Prof. Monika Kostera: Ironiści mimo woli
Ironia absolutnie nic nie wnosi, nie wyzwala, nie zabezpiecza przed zniewoleniem. Za jej pomocą staramy się oddzielić od świata, któremu nie wierzymy i którego nie chcemy dopuścić zbyt blisko siebie.
W słowach możliwie krótkich i zwięzłych chciałbym przede wszystkim wyjaśnić wszystkim, którzy się tym interesują, co to jest spółdzielnia i co to jest spółdzielczość.
Wprawdzie niewielu jest chyba ludzi na świecie, którzy by nie znali przynajmniej z wyglądu spółdzielni, którzy by nie wiedzieli, że jest to sklep, biuro lub warsztat, maślarnia, rzeźnia lub kasa oszczędności, że się w nich sprzedaje lub kupuje towary, składa i pożycza pieniądze, wspólnie wyrabia jakieś produkty, na wspólny rachunek buduje domy itd.
Każdy też prawie wie, że nie są to sklepy, warsztaty i biura właścicieli prywatnych – kupców i przemysłowców – ani nie są państwowe, miejskie czy sejmikowe, ale należą do stowarzyszeń, których wszyscy możemy zostać członkami, bylebyśmy podpisali deklarację, wpłacili wpisowe i udział oraz zostali przyjęci przez zarząd. Ale też u wielu ludzi na tym się kończy ich wiedza o spółdzielni. A warto byłoby wiedzieć przynajmniej, jak są te stowarzyszenia zorganizowane, jak działają i po co powstają.
Jasnym jest, że takie stowarzyszenie jest spółką i przedsiębiorstwem. Spółką dlatego, że należy do wielu właścicieli, a przedsiębiorstwem – ponieważ prowadzi interesy, kupuje i sprzedaje i nawet sprzedaje drożej niż kupuje. Kiedy się jednak z tym stowarzyszeniem bliżej zaznajomimy, widzimy, że to jest osobliwa spółka i całkiem inne przedsiębiorstwo, niż wszystkie te, któreśmy dotychczas widzieli. Już przystępując na członka, dowiadujemy się, że wprawdzie musimy wpłacić udział, ale nie możemy tych udziałów wpłacić tyle, ile nam się podoba, albo na ile nam starczy pieniędzy, tylko tyle, ile pozwala statut, czyli wewnętrzne prawo, którym się rządzą stowarzyszeni i które sami sobie nadali. Wskutek tego różnice ilości posiadanych przez członków udziałów są dosyć nieznaczne, nie tak, jak np. w zakładanych przez kupców i przemysłowców spółkach akcyjnych, gdzie 99 członków może mieć po 1 udziale (jednej akcji), a setny – wszystkie pozostałe, choćby ich było kilka czy kilkanaście tysięcy.
Ale dopiero na walnym zgromadzeniu członków swojego stowarzyszenia-spółdzielni przekona się nowy członek naocznie, że nabycie większej ilości udziałów może być wyrazem jego dobrej woli, poza tym jest pożyteczne dla spółdzielni, która w ten sposób gromadzi własne fundusze i nie potrzebuje znikąd pożyczać obcych kapitałów, ale jemu samemu nie przynosi wielkiego pożytku. Czym bowiem jest walne zgromadzenie członków? Ustala ono, jak trzeba prowadzić przedsiębiorstwo i skoro wszyscy przecież nim rządzić nie mogą, wybiera szczupłe grono osób, które, jako zarząd, będą je prowadziły, załatwiając sprawy codzienne. Zarówno ustalenie sposobów prowadzenia przedsiębiorstwa, jak i wyboru zarządu dokonuje się przez głosowanie większością głosów. W spółce handlowej czy przemysłowej, krócej mówiąc – w spółce kapitalistycznej, głosują, co prawda, nie tyle ludzie-członkowie, ile udziały-akcje.
Kto ma więcej akcji, ten ma więcej głosów. Na nic tam się nie zda mądrość, doświadczenie, nawet życzliwość dla przedsiębiorstwa, przeważy zawsze wola tego, który ma więcej głosów. W spółdzielni wszyscy mają równy głos, a tym samym równą możność oddziaływania na bieg spraw w przedsiębiorstwie.
W ten sposób usuwa się możność przewodzenia bogatszych członków, którzy mają więcej udziałów, nad biedniejszymi, których stać tylko na jeden. Dlatego też kto by chciał rządzić innymi mocą swojego bogactwa, ten nie ma po co chodzić do spółdzielni i dlatego też mówimy, że spółdzielnia rządzi się demokratycznie.
Ale na tym walnym zgromadzeniu członków spółdzielni dzieją się inne jeszcze rzeczy, nie mniej osobliwe. Spółka kapitalistyczna, jeśli jest dobrze prowadzona i trafiła na pomyślne warunki, osiąga w ciągu roku zysk i ten zysk dzieli między członków stosownie do posiadanych akcji: kto ma 10 razy więcej akcji, na tego przypada 10 razy większa część zysku. My – spółdzielcy nie lubimy i nie używamy słowa „zysk”, ale w końcu roku mamy też nadwyżkę dochodów nad wydatkami. Podziału nadwyżki dokonuje także walne zgromadzenie, ale dokonuje go w sposób całkiem odmienny niż w spółce kapitalistycznej, nadwyżkę bowiem dzieli się między członków nie według posiadanych udziałów, ale według dokonanych przez nich ze spółdzielnią obrotów. To jest w spółdzielni czynność, która ją najbardziej odróżnia od kapitalistycznej spółki i kto jej nie rozumie, ten nie rozumie, po co spółdzielnia istnieje. Dlatego musimy tę sprawę zbadać do gruntu.
Przedsiębiorstwo kapitalistyczne zakłada się po to, żeby przynosiło zysk, jak najwięcej zysku. Jeżeli takie przedsiębiorstwo nie przynosi zysku i nie ma widoków, żeby go przynosiło w przyszłości, trzeba je zamknąć. Jego właściciel może być sknerą albo rozrzutnikiem, zdziercą albo człowiekiem miłosiernym, oszustem albo uczciwym, ale kapitał włożony przez niego w przedsiębiorstwo musi przynosić zysk tak jak krowa musi dawać mleko, jeśli nie ma być posłana na rzeź. Jedyną rzeczą, która łączy członka ze spółką akcyjną, jest tylko ten właśnie zysk. Taka spółka nie interesuje się członkiem, który – odwrotnie – często nie wie nawet, gdzie się znajduje i co produkuje przedsiębiorstwo, którego jest członkiem, i dlatego wspólnicy mają prawo wymagać, żeby włożony przez nich do przedsiębiorstwa kapitał przynosił jak największy zysk.
W spółdzielni i przez spółdzielnię nikt się nie stanie bogaczem, bo spółdzielnię zakłada się nie po to, żeby swoich niezamożnych członków przekształcała na milionerów, ale po to, żeby zaspokajała gospodarcze potrzeby ludzi. Potrzeby ludzkie są różne i dlatego różne są też rodzaje zaspokajających je spółdzielni. Jedni ludzie, potrzebując liczyć się z groszem, wydawanym na zakup potrzebnych do życia produktów, zakładają spółdzielnię spożywców, która im tych produktów dostarcza w dobrym gatunku i po możliwie najtańszej cenie. Inni – rolnicy – potrzebują zbyć korzystniej płody swego gospodarstwa – mleko, masło, jaja, zboże, drób albo bydło – i chcąc się bronić przed wyzyskiem kupującego od nich te rzeczy handlarza, sprzedają je wspólnie założonej w tym celu spółdzielni, a przed sprzedażą czasami je uszlachetniają, czyli przerabiają, np. mleko na masło, mięso na wędliny itp.; poza tym przez tę samą czy też przez inną spółdzielnię nabywają wszystko, czego im potrzeba do gospodarstwa: narzędzia, żelazo, skóry, powrozy, nawozy. Jeszcze inni, walcząc z lichwą mieszkaniową, budują wspólnie domy nie dlatego, żeby odnajmować je innym, ciągnąć stąd zyski, ale żeby w nich samym zamieszkać. Spółdzielnia kredytowa zaspokaja potrzeby tych, którzy chcą pożyczyć pewną sumę na udoskonalenie lub rozszerzenie swego przedsiębiorstwa albo chcą złożyć gdzieś swoje oszczędności. I tak dalej, a to dalej jest prawie nieograniczone, bo coraz to nowe rodzaje spółdzielni powstają dla zaspokojenia coraz to nowych potrzeb.
Zaspokajając potrzeby członków, spółdzielnia kupuje i sprzedaje. Jakkolwiek nie czyni tego dla zysku, nie może sprzedawać po cenach, po których kupuje, ani kupować po cenach, po których będzie sprzedawała, musi bowiem pewne sumy zatrzymywać z obrotu na wynajęcie lokalu, opłacenie pracowników, podatki, zepsucie i rozkruszenie się towarów oraz kradzieże i nadużycia, które mogą się zdarzyć. Sum tych z góry określić nie można, a w każdym razie byłoby tu łatwo popełnić niebezpieczną pomyłkę, za którą nie wiadomo, kto by w końcu zapłacił. Dlatego spółdzielnia sprzedaje i kupuje po cenach, jakie płacą i po jakich sprzedają przedsiębiorcy prywatni, inaczej mówiąc, po słusznych cenach rynkowych, z tą tylko różnicą, iż stara się, aby jej korzyść była jak najmniejsza i że nie uprawia żadnych spekulacji.
