Spółdzielczość i samopomoc w czasach kryzysu

·

Spółdzielczość i samopomoc w czasach kryzysu

·

Stan pandemii i związanych z tym reperkusji politycznych, gospodarczych i społecznych to moment, w którym możemy się przyjrzeć reakcjom państwa, samorządu, społeczności i ludzi. Możemy też przyjrzeć się poszczególnym kwestiom, które są nam bliskie i którym oddaliśmy swój czas i energię. W tym przypadku rzecz dotyczy spółdzielczości. Nie mam potrzeby tworzyć tu naukowej analizy, lecz chcę przedstawić osobistą refleksję o tym, co się dzieje i co wydarzyć się może. I co wynika z wydarzeń nie tylko pierwszego półrocza 2020 roku, ale też ostatnich lat.

Zajmuję się spółdzielniami socjalnymi od 2004 r. Od 2009 r. sam jestem spółdzielcą i organizatorem ruchu kooperatystów. Oczywiście na skalę spółdzielczości socjalnej, która jest drobinką w całym systemie gospodarczym Polski.

Zastanawiałem się, dlaczego ujęła mnie właśnie spółdzielczość. Co jest w niej takiego, co pociąga i budzi nadzieje? Robiłem w życiu różne rzeczy. Byłem buntownikiem, urzędnikiem, politykiem, związkowcem. Najmilej z tego wspominam działalność związkową. Jest ona cholernie trudna, ale z drugiej strony dająca największą jednoznaczność postępowania. Białe to białe, czarne to czarne. Tymczasem poszedłem w stronę spółdzielczości. W istocie jest to bycie przedsiębiorcą, pracownikiem i pracodawcą w jednym. Nie ma tu jednoznaczności i oczywistości. Nie ma też czarno-białych schematów i prostych odpowiedzi.

Obecna sytuacja pandemii pozwala paradoksalnie na ujrzenie tego, co w ruchu kooperatywnym może porwać, a mianowicie że jest to jedno z rozwiązań na rzecz lepszego świata. Pozwala też zastanowić się, czy spółdzielczość stanowi odpowiedź na czasy kryzysu i zawirowań oraz czy poradziła sobie właśnie w czasie COVID-19. I, co dość istotne, jak do tego ma się reszta świata i zależności zewnętrzne, w których przyszło nam działać.

Trudna nauka uczestniczenia

Niedawno, w trakcie debaty o przedsiębiorczości społecznej i propozycjach nowej regulacji prawnej, wszyscy rozważali na nowo istotę przedsiębiorstwa społecznego. Czy chodzi o fakt zatrudniania osób w gorszej sytuacji na rynku pracy, czy o to, że nie wolno tu prywatyzować zysku? Czy też może o to, że jest to element ekonomicznych działań organizacji pozarządowych. Żadna z tych tez nie dawała wyraźnej odpowiedzi. Często działania sektora obywatelskiego i komercyjnego zacierają się, zaś bycie fundacją czy inną formułą organizacji pozarządowej nie oznacza automatycznie podejmowania działań społecznie użytecznych. Zatrudnianie osób trudniej zatrudnialnych spotyka się w bardzo różnych sektorach – zwłaszcza jeśli się do tego dopłaci. A brak zysku to częsta przywara polskiego biznesu. Cóż zatem stanowi ten „kamień filozoficzny”? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta, choć nieproste jest zastosowanie tej recepty. Otóż wyróżnikiem jest współwłasność i współuczestnictwo pracowników w zarządzaniu firmą.

To marzenie, że „my sami”, było fundamentem wizji i programu Rzeczpospolitej Samorządnej z 1981 r. To, że pracownicy mogą decydować o swoim zakładzie pracy, było chyba najdonioślejszym wydarzeniem wielkiego ruchu społecznego z lat osiemdziesiątych, a także sednem moich poglądów na świat. Co ciekawe, rady pracownicze były bardziej trwałe niż stan wojenny. Powstał z tego ruch samorządowy, któremu koniec zgotowało doktrynerstwo Balcerowicza i jemu podobnych. I w zasadzie już się nie podniósł.

Dlatego nowy pomysł spółdzielczy – nie obejmujący w dużej części dotychczas istniejących struktur – był tym powiewem świeżości. Pomysł zbudowania samorządnego przedsiębiorstwa, nawet w skali mikro, w naszym egoistycznym i konsumerskim otoczeniu musi budzić albo zachwyt, albo ironię. Pomyślcie sami. Jak przemienić się z osoby, która wykonuje swoją pracę, w decydenta mówiącego, co można zrobić z naszą wspólną firmą? Jak podzielić pieniądze z nadwyżki czy też w jaki kierunek zainwestować?

I to chyba było najtrudniejsze zadanie. Spośród niemal dwóch tysięcy spółdzielni socjalnych, kilkaset się przewróciło. I co ciekawe, najczęściej nie z powodów gospodarczych, braku rynku czy braku zysku. Najczęstszą przyczyną upadku jest albo brak porozumienia się zespołu, albo zniechęcenie obciążeniem zadaniami. Trudno być jednocześnie pracownikiem i pracodawcą. Ciężko brać odpowiedzialność za wszystko. Albo też trudno osiągnąć porozumienie w czasach indywidualistycznego przekonania o „wiedzeniu wszystkiego lepiej”. Ciekawe, że najwięcej problemów w różnych okresach miały z tym spółdzielnie tworzone przez ludzi z anarchistycznym podejściem ideowym: „Emma” z Warszawy, „Zemsta” z Poznania czy „ISSA” z Łodzi. Nadmiar indywidualizmu? Brak chęci do konsensusu? Powodów jest wiele. Dobrze, że choć niektórzy przetrwali ten kryzys.

Jednak z drugiej strony należy pamiętać, że grupę czy zespół „trudniej zabić”. Trudniej jest rozwalić taki podmiot, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto podejmie się kontynuacji. Na jednej z konferencji Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej w lutym 2020 r. postawiłem tezę, że taka właśnie formuła stanowi możliwość przezwyciężenia alienacji pracy – wiem, wiem, to obrazoburcze – i upodmiotowienia człowieka. Czy to nie Abramowski mówił o nieterytorialnych rzeczpospolitych, „o wydoskonalonej formie demokratycznej, urzeczywistniającej prawa człowieka i obywatela w tak szerokich granicach, w jakich żadna demokracja państwowa nie zdołała tego dotychczas uczynić”?

Tak właśnie budowano spółdzielczość spożywców w XIX wieku. Chodziło o to, aby, z jednej strony, skrócić najbardziej łapczywy łańcuch pośredników między producentem a konsumentem, ale zarazem, z drugiej strony, uczynić to skrócenie zależnym od zrzeszających się wolnych ludzi. Podobnie mieliśmy do czynienia ze spółdzielczością pracy, zaimportowaną do Polski przez mrówczą ideową i organizacyjną pracę Jana Wolskiego (notabene polecam zbiór jego tekstów wydany przez „Nowego Obywatela”). To my będziemy panami samych siebie, ale nie w indywidualizmie, lecz w pracy zespołowej. Jeśli zaś ktoś sądzi, że będzie prezesem, a pozostali tylko pracownikami, to skończy się albo uwiądem organizacji, albo odwołaniem szefa przy najbliższym walnym zebraniu. Warto o tym pamiętać.

Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że spójny zespół ludzi, grupa, to najlepszy gwarant przetrwania nawet najtrudniejszego kryzysu. Uruchomienie inicjatywy ducha, zaangażowania, a czasem oczywistego poczucia obowiązku wobec przyjaciół, koleżanek i kolegów, daje największą rękojmię szansy na przyszłość. Abym nie wyszedł na zaślepionego doktrynera: wiem doskonale, że taka postawa obecna jest w mniejszej, a nie w większej części naszych spółdzielni. Wiem, że stworzenie takich zespołów to najtrudniejszy element naszego działania. Świat pełen jest nie aniołów, lecz zwykłych zjadaczy chleba. Niemniej jednak to chyba najważniejszy element naszej układanki, którą nazywamy uczestnictwem, demokracją pracowniczą, partycypacją. Stanowi chyba najdonioślejsze i najważniejsze przesłanie, które czyni spółdzielczość odmienną – powiem, że lepszą – od pozostałych rozwiązań.

