Dzień wyborów nadchodzi, jeszcze niedawno odległy o długie miesiące i tygodnie, a wkrótce już tylko o dni. Nasze pojedyncze głosy ułożą się w jednoznaczny werdykt lub zniuansowaną ocenę, ale w przeciwieństwie do sondażowych wprawek będą mieć nieodwołalne skutki.
Krytycy rządów prawicy z ostatnich czterech lat z pewnością mają sporo racji. Bezsprzecznie w wielu instytucjach publicznych obniżają się standardy, a społeczne obyczaje psują. Coś złego dzieje się z regułami postępowania. Akceptowalne staje się to, co wcześniej nie uchodziło, a pod osłoną pseudopatriotycznego frazesu rozkwita doprawiony małością oportunizm.
Niektóre media, jako część systemu będąca na widoku, są najlepszą ilustracją tej rzeczywistości. „Dziennikarze” tworzą treści bez żadnego szacunku do standardów dziennikarskich, uwłaczając godności odbiorców i twórców. Nie zbywajmy tego dystansem. Nie zasłużyliśmy na kierowanie w naszą stronę tak płaskiego przekazu, ale też nikt nie zasłużył na możliwość realizowania się jako twórca tak podłych treści. Zły system tworzy złe postawy i zmienia ludzi w gorszych niż by chcieli. Ta choroba, na której ofiary powinniśmy patrzyć bardziej z troską niż z pogardą, nie jest przypadłością tylko jednego obozu politycznego. Jawna manipulacja w złej wierze, czytelna, zaczyna uchodzić za normę.
Standardy publiczne przed 2015 rokiem nie były jednak tak wysokie, jak twierdzą tęskniący za ancien regimem. Weźmy przykład koncentrujący wyobrażenia „obrońców demokracji”: polski wymiar sprawiedliwości i korporacje prawnicze. Robert Krasowski pisał już kilka lat temu, że „polskie elity padały przed togą”. Dzisiejsze heroizowanie elit prawniczych przez tożsamościową opozycję wywołuje zdumienie niejednego pozbawionego ideałów członka prawniczej elity. W każdym razie fasada budowana przez obrońców demokracji („wspaniali sędziowie, profesorzy i adwokaci”) ma braki widoczne gołym okiem. Przypominają się słowa protagonisty – rozgrywającej się w Polsce początku lat dziewięćdziesiątych – powieści Eustachego Rylskiego „Człowiek w cieniu”, opisującego fikcyjnego mecenasa Lancę, uznanego za wielką postać adwokatury: – Rozmawiałem z Lancą – skłamał. – Nie ma żadnej koncepcji obrony. To przereklamowana gwiazda. Zadufany w sobie, efekciarz. Lansują go wpływowe koterie, bo czasy potrzebują wielkości, ale to jest lepienie cokołów z g…a.
Już poza obszarem fikcji literackiej, część polskich elit prawniczych, drastycznie łamiąc etykę zawodową i elementarną przyzwoitość, uczestniczyła w procesach „dzikiej” reprywatyzacji, do dziś mszcząc się za ujawnianie tego procederu. Nie spotkał ich wewnątrzkorporacyjny ostracyzm, a mechanizmy samooczyszczające środowisko prawnicze nie zadziałały skutecznie. Jan Śpiewak, stołeczny aktywista ujawniający reprywatyzacyjne nieprawidłowości, stał się obiektem vendetty ze strony części tego środowiska. A jednak w obliczu walki z obozem władzy wiele sympatyzujących z opozycją wpływowych kręgów i mediów uznało elity prawnicze za nieomal dar opatrznościowy dla naszego kraju.