Z tych różnic pomiędzy cenami kupna i sprzedaży zbiera się w każdej spółdzielni pewna suma. Jest ona, oczywiście, własnością członków, ponieważ spółdzielnia istnieje nie sama dla siebie, ale dla pokrywania ich potrzeb. Trzeba przeto zwrócić tę sumę członkom, ale gdybyśmy tak, jak w spółce akcyjnej, podzielili ją między członków w stosunku do wniesionych udziałów, uznalibyśmy, że najważniejszą rzeczą w spółdzielni jest kapitał, który nią rządzi, a nie ludzie, którzy zaspokajają w niej swoje potrzeby. Zresztą członkowie spółdzielni są zwykle ludźmi nie posiadającymi większych kapitałów, nie mogącymi liczyć na znaczne od nich dochody. Ich siłą nie jest kapitał, tylko chęć współdziałania dla wspólnego dobra. Członek, który wpłacił udział, zadeklarował przez to tylko gotowość współdziałania z innymi członkami dla poprawienia swojego oraz ich bytu. Jeżeli jednak nie dokonywał ze spółdzielnią żadnych obrotów, nic w niej nie kupował i nic w niej nie sprzedawał, żadnego współdziałania nie było, a członek taki pozostał „martwym” członkiem, któremu nic się od spółdzielni nie należy, oprócz skromnego oprocentowania wniesionego kapitału. Nie ma wobec tego żadnego powodu, żeby brał udział w podziale nadwyżki dochodów nad wydatkami, bo nie on się do powstania tej nadwyżki przyczynił, tylko ci członkowie, którzy nadpłacili, kupując w spółdzielni, albo którym spółdzielnia, kupując od nich, nie dopłacała. Toteż spółdzielnia, która dzieliłaby nadwyżkę dochodów w stosunku do udziałów, nie byłaby wcale spółdzielnią. Dodajmy też, że spółdzielnia, która ścierpi w swoich szeregach takich „martwych” członków, albo dokonuje obrotów z obcymi, nie wciągając ich na członków, jest źle urządzoną spółdzielnią, nie spełniającą swoich obowiązków.
Zanim walne zgromadzenie dokona podziału nadwyżki dochodów, odłożyć musi pewną jej część na fundusz zasobowy, czyli rezerwę, przeznaczoną na pokrycie możliwych strat w przyszłych latach. Rezerwę ze zwykłej ostrożności musi odkładać także i spółka kapitalistyczna, ale i tu zachodzi zasadnicza różnica, bo gdy w spółce akcyjnej rezerwa zostaje własnością członków i w razie rozwiązania spółki bywa między nich dzielona, w spółdzielni staje się ona własnością społeczną i gdyby spółdzielnia przestała istnieć, przechodzi na jakieś cele społeczne, członkowie zaś otrzymują tylko zwrot sum wpłaconych na udziały, o ile oczywiście starczy na to pieniędzy. Z tych też względów nazywają spółdzielcy tę odkładaną rezerwę funduszem społecznym.
A oto jeszcze dwie cechy spółdzielni, które je różnią od wszystkich innych przedsiębiorstw. Przede wszystkim drzwi jej są otwarte dla wszystkich, to znaczy przyjmuje ona na członka każdego uczciwego człowieka, który się zgadza z jej zasadami, a chociażby zobowiązuje się poddać jej statutowi, przepisom i zwyczajom. Przyjmując, nie pyta go ani o majątek, ani o przekonania polityczne czy społeczne, chce bowiem zaspokajać w zakresie swej działalności potrzeby wszystkich, a zwłaszcza te, które są najpilniejsze. Dodajmy jednak, że w praktyce jest spółdzielczość przede wszystkim ruchem klas pracujących, walczących o poprawę swojego bytu.
Poza tym, skoro, jak powiedzieliśmy wyżej, jest spółdzielnia stowarzyszeniem ludzi świadczących sobie wzajemnie pomoc, a nie spółką kapitałów szukających zysku, buduje ona swoją przyszłość, swój rozwój i moc raczej na wartości zrzeszonych przez siebie ludzi, niż na nagromadzonych środkach pieniężnych, środki te bowiem znajdzie z łatwością, jeżeli nie zawiedzie jej wierność członków dla wspólnie podjętej sprawy. Wobec tego, nie przestając ulepszać swojego przedsiębiorstwa, stara się spółdzielnia wychowywać moralnie i umysłowo swoich członków, tworząc z nich związaną mocnymi więzami gromadę idącą do wspólnego celu. Tym celem jest życie lepsze, czystsze, wolne zarówno od udręczeń nędzy, jak i od brudnych pokus chciwości.
Oto są cechy, które różnią spółdzielnię od wszystkich innych przedsiębiorstw i które są jej istotą zarazem. Wymieńmy je raz jeszcze w krótkości: demokratyczna organizacja, niskie oprocentowanie udziałów i w ogóle małe znaczenie kapitału, podział nadwyżki dochodów nad wydatkami stosownie do dokonanych ze spółdzielnią obrotów, otwarte dla wszystkich członkostwo oraz niewtrącanie się do sporów politycznych, czyli neutralność, a lepiej powiedziawszy – niezależność od partii politycznych, i kształcenie członków. W spółdzielniach spożywców, częściowo i w spółdzielniach rolniczych, dochodzi jeszcze sprzedaż za gotówkę, bez czego spółdzielnie byłyby w zależności od wierzycieli-dostawców, a członkowie łatwo by zapominali o rozsądku przy zaspokajaniu swych potrzeb. Spółdzielnia spożywców, która by udzielała kredytu, źle by wychowywała swoich członków.
***
Mówiłem dotąd, że spółdzielnia służy do zaspokajania potrzeb, że za jej pomocą ludzie pracy o twardych rękach i nie mniej twardym życiu walczą o poprawę swojego bytu.
Cóż ta walka dać może? Jakież w niej są widoki zwycięstwa, jeżeli z jednej strony stają olbrzymie kapitały, świetne urządzenia techniczne i wielkie zastępy specjalistów starannie szkolonych – a z drugiej tłum, który do obrony swoich praw do życia idzie z gołymi rękami.
Otóż ta walka wygląda bynajmniej nie tak beznadziejnie, jakby się komu mogło wydawać, ani odniesione w niej zwycięstwa nie są znowu tak małe.
Przede wszystkim wielkość zastępów, które walczą. W Polsce – w kraju biednym i dość zacofanym zarówno społecznie, jak gospodarczo – postępy spółdzielczości są mniejsze niż w wielu innych krajach. Ale i tu przecież spółdzielczość już coś znaczy. Ogólna ilość spółdzielni wynosi 11726 z 2 770 000 członków, nie licząc spółdzielni tzw. dzikich, które nie należą do żadnego związku rewizyjnego i których ilość nie jest dokładnie wiadoma. Związków rewizyjnych, które rewidują (badają) działalność spółdzielni związkowych, udzielają im porad technicznych i prawnych i reprezentują je wobec władz, jest u nas: 4 polskie, (Związek Spółdzielni Spożywców RP, zwany inaczej „Społem”, Związek Spółdzielni Rolniczych i Zarobkowo-Gospodarczych, Związek Spółdzielni i Zrzeszeń Pracowniczych RP i Związek Spółdzielni Wojskowych), 2 ukraińskie, 2 niemieckie i 2 żydowskie. Związek „Społem” jest zarazem hurtownią, zaopatrującą zrzeszone spółdzielnie w towary; obroty tej hurtowni w 1934 r. wyniosły 71 500 000 zł, produkcja zaś własnych fabryk w Kielcach, Włocławku i Sokołowie złotych 3 534 000. Jest to największe przedsiębiorstwo handlowe w Polsce.
Centrale spółdzielni rolniczych są z natury rzeczy mniejsze, choć ilość tych spółdzielni jest większa, niż jakichkolwiek innych. Jednak i tu obroty i kapitały sięgają wysokości rzadko spotykanych w przedsiębiorstwach prywatnych. Centrale spółdzielni mleczarskich i jajczarskich sprzedały w 1933 r. masła 6000 ton za przeszło 19 milionów zł (z czego zagranicę sprzedano prawie 1000 ton; masło spółdzielcze stanowi przeszło 90% ogólnego wywozu masła z Polski). Centralna Kasa Spółek Rolniczych kapitałów własnych ma 6,5 miliona zł, a pożyczek udzieliła w 1934 r. z górą 50 milionów zł.
Są to ogromne sumy w naszych skromnych, biednych stosunkach polskich. Zagranicą, zwłaszcza w bogatszych i bardziej rozwiniętych gospodarczo krajach Europy Zachodniej, spółdzielczość poszła już dużo dalej naprzód. Tak np. w Danii, małym kraiku, 9 razy mniejszym pod względem obszaru i liczby ludności od Polski, hurtownia tamtejsza dosięgła w swoich obrotach w 1933 r. sumy 178 milionów złotych, w tym przeszło 50 milionów złotych własnej produkcji; czysty dochód tej hurtowni wyniósł blisko 12 milionów zł.; liczba osób zatrudnionych w przedsiębiorstwach – 3356. Oprócz doskonale rozwijającej się spółdzielczości spożywców posiada Dania olbrzymią sieć spółdzielni rolniczych, przez które przechodzi prawie cała produkcja drobnych gospodarstw rolnych; nie tylko znakomicie pomnożyły one bogactwo kraju, ale podniosły ciemne dawniej i biedne chłopstwo duńskie na wysoki poziom kultury i zamożności. W Szwecji również świetnie rozwijający się ruch spółdzielczy rozbił już kilka karteli (zmów) przemysłowych, uciskających ludność wysokimi cenami, obniżając te ceny o kilkanaście, niekiedy o kilkadziesiąt procent. Dzisiaj spółdzielcze młyny, margaryniarnie i fabryki wyrobów gumowych są w Szwecji największymi tego rodzaju zakładami w kraju.