Jednak nie wszystko zależy od naszego działania wewnątrz. To oczywiście tylko element układanki. Jest obok nieprzyjazny świat rynku oraz zagmatwany świat struktur państwa, w których musimy znaleźć swoje miejsce. Niektórzy twierdzą, że działanie nawet jak najbardziej społeczne i demokratyczne, jest w świecie kapitalizmu skazane z góry na porażkę.

Historycznie – gdy zaglądamy do źródeł – warunki działania spółdzielczości nie były najlepsze. Okres zaborów oraz niektórych lat II RP pewnie nie był lepszy od warunków podczas trwania COVID-19, a może nawet gorszy. Okres PRL to zniszczenie istoty spółdzielni, czyli złamanie jej kręgosłupa, co zaowocowało powstaniem tego, co socjolodzy nazywają „wspólnotami nieobywatelskimi”, pasującymi do wielu dzisiejszych spółdzielni mieszkaniowych. Można właściwie uznać, że spółdzielczość to formuła działania w ciągłym kryzysie.

Państwo i rynek

Gdy mówimy o rynku i przedsiębiorcach, to od razu trzeba pamiętać, że generalnie nasza obecność ich ani ziębi, ani grzeje. Czasami jesteśmy partnerem, czasem konkurentem. Wiele zależy od lokalnych relacji, zwłaszcza w wymiarze osobistym. Wielu z nich znajduje się zresztą w sytuacji podobnej do naszej. Są mikrofirmami, wykańczanymi przez pseudofranczyzy, wielkie koncerny czy przez lumpenprzedsiębiorców stosujących dumping socjalny poprzez zatrudnianie na czarno lub w warunkach urągających wszelkim standardom i przepisom. Niemniej jednak jest pewna prawidłowość: im większy przedsiębiorca, tym gorsze relacje spółdzielczości z nim. Nie jesteśmy dla nich żadną konkurencją, a jednak trudno znaleźć wspólny grunt. Przyjeżdżający zza granicy opowiadają, jak dobra jest u nich współpraca między sektorami. Jak kwitnie tam „społeczna odpowiedzialność biznesu”, czyli współpraca z firmami społecznymi. Niestety w Polsce 2020 społeczna odpowiedzialność to najczęściej stworzenie firmowej fundacji i zachęcanie pracowników i ich rodzin do wpłacania 1% podatków, aby oszczędzić na własnym zysku. Może też być obowiązkowy wolontariat pracowniczy. To oczywiste, że nie wszędzie tak jest, ale zapewniam, że w bardzo wielu miejscach.

Jedyną odpowiedzią na te uwarunkowania jest sieciowanie i budowanie więzi współpracy. Niestety tworzenie takich więzi to zadanie podobne do tworzenia więzi wewnętrznych. Jest równie trudne i pracochłonne. A co najważniejsze, spotyka się z niezrozumieniem. Oczywiście wiele spółdzielni ma charakter bardzo lokalny, operujący na miejscowym rynku, co oznacza, że nie widzą w tym – niesłusznie – korzyści. Mogę obecnie przedstawić dwie realne sieci. Pierwsza to budowana oddolnie sieć firm społecznych zatrudniających osoby z niepełnosprawnością. W jej skład wchodzą Spółdzielnia socjalna PANATO (lider), Fundacja JUMP!, Stowarzyszenie Pomocy Humanitarnej, Zakład Aktywności Zawodowej, Przedsiębiorstwo Społeczne TPD Oddział Miejski w Wieruszowie, Rudzki Zakład Aktywności Zawodowej, Manufaktura Dobrych Usług sp. z o.o. Okazuje się, że można, choć twórcy sami wiedzą, ile wysiłku włożono w skojarzenie podmiotów, a potem we wspólne ustawienie produkcji i sprzedaży. Drugi przykład to spółdzielnia Dalba z Pucka, która powoli buduje sieć pubów z piwem kraftowym produkowanym przez samą Dalbę, zatrudniając przy tym osoby z niepełnosprawnością intelektualną i problemami zdrowia psychicznego. I w zasadzie trudno znaleźć więcej podobnych przykładów w Polsce. Próbowaliśmy zaproponować rozwiązania o konsorcjach spółdzielczych w ustawie o spółdzielniach socjalnych. Niestety propozycja, aby wiązać spółdzielnie i organizacje biznesowe we wspólne organizmy, nie spotkała się z uznaniem posłów, którzy znaleźli wiele argumentów o tym, jak rzekomo będzie tworzyć się „wydmuszki” wykorzystujące spółdzielnie.

