takim, jakiego dzisiaj nie mają politycy. Przypomnę choćby kwestię Izby Samorządowej czy też Izby Społeczno-Gospodarczej, zamiast kompletnie bezsensownego Senatu. Wspomnę program przedsiębiorstwa społecznego, którego założenia – może w zmienionej formie – próbujemy kultywować, programu, który został kompletnie zapomniany i wyparty.

W latach osiemdziesiątych ścieraliśmy się o to z mainstreamem „Solidarności”. W „Robotniku” Tomasz Litwin (pseudonim Michała Boniego) pisał o tym, że „Solidarność” oznacza reformy, my – że obronę praw pracowniczych, i pozostaliśmy wierni temu przekonaniu. Na bazie tego pomysłu powstawały Kluby Rzeczpospolitej Samorządnej Wolność Sprawiedliwość Niepodległość. Dwóch członków tych klubów zdaje się widzę na sali. To program, który był w istocie programem budowy formacji lewicowych, szkoda, że trwało to w zasadzie kilka dni, ale dowodzi, że w latach osiemdziesiątych to my podnosiliśmy hasło samorządów, przedsiębiorstwa społecznego, fabryk dla robotników, rezygnacji z liberalnych reform.

Kiedy ktoś mnie pyta, skąd się wziąłem, to odpowiem, że z nich wszystkich. Mimo że większości tych ludzi nie znałem – z historycznych działaczy rozmawiałam tylko z Lidią Ciołkoszową i Antonim Pajdakiem – to współpracowałem z uczniami tych starych socjalistów. To, że jestem jaki jestem, zawdzięczam tej sztafecie pokoleń. Idea niepodległościowego socjalizmu przetrwała, mimo że ta prawdziwa PPS zniknęła po 1945 r., jej działacze byli więzieni i represjonowani, pozbawieni faktycznej możliwości działania. A jednak idea przetrwała. Czy przetrwała do dzisiaj? A co dziś oznacza bycie socjalistą w rozumieniu PPS-owskim? Odpowiedź na to pytanie jest bardziej skomplikowana niż nam się wydaje i niż to wynika z poczucia przynależności do takiej czy innej grupy politycznej.

Cezary Miżejewski

Niniejszy tekst stanowi poprawiony i uzupełniony tekst wystąpienia na konferencji „Socjaliści z Solidarności”, która odbyła się 14 października 2017 roku z inicjatywy Stowarzyszenia Wolnego Słowa w Warszawie. Tekst w wersji niepoprawionej został opublikowany w okolicznościowej pokonferencyjnej publikacji „Socjaliści Solidarności”, którą można otrzymać w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa w Warszawie.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie