Prowadź swój pług przez umysły niewinnych

·

Prowadź swój pług przez umysły niewinnych

·

Temat dostępu do pornografii ostatnio powrócił na fali decyzji brytyjskiego rządu o wycofaniu się z pomysłu obowiązkowej weryfikacji wieku przed uzyskaniem dostępu do internetowej pornografii, oraz polskim pomysłem Stowarzyszenia Twoja Sprawa, który opierał się o to samo rozwiązanie. Powszechnie uznano, że idea powstania rządowego rejestru wydającego klucze na dostęp do porno rodzi więcej zagrożeń dla prywatności niż korzyści z punktu widzenia celów regulacji. Polski internet odtrąbił sukces i orzekł „nie da się”. Czy to zamyka sprawę? Bynajmniej.

Because it is 2020

Dlaczego w ogóle temat internetowej pornografii jest istotny? Ponieważ jest 2020 rok. Według różnych badań ponad połowa dzieci w wieku lat 12 ma za sobą pierwszy kontakt z pornografią, natomiast liczba osób po inicjacji seksualnej przekracza połowę dopiero w okolicach 16. roku życia. Możemy podważać wiarygodność i metodę badań, ale trend jest jasny – pornografia dociera do dzieci bardzo wcześnie i znacznie wyprzedza wiek inicjacji seksualnej. Oznacza to, że osoba bez własnych doświadczeń seksualnych pozostaje przez długi okres pod wpływem treści pornograficznych, które nierzadko formatują seksualność młodej osoby i rzutują na jej dalsze życie. Uzupełnimy ten obraz o informację, że ponad połowa dzieci w wieku lat 14-16 ogląda regularnie pornografię oraz o aktualne treści pornograficzne i ich dostępności w sieci. Musimy sobie to uzmysłowić bardzo wyraźnie, że o ile w okolicach 2000 roku kontakt nastolatków z pornografią polegał na czytaniu gazetek znalezionych na dnie szafki w pokoju rodziców lub trzymania płyty cd z kilkoma filmami w tapczanie (gdy komputery już się upowszechniły), to teraz dziecko w podstawówce ma w swoim telefonie drzwi do internetowego hipermarketu wypełnionego po brzegi najróżniejszymi rodzajami porno, którego nigdy nie szukało lub nawet nie zdawało sobie sprawy z jego istnienia, a to wszystko jest dostępne po kilku kliknięciach. Mówimy więc nie o marginalnym problemie, lecz o całym pokoleniu, którego życie seksualne jest od najmłodszych lat inwazyjnie formatowane przez branżę pornograficzną. Przez branżę, nad którą nie ma żadnej kontroli zarówno w kwestii prezentowanych treści, jak i dostępu do nich. I tylko aktualne trendy strony decydują o tym, czy pierwszy filmik obejrzany przez 12-latkę będzie nosił tytuł „teen gangbang party” czy „drunk girl forced to have sex”.

W ślepym zaułku

Problem zbyt szerokiego dostępu do pornografii jest realny i coraz częściej dostrzegany. Zasadnicza większość opinii publicznej zdaje się być zgodna co do tego, że dostęp ten należy ograniczyć, zwłaszcza w przypadku dzieci. Deklaracje te nie przekładają się póki co na działanie, bo wszelkie pomysły rozbijają się o brak technicznych możliwości kontrolowania treści w internecie. Rzecz w tym, że dotychczas patrzymy na problem tylko od jednej strony. Zastanawiamy się, jak rodzice mogą najlepiej zabezpieczyć dzieci przed ekspozycją na pornografię, jak nałożyć blokady rodzicielskie na urządzenia, jak monitorować aktywność dziecka w sieci. Sporadycznie zastanawiamy się, jak blokować dostęp do stron osobom niepełnoletnim. Zupełnie jednak nie bierzemy pod uwagę spojrzenia na problem nie od strony odpowiedzialności odbiorców, lecz producentów i dystrybutorów za treści umieszczane i rozpowszechniane w sieci.