Stawianie cokołów jest więc przedsięwzięciem ryzykującym ośmieszenie dobrych wzorów obywatelskich zamiast ich wzmocnienia. Jednak wspólnota powinna doceniać rzeczy dobre i udane. Kilka spraw udało się zrobić dobrze w naszym kraju, także w okresie transformacji. Trudno zaprzeczyć, że jest wiele aspektów, z których jako społeczność możemy być dumni. Warto doceniać obywatelskie postawy, które tworzyły i tworzą lepszą wspólnotę. Szczególnie że, choć tyle mówiło się w czasie transformacji o zasługach zwykłych Polaków, budujących codziennym wysiłkiem dobrobyt, to faktyczne docenienie nie miało miejsca. Zamiast autentycznego hołdu słyszeliśmy co najwyżej nieszczerą przedwyborczą kokieterię.
Tworzenie lepszej wspólnoty to przełamywanie impulsu egoizmu na rzecz dobra wspólnego. Impuls egoistyczny to skupienie się na wąskim – indywidualnym, familiarnym, klanowym lub klasowym – interesie. Jego konsekwencją jest tworzenie się systemów oligarchicznych, które ekonomista Daren Acemoglu i politolog James A. Robinson, autorzy pracy „Dlaczego narody przegrywają”, nazywają systemami ekstrakcyjnymi. Oligarchiczne mechanizmy wypaczają funkcjonowanie sfery publicznej, nie tworząc zachęt dla dobrego postępowania, a jedynie nakłaniają do „wyszarpywania” swojej części kosztem innych. Przełamanie tego impulsu poprzez solidarność z innymi członkami wspólnoty i przekroczenie wąskiego interesu jest jednak dopiero początkiem budowania dobrego społeczeństwa. Indywidualny prometeizm, bez uformowania trwałego śladu, byłby tylko ozdobą.
Solidaryzm musi się przerodzić z jednostkowego zjawiska w nowe zasady. Aby je wykształcić, społeczeństwo potrzebuje armatniego mięsa etycznych nonkonformistów, postępujących tak, jak należy, a nie tak, jak się opłaca. Im bardziej egoistyczne, zoligarchizowane, ekstrakcyjne społeczeństwo, tym większe koszty ponoszone przez rzesze tych cichych bohaterów, których istnieniu wiele zawdzięczamy, a których nigdy nie ujrzymy na pomnikach. Upowszechnienie nowych dobrych wzorców zachowań i lepszych reguł życia w społeczeństwie, tworzy i umacnia instytucje przyjazne obywatelowi i wspólnocie. Cieszmy się z tego, co udało się zrobić, również w ciągu transformacji (jak np. przyjaźniejsze urzędy, nieskorumpowana drogówka), ale poza lansowanymi herosami uczcijmy przyzwoite zachowania i codzienny trud zwykłych bohaterów i kierujmy do nich dobre myśli. Lepsza organizacja świata potrzebna nam jest dla dobrego życia niemal na równi z ekonomiczną bazą zapewniającą materialne bezpieczeństwo.
Potrzebujemy zarówno dobrego impulsu solidarnościowego, który buduje fundamenty, jak i rozwiniętych form instytucjonalnych tworzących codzienną podmiotowość społeczeństwa, demokrację. Bez demokratycznych instytucji rządzący, nawet mający solidarnościowy gest, mogą ten gest wycofać, a oprócz tego uczynić życie nieznośnie zależnym od widzimisię wpływowych klik i patronów. W samym społeczeństwie zapewne większość obywateli widzi potrzebę zarówno solidarności, jak i demokracji. Byłoby dobrze, aby solidarni demokraci znaleźli swoją reprezentację również w procesie politycznym.
Za ogólnymi rozważaniami musi pójść konkretny wybór. Rządzący obóz zjednoczonej prawicy oferuje znaną mieszankę pozytywnych i negatywnych osiągnięć. Dużo lepszej niż przed 2015 rokiem polityce społecznej towarzyszy w miarę rozsądna bieżąca polityka gospodarcza, ignorująca jednak potężne wyzwania energetyczne. W sferze instytucji i spraw publicznych mamy do czynienia ze znaczącym pogorszeniem, a w sferze polityki zagranicznej z krytyczną groźbą zawężania pola manewru.