Przodującym odłamem spółdzielczości jest ruch angielski, najstarszy wśród wszystkich. Ilość spółdzielni spożywców jest tam wprawdzie stosunkowo niewielka (1150) i zmniejsza się od kilkunastu lat stale przez łączenie się spółdzielni ze sobą, ale liczba członków dochodzi już 7 milionów, co z rodzinami wynosi zapewne około połowy ludności (48 milionów). Spółdzielnie te miały w 1933 r. przeszło 5 miliardów zł obrotu, 3 hurtownie zaś (angielska, szkocka i angielsko- szkocka) miały ich blisko 2,75% miliarda. Hurtownie te posiadają dziś 194 fabryki i wytwórnie, niektóre bardzo znacznych rozmiarów, kopalnie węgla, własną flotę rybacką, wielkie gospodarstwo rolne i olbrzymie plantacje herbaty, której są największym sprzedawcą. Ilość osób zatrudnionych w tych zakładach wynosi 56 tysięcy, nie licząc robotników w plantacjach indyjskich.
Rozwój spółdzielczości ogarnął już dziś cały świat, nie wyłączając krajów na pół dzikich. Ogólna ilość spółdzielni wynosiła w 1931 roku 731 256 ze 166 milionami członków (licząc z rodzinami, około ¼ ludności świata). Co ważniejsze, w całym szeregu krajów – Anglii, Francji, Szwajcarii, Szwecji, Danii, Holandii – ruch spółdzielczy idzie niepowstrzymanym pędem naprzód, przezwyciężając kryzys i przeszkody, stawiane mu przez wrogów, powiększając ciągle ilość członków, obroty i zakłady. W Londyńskiej Spółdzielni Spożywców, największej spółdzielni świata, w styczniu roku bieżącego dzienny przyrost członków wynosił przeszło 1000 osób. Tylko w Niemczech, gdzie spółdzielczość spożywców została niejako upaństwowiona, ruch ten cofnął się znacznie.
***
Pozostaje do wyjaśnienia, skąd się ten cały potężny ruch wziął, gdzie i kiedy się narodził, kto wynalazł ten cudowny sposób, przy którego pomocy ludzie pozbawieni środków, stosunków i kapitałów, ludzie, którzy się przedtem ciężko potykali z nędzą, potrafili stworzyć tak olbrzymią organizację i tak znacznie przez nią polepszyć swój byt.
Powiedzieć, że spółdzielczość powstała z niczego, byłoby nieścisłym, stworzyli ją bowiem ludzie, wiemy nawet, kto i kiedy ją stworzył. Nie byli to ani wielcy mężowie stanu, ani nawet sławni uczeni, ale szarzy ludzie z tłumu, jakich miliony po wszystkie czasy pracują i cierpią. Stworzyli ją w obronie swojego prawa do słusznej zapłaty za pracę, do życia, które by było czymś lepszym niż życie źle utrzymanych zwierząt pociągowych. Uczynili to w walce z przemocą i wyzyskiem. Od najdawniejszych początków życia ludzi na świecie byli słabi i silni, krzywdzeni i krzywdzący, ci, którzy cichą, mrówczą pracą dźwigali ludzkość na coraz to wyższy stopień cywilizacji, i tacy, którzy, wierząc tylko w siłę, odbierali innym owoc ich pracy, kształtowali prawa dla swojego wyłącznie zysku i swojej wygody. W tej walce słabi zginęliby dawno, gdyby nie spostrzegli się, iż największej nawet sile drapieżców można przeciwstawić skutecznie zbiorową siłę, powstałą z połączenia sił małych. Napaści i gwałtowi opierała się wzajemna pomoc i wzajemna obrona i nie zawsze zwycięstwo było po i stronie tych, którzy wierzyli w przemoc. To dążenie do wzajemnej pomocy było źródłem, skąd wypłynęła spółdzielczość, która jest niczym innym, jak walką z przemocą kapitału i z jego przywilejami.
Nie znaczy to, co prawda, żeby spółdzielnie istniały tak dawno, jak cierpienie i praca – od samego początku dziejów ludzkości, zaczęły się one bowiem w obecnej postaci rozwijać dopiero w ciągu ubiegłego stulecia. Dawniej nie było ich, bo nie było warunków, w których mogłyby powstać. Na wsi za czasów poddaństwa zbyt mało było wolnych ludzi, którzy mogliby dysponować swoją osobą i swoim majątkiem; wieś zresztą żyła niemal wyłącznie produktami swej pracy, nie stykając się z innymi osadami. W miastach żyli ludzie porozbijani na oddzielne stany (duchownych, rycerzy, kupców, rzemieślników itd.), niewspółdziałające ze sobą; handlem zresztą mógł się zajmować tylko kupiec, a wytwarzaniem potrzebnych innym przedmiotów – tylko rzemieślnik.