Kiedy my zastanawiamy się, jak ustawić blokady na dziecięcym smartfonie tak, żeby zabezpieczenia nie były banalnie łatwe do obejścia, w tym czasie branża pornograficzna we współpracy z innymi cyfrowymi gigantami gromadzi, przetwarza i wykorzystuje dane osobowe i zachowania w sieci milionów ludzi, przy użyciu nowoczesnych rozwiązań IT poszerzają działania swoich serwisów i grupę odbiorców swoich produktów, monitorują każdą naszą minutę spędzoną na stronie w celu zbudowania profilu, dzięki któremu będą mogli jeszcze lepiej i dokładniej proponować nam kolejne produkty i wiązać nas jeszcze mocniej z pornograficznym biznesem. Wszystko to odbywa się zupełnie poza kontrolą, mimo że branża ta ma gigantyczny zasięg i generuje bardziej niż przyzwoite dochody. Utknęliśmy w martwym punkcie, stojąc na rozdrożu pomiędzy ochroną prywatności osób korzystających z porno a ochroną dzieci przed pornografią, tak jakby zasięg i zakres branży pornograficznej był stałą kosmiczną, której ruszyć nie można. Tymczasem właśnie tutaj tkwi, moim zdaniem, rozwiązanie problemu – w położeniu chociaż części ciężaru społecznej odpowiedzialności za pornografię w sieci na jej producentów i dystrybutorów.

Wielkie pieniądze to wielka odpowiedzialność

Po pierwsze regulacja. Chcesz robić biznes pornograficzny w Polsce? Dobrze, ale na naszych zasadach. Pornografia internetowa jest legalna, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by uzależnić ją od otrzymania licencji, która będzie obwarowana obowiązkami np. w zakresie podjęcia działań zmierzających do ochrony dzieci przed dostępem do treści. Ot choćby weryfikacja wieku, nieużywanie linków, które przenoszą do stron pornograficznych z innych miejsc w internecie, wymóg rejestracji na stronie przed korzystaniem z serwisu (nawet rejestracji bez danych osobowych, tylko po to, aby wymóc dodatkowe działanie, które dziecko musiałoby podjąć), „schowanie” głębiej na stronie najmocniejszych treści, zakaz publikacji i dystrybucji materiałów prezentujących przemoc czy poniżenie, albo zapewnienie na stronach porno rzetelnych ostrzeżeń i pomocy dla osób uzależnionych. Do tego oczywiście regularne kontrole zabezpieczeń danych osobowych, opłata za licencję i uczciwe podatki, z których choć częściowo będzie można pokryć koszty infrastruktury publicznego nadzoru nad branżą. Wraz z prawem do prowadzenia działalności i zarabiania pieniędzy na pornografii zainteresowani otrzymaliby też pakiet obowiązków, które muszą wypełnić na własny koszt. Strony bez licencji należałoby w takim przypadku jak najskuteczniej blokować (np. za pomocą lokalnych dostawców internetu). Należałoby także nałożyć obowiązki zmniejszenia dostępności do pornografii za pośrednictwem popularnych wyszukiwarek czy eliminacji treści pornograficznych z social mediów. Modele biznesowe większości z działających w tej branży spółek opierają się na wykorzystywaniu najnowszych narzędzi IT do budowania skomplikowanych profili i ulepszanie za ich pomocą lepszej dystrybucji i marketingu pornografii, nie powinniśmy więc wierzyć, że spółki te nie są w stanie poradzić sobie z wdrożeniem narzędzi do ograniczania dzieciom dostępu do pornografii.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że nadal potrzebujemy powszechnej edukacji seksualnej, kontroli rodzicielskiej i narzędzi technicznych ograniczających dostęp do pornografii od strony użytkownika. Te działania muszą być podejmowane łącznie, aby dziecko miało jednocześnie rzetelną wiedzę na temat seksualności, utrudniony dostęp do pornografii przez blokady urządzeń z których korzysta, a jeśli już nawet trafi na strony pornograficzne, to ich najbardziej niebezpieczna treść będzie głębiej ukryta, a samo korzystanie utrudnione przez np. obowiązek założenia konta czy nawet weryfikację wieku. Nie oszukujmy się – sama edukacja seksualna i czuła opieka rodziców nie wystarczą, jeśli internet będzie nadal oferował pełną gamę pornograficznych produkcji na wyciągnięcie ręki dla każdej osoby zdolnej obsługiwać komputer czy telefon w podstawowym zakresie.

Co z ochroną danych?

Część narzędzi ograniczających dostęp do internetu leżących po stronie producentów i dystrybutorów pornografii nie stanowi zagrożenia dla danych osobowych (np. ograniczenie widoczności w wyszukiwarkach, ograniczenie treści, ograniczenie widoczności treści szczególnie groźnych na stronie). W wielu miejscach jednak ochrona prywatności musi w pewnym zakresie ustąpić ochronie dzieci.