Nota bene po stronie decydentów politycznych panuje silne przekonanie o podejrzanym charakterze spółdzielczości jako takiej. Gdy pierwszy raz przyszliśmy w 2003 r. do Ministerstwa Finansów porozmawiać o możliwej ustawie o spółdzielniach socjalnych, urzędnik, do którego nas skierowano, był bardzo zdziwiony. Czemu – spytał – chcecie odbudowywać ten skompromitowany relikt poprzedniego ustroju? I dalsze prace przebiegały trochę pod dyktando takiego myślenia. Gdy w 2004 r. trwały w Sejmie prace nad ustawą o spółdzielniach socjalnych, poseł Adam Szejnfeld straszył, że wszyscy przedsiębiorcy porozwiązują firmy i utworzą spółdzielnie socjalne. I że stanowi to naruszenie wolnego rynku. A chodziło o możliwość dotacji w wysokości podajże 14 tys. zł na miejsce pracy. Zaiste wyobraźnia wielu parlamentarzystów jest nieograniczona, w odróżnieniu od horyzontów myślowych. Ciekawostką – in plus – tamtego czasu był fakt, że odchodzący rząd Marka Belki zostawił nowemu rządowi projekt ustawy o spółdzielniach socjalnych. Nowy minister pracy i polityki społecznej, Krzysztof Michałkiewicz, przejął tę ustawę i doprowadził do jej uchwalenia w 2006 r. Nie ukrywam, że akurat za ten wybór i za klasę jestem dla niego pełen uznania. Niestety potem pojawiła się Anna Kalata i wszystko wróciło do normy. Później ministerstwo objęło PSL, zaś minister Jolanta Fedak z trudem tolerowała spółdzielnie, choć w drodze propozycji poselskich udało się doprowadzić do korzystnych zmian. Udało się, ponieważ zabrano do Włoch grupę posłów Komisji Polityki Społecznej ze wszystkich klubów parlamentarnych, pokazując im tamtejsze doświadczenia spółdzielczości socjalnej.

Nie ma co ukrywać, że wiele propozycji i próby poszerzenia przestrzeni wynikało z bardzo długiej i mrówczej pracy na rzecz przekonywania decydentów. Nie spowodowało to jednak wielkiego przełomu czy szalonych zmian w zakresie wsparcia spółdzielczości socjalnej ani też spółdzielczości w ogóle. Warto pamiętać, że od prawie piętnastu lat próbuje się uchwalić nowe prawo spółdzielcze, a powołanie w rządzie Donalda Tuska pełnomocnika ds. spółdzielczości niewiele wniosło. No cóż, z jednej strony funkcjonują śmiertelni wrogowie spółdzielni mieszkaniowych, z drugiej zaś – dość silna grupa naciskająca na rzecz utrzymania status quo. Powoduje to, mimo przesuwania się w lewo lub prawo, utrzymanie fatalnego i przestarzałego stanu prawnego z 1982 r.

Pewne otwarcie nastąpiło w 2017 r., gdy dokonano wielu nowych pozytywnych zmian w przepisach o spółdzielczości socjalnej. Pojawiły się również propozycje regulacji o kooperatywach mieszkaniowych oraz o spółdzielniach rolników. Niestety działania te miały charakter nieskoordynowany i incydentalny. Rozwiązania wspierające spółdzielczość dotyczą w dużej mierze dotacji z Funduszu Pracy, PFRON czy Europejskiego Funduszu Społecznego na start (ok. 31 tys. zł na miejsce pracy), rzadko stosowanego fakultatywnego refundowania składek na ubezpieczenie społeczne oraz iluzorycznej ulgi w przypadku wydatków na reintegrację. Nie są to sprawy, choć często tak właśnie się je przedstawia, które gwarantują spółdzielni kapitał i zapewniają jej przyszłość. Oznacza to, że każda spółdzielnia ma przed sobą rok do dwóch lat ustalania swojej pozycji na rynku, co nie jest samo w sobie łatwym przedsięwzięciem.