Dopiero sto kilkadziesiąt lat temu warunki zasadniczo się zmieniły. Na wsi, coraz bardziej wolnej na zachodzie Europy, rolnicy nie żyli już niemal wyłącznie jak dawniej, z płodów swoich gospodarstw, ale zaczęli je sprzedawać na rynek i kupować tam to, co im było potrzebne. W mieście rozwijający się potężny przemysł gromadził wielkie masy robotników źle płatnych i nędznie żyjących, dla których ceny codziennie potrzebnych do życia produktów były sprawą najwyższej wagi. Wieś, sprzedając czy kupując na targu, potrzebowała coraz więcej pieniędzy, w mieście klasy pracujące potrzebowały wyższych zarobków albo niższych cen tego, co kupowały. Tu i tam nędza była olbrzymia.
Zjawili się ludzie, którzy zaczęli tłumaczyć, że przyczyną tej nędzy jest wyzysk stosowany przez kapitalistów. Posiadając w ręku kapitał w postaci narzędzi pracy, płacili oni robotnikom mniej niż warta była ich praca, towary zaś sprzedawali po cenach nadmiernie wysokich. Położenie ludzi biednych – niekapitalistów – pogarszali pośrednicy, którzy przeprowadzali towary od fabrykanta aż do rąk tego, który je dla swoich potrzeb czy dla swego spożycia nabywał, albo skupowali u rolników ich płody na sprzedanie ich miejskim spożywcom i kupcom. W obu wypadkach pośrednicy ci – hurtownicy, drobni kupcy, ajenci – kazali sobie drogo płacić za swoje usługi, a płacił najwięcej ten, kto, nie mając sam kapitału, nie mógł się obejść bez ich usług.
W tych warunkach nasuwał się prosty wniosek: najlepiej być samemu swoim własnym kupcem i fabrykantem. Nie mogło być jednak mowy o zakładaniu na własną rękę sklepów lub fabryk, bo tylko nieliczni ludzie mogli coś odłożyć z głodowych zarobków, zaczęto więc zakładać spółki i zaczęto od sklepu, jako od przedsiębiorstwa najłatwiejszego do założenia. Takie sklepy powstawały w Anglii, najbardziej podówczas uprzemysłowionym kraju świata, o wielkiej ilości ludności robotniczej już pod koniec osiemnastego wieku; z powodu wadliwej organizacji prawie wszystkie przestawały one istnieć już po paru latach. Dopiero w 1844 r. w małym mieście angielskim Rochdale założyło 28 robotników tkackich z groszowych przez rok zbieranych składek „Spółdzielnię Sprawiedliwych Pionierów”. Istnieje ona do dziś dnia, rozwinąwszy się z nędznego kramiku, otwieranego parę razy tygodniowo i sprzedającego zaledwie 4 towary – do olbrzymiego przedsiębiorstwa o 90 sklepach i kilku własnych wytwórniach; statut wszakże, jaki sobie nadała z początku, pozostał do dziś dnia bez mała bez zmian i posługuje się nim dziś na całym świecie jako wzorem olbrzymi ruch spółdzielczy spożywców.
Na wsi nieco odmienne pod względem organizacji, ale podobne co do celów spółdzielnie zaczął tworzyć w kilkanaście lat później Raiffeisen, burmistrz w małym miasteczku niemieckim. Ponieważ najpilniejszą potrzebą wsi było wyrwanie się z sideł lichwy i zdobycie środków na polepszenie swojej gospodarki, na zakup bydła, nasion i narzędzi, były to spółdzielnie kredytowe, zbierające drobne oszczędności członków i udzielające im niewielkich pożyczek na określone cele. Ponieważ spółdzielnie były małe i biedne, rękojmią zwrotu składanych w nich funduszów była nieograniczona odpowiedzialność (całym swoim majątkiem) członków za długi stowarzyszenia, podczas gdy w spółdzielniach spożywców członkowie odpowiadają najczęściej tylko do wysokości udziałów. Ta nieograniczona odpowiedzialność była konieczna tym więcej, że początkowo spółdzielnie Raiffeisena – u nas zwane kasami Stefczyka – nie miały wcale udziałów członkowskich, a i dziś mają je bardzo niewielkie. Obecnie oprócz pierwotnej kasy oszczędności i pożyczek istnieją inne formy organizacji spółdzielczej na wsi, a mianowicie spółdzielnie wspólnych zakupów potrzebnych rolnikowi przedmiotów i zbytu jego płodów, tzw. stowarzyszenia rolniczo-handlowe (w zachodniej Polsce zwane „Rolnikami”), spółdzielnie wspólnego przerobu mleka, owoców, mięsa itd., stowarzyszenia budowlane i inne, których ilość rośnie bez przerwy.