Jak mogłyby wyglądać kolejne cztery lata w wykonaniu obozu dotychczas rządzącego?
W sferze solidaryzmu społecznego należy się spodziewać, przy obecnym przywództwie prawicy, kontynuacji rozpoczętych programów, bez znaczącego ich poszerzania, ale również bez ograniczania. Presja budżetowa spowodowana przez brak wystarczających podatkowych instrumentów redystrybucji ograniczałaby apetyty na wydatki. To zaś oznaczałoby kolejne cztery lata bardzo solidnych, choć niezwiększanych, przepływów pieniężnych pomimo rosnącej znowu presji budżetowej. Ich efekt to spadek nierówności społecznych i wzrost zamożności szerszych warstw, a co za tym idzie mniejsze podłoże społecznych niepokojów. W sferze gospodarczej do ryzyka pogorszenia światowej koniunktury dodałby się negatywny skutek odkładanej na święty nigdy modernizacji energetyki. Należałoby też spodziewać się dojścia kosztów narastającej i w większości samozawinionej izolacji Polski wobec głównych europejskich stolic i całej wspólnoty europejskiej. To może przełożyć się na zmniejszony budżet unijny dla Polski i inne pośrednie koszty pozostawania przez nas obok głównego procesu decyzyjnego UE.
W obszarze instytucji i spraw publicznych można się spodziewać znaczącego pogorszenia i tak już niedobrego trendu. Choć część instytucji ma się pomimo lub dzięki obecnej kadencji rządów prawicy dobrze, to degradacja szeregu innych powinna zwrócić naszą uwagę. Jeszcze bardziej niepokojące dla perspektyw instytucji jest coraz bardziej rozpowszechnione nastawienie przedstawicieli i klientów obozu prawicy, wykazujące znamiona bezkarności, znieczulicy, nieświadomości bądź obojętności wobec skutków własnych działań i nieodpowiedzialności w obliczu czynionych szkód. Inną jest sytuacja, gdy łamiący reguły świadomie i z cieniem rozterki te reguły łamie, a inną jest sytuacja obecna. Wielu nowych władców nie uznaje istnienia reguł lub świadomie postanawia je znieść, jako niepotrzebne ograniczenie swojego sprawstwa. Ta intencja zwiastuje potężny problem dla społeczeństwa w ładzie wewnętrznym (m.in. medialnym), gdyż naginanie rzeczywistości do politycznej woli kończy się upadkiem instytucji. W sferze polityki zagranicznej oznacza to kłopoty dla całego państwa, gdyż za nieuznawanie ograniczeń rzeczywistości płaci się wielką cenę.
Alternatywa w postaci obozu liberałów u władzy byłaby próbą powrotu do polityki cięć kosztem świadczeń społecznych pod pretekstem balansowania nierównowagi budżetowej. Poza wszystkim innym, takie podejście skutkuje efektami odwrotnymi od oczekiwanych. Liberalna polityka zaostrza i radykalizuje obóz niezadowolonych, zwiększając szeregi zwolenników niebezpiecznego ksenofobicznego populizmu. W efekcie, po kilku latach, instytucje są zagrożone bardziej niż uprzednio.
Nie znaczy to jednak, że jesteśmy bez wyboru. Przynajmniej raz na cztery lata ten wybór mamy. Gdy jedni chcą nam poskąpić solidarności, a drudzy demokracji, obywatele muszą szukać wyjścia poza tymi obozami klinczu. Solidarni demokraci, jakimi są w wielkiej mierze Polacy, są w stanie włożyć między dwa potężne obozy (deficytu solidarności i deficytu demokracji) siłę blokującą większość. Jeżeli tak się stanie, to można będzie nam postawić w przyszłości prawdziwy pomnik.
Krzysztof Mroczkowski