Państwo w czasie pandemii

W takim stanie relacji z otoczeniem spółdzielczość wkroczyła w okres pandemii w Polsce. Przedsiębiorcy i ich organizacje od razu ruszyli do ataku, oczekując tym razem nie liberalizmu i rynku, lecz silnej interwencji państwa. Spółdzielcy, podobnie jak i inni przedsiębiorcy, mogą korzystać z szeregu przepisów różnych Tarcz Antykryzysowych. Niestety wsparcie to, z uwagi na jego zorganizowanie poprzez system urzędów pracy, nacechowane było i jest poważnymi opóźnieniami, co przekładało się na jego realność. Dużo pochwał w zakresie sprawności zebrał Polski Fundusz Rozwoju, oferujący pożyczki, które umarzane są do 75% otrzymanej kwoty po 12 miesiącach, pod warunkiem prowadzenia działalności i utrzymania poziomu zatrudnienia w ciągu tego okresu. Niestety także tu nie ustrzeżono się błędów. Podmiot zatrudniający w sposób mieszany 8 osób na umowach o pracę i 15 na umowach zlecenia, traktowany był jako mikrofirma (wliczali się tylko etatowi pracownicy), zaś podmiot zatrudniający 16 osób na umowy o pracę był traktowany jako mały przedsiębiorca, który musiał udowodnić spadek obrotów. Koniec końców oznaczało to znaczącą różnicę we wsparciu dla spółdzielni – na ich niekorzyść względem biznesu. Tu należałoby na przyszłość bardziej zadbać o promowanie zatrudnienia etatowego.

Wprost do spółdzielni socjalnych – dzięki inicjatywie pracowników Departamentu Ekonomii Społecznej i Solidarnej Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – adresowany był jeden instrument finansowy umożliwiający umorzenie składek na ubezpieczenie społeczne należnych za okres od dnia 1 marca 2020 r. do dnia 31 maja 2020 r., bez względu na wielkość spółdzielni. Ponadto dokonano szeregu zmian prawnych umożliwiających bardziej elastyczne terminy określone w ustawie o spółdzielniach socjalnych. I to w zasadzie tyle.

Osobnym elementem było stworzenie możliwości zakupów ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego. Działanie to inicjowane było dzięki aktywności Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych i Stowarzyszenia na rzecz Spółdzielni Socjalnych z Poznania, przy aktywnym wsparciu Ośrodków Wsparcia Ekonomii Społecznej. Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej zaleciło w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych ośrodkom wspierania ekonomii społecznej dokonywanie zakupów w organizacjach obywatelskich czy spółdzielniach socjalnych znajdujących się w trudnej sytuacji w następstwie wystąpienia COVID-19, obejmujących m.in. środki ochrony osobistej, usługi cateringowe dla osób potrzebujących, organizację i wynajem miejsc całodobowych z przeznaczeniem na pobyt w trakcie kwarantanny, a także na pobyt personelu ochrony zdrowia i innych służb społecznych, albo z przeznaczeniem na czasowe zmniejszenia liczby osób w placówkach całodobowych, usługi czyszczenia, odkażania budynków i przestrzeni publicznych, oraz inne niezbędne usługi.

Niestety tylko niektóre ośrodki skorzystały z tej możliwości. Ale warto znać skalę. W subregionie konińskim w województwie wielkopolskim w ciągu tygodnia wpłynęło prawie 50 wniosków obejmujących wsparciem setki różnych instytucji z subregionu na łączną kwotę ponad miliona złotych. Niestety, z uwagi na możliwości finansowe, można było rozpatrzyć tylko kilkanaście. Warto dodać, że według szybkiego badania OZRSS i Stowarzyszenia na rzecz Spółdzielni Socjalnych z Poznania, ok. 89% badanych przedsiębiorstw społecznych było gotowych natychmiast przestawić swoje działania na przedstawione wyżej zlecenia. Instytucje Zarządzające Regionalnymi Programami Operacyjnymi (Urzędy Marszałkowskie) przekierowywały do rządowej Tarczy i nie były w większości skłonne podwyższać finansowania (pozytywnie wyróżnia się woj. warmińsko-mazurskie). Sam rząd nie podchodził do tego entuzjastycznie. Próby dodatkowego dofinansowania z EFS w woj. zachodniopomorskim spotkały się ze sprzeciwem minister Emilewicz, pomimo zgody Komisji Europejskiej.