Wielkie udziały miały od początku spółdzielnie trzeciego rodzaju – rzemieślnicze i kupieckie. Członkowie ich, mieszkańcy większych miast, w odróżnieniu od mieszkańców wsi i proletariatu fabrycznego rozporządzali większą ilością gotówki i potrzebowali też znaczniejszej pomocy. Nie znając się zwykle między sobą, nie mogli pożyczać sobie tak, jak rolnicy, jedynie „na uczciwość”. Ich spółdzielnia, która nazywa się bankiem ludowym, wymaga od nich przy pożyczce weksla, poręczenia innych członków, a przede wszystkim dużego wkładu. Ten rodzaj spółdzielni, utworzony w połowie zeszłego stulecia w Niemczech przez Schulzego z Delitzsch, był bardzo trzeźwy, nie bawił się w idealizmy, nie dążył w swych celach do zmiany ustroju, a tylko członków swoich chciał po prostu przekształcać na mniejszych i większych kapitalistów, podczas kiedy tamte typy spółdzielni – spożywców i rolnicze – dążyły przede wszystkim do wyciągnięcia ich z nędzy, a potem do usunięcia wyzysku, który był przyczyną tej nędzy. Spółdzielnie rzemieślniczo-kupieckie, tzw. spółdzielnie klas średnich, przybierają też oprócz kredytowych różnorodne formy: stowarzyszeń dla zakupu surowców, zbytu wyrobów, czysto handlowe – zakupu towarów dla zrzeszonych kupców. Niekiedy prócz nazwy i statutu spółdzielnie te nic wspólnego nie mają z właściwą spółdzielczością, z jej duchem i dążeniami.
Spółdzielniami, które budziły niegdyś wielkie nadzieje, są spółdzielnie wytwórcze, w których zrzeszeni robotnicy lub rzemieślnicy wyrabiają na wspólny rachunek jakieś towary. Nadzieje te przeważnie jednak zawiodły, bo spółdzielniom takim brak było zwykle kapitału i fachowego kierownictwa, co przyczyniało się do ich upadku. Większym powodzeniem cieszą się w niektórych przynajmniej krajach spółdzielnie pracy, których członkowie podejmują się wykonywania wspólnie jakichś robót, dróg, kanałów, budowy domów itp. z cudzego materiału i na cudzy rachunek.
W Polsce ruch spółdzielczy zaczął się rozwijać w drugiej połowie zeszłego stulecia, naprzód jako spółdzielnie kredytowe w zaborze pruskim, później w Małopolsce i od 1905 r. w znaczniejszych rozmiarach w byłej Kongresówce. Twórcami i pierwszymi kierownikami spółdzielczości kredytowej w Wielkopolsce byli: ks. Szamarzewski i później ks. Wawrzyniak. W Małopolsce spółdzielnie rolnicze stworzył trudem całego życia Franciszek Stefczyk, spółdzielczość spożywców w Kongresówce zakładali Romuald Mielczarski i późniejszy Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski. Szerzył idee spółdzielcze w swoich gorąco odczutych i pięknie pisanych książkach i broszurach – Edward Abramowski; jego „Idee społeczne kooperatyzmu” i „Kooperatyzm jako sprawa wyzwolenia ludu pracującego” polecam gorąco i dziś jeszcze do czytania, chociaż były pisane przed 30 laty.
Wszyscy ci działacze traktowali spółdzielczość, nie tylko jako sposób na nędzę, ale przede wszystkim jako budowanie w najcięższych czasach niewoli podstaw przyszłej, wolnej już Polski.
Każdy z tych rodzajów spółdzielni ma za bezpośredni cel przez zaspokojenie potrzeb gospodarczych swoich członków polepszyć ich byt albo polepszyć warunki ich pracy. Cel ten jest dziś równie ważny, jak nim był 90 lat temu, w chwili powstawania pierwszych spółdzielni. W ciągu tego okresu panujący w życiu gospodarczym świata kapitalizm osiągnął wprawdzie olbrzymie zdobycze. Powstały nowe całkiem gałęzie produkcji, dające pracę milionom ludzi, zakwitły pustynie, dźwignęły się olbrzymie miasta, pełne wspaniałych gmachów, skróciły się odległości, zniknął bez mała czas w okresie samolotów i radia. Ale dola człowieka pracującego pozostała prawie bez zmian. Robotnik pracuje wprawdzie o połowę krócej, ale jada i mieszka w czasach kryzysu nie lepiej niż dawniej. Rolnik nie tylko nie osiąga procentu od kapitaliku, który włożył w swą gospodarkę, ale nie wyrabia nawet zapłaty za swoją pracę. Nędza cofnie się dopiero wówczas, kiedy po zelżeniu kryzysu zmniejszy się milionowa armia bezrobotnych i choć trochę wzrosną zarobki.
Ale właśnie wraz z rozwojem kapitalizmu rosną i coraz częstsze stają się kryzysy. Dwa są główne powody tak złego stanu rzeczy. Pierwszym jest zły podział dochodu społecznego. Dzięki pracy robotników, rolników, majstrów, inżynierów, czasem także i właścicieli przedsiębiorstw, jeżeli w nich czynnie pracują, całe społeczeństwo osiąga w danym roku taką a taką sumę dochodów. Ale kiedy na robotników i rolników wypada tego dochodu społecznego część poniżej wartości ich pracy, na przedsiębiorców wypada więcej niż mogą zużyć na swoje potrzeby. Tę niespożytą na swoje potrzeby część dochodu zużywają oni na zakładanie nowych przedsiębiorstw, na wyrabianie nowych towarów, które im dają nowe dochody i tak dalej, w zasadzie bez końca. Koniec wyłania się dopiero wówczas, kiedy pewnego dnia towarów okazuje się za dużo a nabywców, obranych ze wszystkich pieniędzy – zbyt mało; wtedy fabryki stają, wszyscy bankrutują i rozpoczyna się kryzys, który jest skutkiem bezplanowej gospodarki, drugiej przyczyny katastrof gospodarczych.