Muszę natomiast stwierdzić, że poza samorządowymi Regionalnymi Ośrodkami Polityki Społecznej (brawo Poznań, Opole) i kilkunastoma chlubnymi przykładami samorządów lokalnych (np. Hrubieszów, Dąbrowa Górnicza) nie można powiedzieć wiele dobrego o roli jednostek samorządu terytorialnego. Samorządy, przyzwyczajone do biznesowego modelu zarządzania, okopały się i wyizolowały, finansując jedynie przedsięwzięcia publiczne, nie wychodząc szerzej w stronę organizacji mieszkańców. Mam wrażenie, że nawet ulgi i umorzenia zostały wywołane poprzez zmiany prawne w kolejnych Tarczach, zaś inicjatywy oddolne, wynikające z decyzji samych samorządów, można policzyć nie na palcach jednej ręki, ale naprawdę były niezauważalne na większą skalę. I nie mówię tu o działaniach finansowanych ze środków europejskich, ale w ramach własnych możliwości. To oczywiście pogląd z miejsc, gdzie funkcjonowały spółdzielnie, i nie roszczę sobie prawa do kompleksowej oceny, ale mam wrażenie, że samorząd terytorialny nie umiał się odnaleźć w tej sytuacji. To kolejny przyczynek do zastanowienia się nad odbudową wspólnot samorządowych w różnych wymiarach, w tym również w kontekście myślenia o dobru wspólnym, a nie tylko o samorządzie jako sprawnej firmie.

Spółdzielczość w godzinie próby

Dla wielu spółdzielców socjalnych żyjących z bieżącej działalności wymuszone zamknięcie ich firm było oczywistym szokiem. Zwłaszcza że niemal 20% spółdzielni ma charakter związany z różnego rodzaju gastronomią, a kolejne 30% z usługami społecznymi w szerokim tego słowa znaczeniu. Zatrzymanie szkół (posiłki), przedszkoli i żłobków, zablokowanie zajęć dla osób z niepełnosprawnościami i osób starszych, to w istocie straty nie do odrobienia, zapewne jak w przypadku innych mikroprzedsiębiorstw.

W takich realiach obawiałem się powszechnej rozpaczy i marazmu. Obawiałem się dziesiątków telefonów i próśb o wsparcie. To dość naturalne. Rzeczywistość jednak mnie zaskoczyła. Stopień samoorganizacji i inicjatywy lokalnej spółdzielców był imponujący. Oczywiście możemy powiedzieć, że robiono rzeczy proste i oczywiste. Na przykład szycie maseczek ochronnych dla innych. Kociewska Spółdzielnia Socjalna z gminy Pelplin (pomorskie) uruchomiła produkcję maseczek dla mieszkańców gminy – wręczano je lokalnie za darmo. Aby mieć możliwość ich zrobienia, część sprzedawano komercyjnie przez portale internetowe. Podobnie robiła spółdzielnia socjalna „Kostka” z Czernic Borowych (mazowieckie), Świdnicka Spółdzielnia Socjalna ze Świdnicy (dolnośląskie), spółdzielnia „Panato” z Wrocławia, Spółdzielnia „Perunica” z Byczyny (opolskie), Spółdzielnia Socjalna ,,Kuźnia Talentów” im. Stanisława Staszica w Mienianach (lubelskie) oraz dziesiątki innych. Gdańska Spółdzielnia Socjalna uczyła innych bezpośrednio lub na zoomie, jak je uszyć we własnym zakresie.

Poziom wyżej weszła Spółdzielnia Socjalna „Centrum Aktywizacji Zawodowej” z Zielonej Góry, która zajmowała się produkcją drewnianych dekoracyjnych elementów, a w wyniku pandemii jej obroty spadły o ponad 80 proc. Natychmiast zmienili profil działalności. Na potrzeby służby zdrowia, od podstaw i zupełnie bezpłatnie, przygotowywali przyłbice ochronne, które trafiały do pracowników pogotowia ratunkowego i zielonogórskiej Polikliniki. Podobne rzeczy, choć na mniejszą skalę robiła spółdzielnia „Manumania” spod Wrocławia.