Żadnej z tych dwóch przyczyn nie da się usunąć w panującym obecnie ustroju kapitalistycznym, w ustroju, w którym każde działanie obliczone jest na zysk, rychło przeradzający się w wyzysk. Ustroju, w którym jak gdyby pod wpływem szału majątek zdobywa się już nawet nie dla użycia, ale dla samego powiększania go.
Ustrój ten po tylu odniesionych zwycięstwach załamuje się dzisiaj pod przekleństwem swojego grzechu pierworodnego – chciwości.
Spółdzielczość od samego początku swego istnienia jest zaprzeczeniem tego ustroju. Gromadziła skrzętnie bogactwo społeczne, ale nie tworzyła bogaczy. Tamowała w miarę sił swoich zdzierstwo i wyzysk, na swój własny przynajmniej teren nie dopuszczając chciwości. Nie zdobywa dla siebie miejsca na świecie przemocą, ale, nie czekając na zasadnicze zmiany, buduje już dzisiaj swój nowy, całkiem odmienny świat. To jest źródłem jej dotychczasowego rozkwitu, to jest zadaniem jej postępów w przyszłości.
W tę przyszłość spółdzielczość może patrzeć spokojnie. Jakikolwiek byłby koniec obecnego kryzysu, jedno jest pewne, że ustrój kapitalistyczny doszedł swego przekwitu i że będzie musiał szybko czy powoli ustępować miejsca innym sposobom gospodarki społecznej. Jak dotychczas, znamy tylko trzy odmienne od dzisiejszego ustroju kapitalistycznego sposoby gospodarowania: gospodarkę państwową, samorządową oraz spółdzielczą. Prawdopodobnie wszystkie trzy przyjdą one do głosu, dzieląc pomiędzy siebie gospodarkę narodu. Podział musiałby nastąpić dlatego, iż spółdzielczość prawdopodobnie nie będzie mogła podjąć się prowadzenia wszystkich rodzajów wielkiego przemysłu, nie będzie mogła np. budować linii kolejowych ani wyrabiać wielkich maszyn. Odwrotnie jednak, państwo, które by chciało zaspokajać wszystkie gospodarcze potrzeby ludzkie, podjęłoby się zadania ponad swoje siły. Gospodarka państwowa sprowadza się z konieczności do rządów biurokracji, która może być mądra czy głupia, uczciwa czy sprzedajna, ale rządzi kosztownie i bardzo często wcale nie widzi człowieka, którym rządzi, jego potrzeb i cierpień. Oprócz tego nie znajdując przeszkód w swoim działaniu, staje się wkrótce zarozumiałą, gdyż sądzi, że umie wszystko i tylko ona coś umie.
Wydobywać z człowieka utajone w nim siły twórcze, kształcić go do przezwyciężania największych nawet trudności, przyuczać go do zgodnego współżycia w gromadzie, bez poniewierania interesami i godnością innych ludzi – umie tylko spółdzielczość. I dlatego w każdym ustroju, w każdych okolicznościach będzie ona miała swoje słowo do powiedzenia.
Nie to jest najbardziej ważne, czy i kiedy spółdzielczość będzie sprawowała rządy nad gospodarką społeczną, czy będzie musiała dzielić się władzą z innymi organizacjami – państwem, samorządem, związkami zawodowymi. Najważniejsze jest to, żeby ideały spółdzielcze przeniknęły na wskroś całe życie społeczne, żeby usunąć z życia to, co jest dla niego trucizną – wyzysk i krzywdę.
Stanisław Thugutt
Powyższy tekst to cała broszura, wydana staraniem Towarzystwa Kooperatystów, Nakładem Związku Spółdzielni Spożywców RP, Warszawa 1935. Od tamtej pory nie była wznawiana, poprawiono pisownię według obecnych reguł. O Stanisławie Thugutcie więcej można przeczytać tutaj.
Ironia absolutnie nic nie wnosi, nie wyzwala, nie zabezpiecza przed zniewoleniem. Za jej pomocą staramy się oddzielić od świata, któremu nie wierzymy i którego nie chcemy dopuścić zbyt blisko siebie.
Gdyby pracownik zwolniony z IKEI za zwalczanie LGBT cytatami z Biblii poprosił mnie jako związkowca o ochronę, udzieliłbym mu jej z najczystszym sumieniem, mimo zupełnie odmiennych poglądów.