Strzelecka Spółdzielnia Socjalna ze Strzelec Opolskich organizowała posiłki dla pracowników lokalnej (i nie tylko) ochrony zdrowia. Posiłki dla potrzebujących organizowały Spółdzielnia „Opoka” z Klucz i Spółdzielnia Socjalna „Konar” z Tarnobrzega. Ta ostatnia ogłosiła m.in.: „Już od przyszłego tygodnia rozpoczniemy na terenie Tarnobrzega akcję »zawieszonego obiadu«. My od siebie codziennie przekażemy 5 dań dla osób, które nam wskażecie. Wy też możecie tak zrobić. Cena zawieszonego dwudaniowego obiadu to 8 zł. Jeżeli znacie takie osoby w Tarnobrzegu, którym należy pomóc, wskażcie nam adres, my zawieziemy obiad lub będzie można go odebrać”.

Spółdzielnia Socjalna „Koronowianka” (kujawsko-pomorskie) organizowała wolontariackie wsparcie zakupowe dla osób starszych, zaś w Żarowie dezynfekcję przystanków autobusowych realizowali pracownicy Spółdzielni Socjalnej „Raz Dwa Trzy” (dolnośląskie). Można tak właściwie wymieniać w nieskończoność, a i tak będę miał poczucie, że kogoś pominąłem lub o kimś nie wiem.

Oczywiście możecie zapytać, czemu właściwie poświęcona jest ta wyliczanka. Zwróćcie uwagę, że większość tych działań wynikała z faktu, iż zorganizowani i zintegrowani w lokalnym podmiocie mieszkańcy postanowili, nie bacząc na własny interes, pomagać innym. Uruchamiali działania, które nie były sednem ich wcześniejszej aktywności, a często nie miały nic wspólnego z tym, co robiono dotychczas. Ale właśnie to, że spółdzielnia stworzyła nową świadomość, nowy rodzaj aktywnego uczestnictwa, spowodowało, że ludzie ci mają inne postrzeganie swojej społeczności, swojego środowiska lokalnego. W sytuacji, gdy nie otrzymali zbyt mocnego wsparcia ze strony publicznej, byli jednak na pierwszej linii wszędzie tam, gdzie było to możliwe.

Co z tego wynika?

Oczywiście trudno wyciągać kompleksowe wnioski, zwłaszcza że przyszłość jest nader niepewna. Nie umiem stwierdzić, ile spółdzielni przetrwa ten czas. Oby jak najwięcej walczyło o swoją przyszłość. Widać również wyraźnie, że w obecnej sytuacji państwo może być jedynym realnym kooperantem dla rozwoju. A partnerstwo publiczno-społeczne nie musi być jedynie figurą retoryczną, lecz realną formułą współpracy. Muszą jednak nastąpić istotne zmiany prawne, finansowe, organizacyjne oraz w zakresie kultury organizacyjnej, które w znaczący sposób zwiększą otwartość samorządu na współpracę i budowanie lokalnego rynku usług użyteczności publicznej na rzecz mieszkańców.

Jestem optymistą – nie z uwagi na pieniądze, instrumenty finansowe i zmiany prawne, ale na to, że właśnie zdolność integracyjna i wola spółdzielców są największą siłą. Oczywiście nie jest to ani jedyna formuła działania, ani też możliwa i korzystna dla wszystkich. Nie stanowi również masy krytycznej, która mogłaby zmieniać rzeczywistość. Ale dla mnie stanowi ona przyczółek budowania nadziei, że świadomi pracownicy, udziałowcy, uczestnicy budując coś razem i rozumiejąc, że wspólnie można coś zmienić, choćby tylko na lokalnym poletku, tworzą lepszy świat. Że – jak pisał Abramowski – zamiast takiego człowieka „który umie tylko albo panować, albo słuchać, zjawia się człowiek jako wolny twórca życia, umiejący bez przymusu działać solidarnie z innymi i życie doskonalić”.

Cezary Miżejewski – polityk społeczny z wykształcenia, socjalista z ducha, spółdzielca z racji wykonywanej pracy. Od 2009 członek Spółdzielni Socjalnej „Opoka”. Prezes Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych oraz Wspólnoty Roboczej Związków Organizacji Socjalnych WRZOS. Niegdyś działacz opozycji demokratycznej – Polskiej Partii Socjalistycznej i MRKS, potem związkowiec, poseł, wiceminister, urzędnik i współpracownik instytucji samorządowych.

komentarzy