Odnotujmy jednak, że wiele danych o użytkownikach pornografii jest gromadzonych nawet teraz, przed wprowadzeniem ograniczeń. Serwisy monitorują naszą aktywność na ich stronach, zbierają informacje na temat naszego IP, rodzaju urządzenia z jakiego korzystamy, jakie treści wyszukujemy, kiedy, ile czasu, skąd trafiamy na strony porno. Wiele stron oferuje także usługi premium, które wiążą się z opłatami, a te wymagają procesowania płatności w systemach transakcyjnych, które z kolei wiążą się z przetwarzaniem informacji na temat naszego konta bankowego, karty kredytowej czy innego środka płatności. Dane te są zbierane i przechowywane obowiązkowo choćby z uwagi na regulacje AML. Trzeba pamiętać, że bez weryfikacji tożsamości możemy być anonimowi, ale nie jesteśmy niewidoczni.

Weryfikację wieku także da się przeprowadzić technicznie z dużo mniejszym zagrożeniem dla bezpieczeństwa danych osobowych niż proponowany w polskiej regulacji. Słusznie podnosi się, że baza informacji na temat naszej aktywności na stronach porno w połączeniu z danymi osobowymi niezbędnymi do weryfikacji stanowi poważne zagrożenie dla prywatności w przypadku wycieku. Można jednak zaprojektować weryfikację wieku w taki sposób, aby np. po założeniu konta w serwisie i podaniu danych osobowych niezbędnych do weryfikacji np. imię, nazwisko, dokument tożsamości z numerem pesel, wykorzystano te dane to wygenerowania unikalnego klucza (np. druga litera imienia + trzy ostatnie cyfry pesel + druga litera nazwiska + unikalny kod klienta nadany przez serwis + dwie pierwsze cyfry numeru dowodu) przypisanego do konkretnego konta użytkownika, a po wygenerowaniu klucza usunięcie danych osobowych z rejestru. W taki sposób można przeprowadzić weryfikację prowadzącą do uzyskania klucza, który jest wystarczająco unikalny, żeby był osobistym potwierdzeniem wieku danego użytkownika, a jednocześnie na tyle zanonimizowany, że na jego podstawie nie da się zidentyfikować tożsamości osoby. To trochę jak w przypadku uzyskiwania dostępu po użyciu odcisku palca, kiedy na podstawie odcisku system uwierzytelniający generuje unikalny kod złożony z określonej liczby punktów odcisku (nie zapisując pełnego obrazu linii papilarnych), który zapewnia rzetelną weryfikację, a jednocześnie nie da się na jego podstawie odtworzyć danych biometrycznych w postaci pełnego odcisku palca. Dzisiaj taka technologia bez problemów jest w zasięgu technicznym i finansowym dla biznesu pornograficznego.

Olaboga, szara strefa

Oczywiście nie ma idealnych rozwiązań. Zawsze znajdzie się sposób na obejście zabezpieczeń, oszukanie systemu lub jego ominięcie i uzyskanie dostępu do pornografii przez dzieci lub korzystania z szarej strefy, która nie zastosuje się do rynkowych regulacji i nie zostanie skutecznie i w całości zablokowana. To, że szara strefa będzie sporą częścią rynku, jest niemal pewne. Niemniej jednak pomiędzy pełną, niczym nieograniczoną dostępnością do treści pornograficznych, przez nikogo nie kontrolowanych, a zablokowaniem całego internetu i wydawaniem przez rząd kartek na filmy porno, jest całe spectrum działań. Można i należy je podjąć, żeby choć w części przesunąć rynek w kierunku regulacji i ochrony dzieci. Jeśli więc kogoś martwi, że szara strefa i tak będzie istnieć, to warto wziąć pod uwagę, że w świecie bez regulacji nie obowiązują zasady i wszystko jest niejako tą groźną szarą strefą. Jeśli więc na skutek podjętych działań uda się uregulować największych graczy i uporządkować choć 30% rynku, to będzie to zawsze duży sukces, biorąc pod uwagę, że obecne startujemy z poziomu 0%.

Podsumowując: pornografia internetowa istnieje i będzie istnieć. Będzie wpływać nie tylko na psychikę dzieci, ale i całego pokolenia, które wejdzie w dorosłość po edukacji seksualnej serwowanej przez branżę porno. Bez wątpienia będziemy odczuwać skutki społeczne tej sytuacji. Jeden czy drugi pomysł, który upadnie z powodu zbyt dużego ryzyka dla prywatności lub brak technicznych możliwości nie powinien nam zamykać oczu na problem, z którym musimy się jakoś zmierzyć, bo osiągnął rozmiary, których nie da się dłużej ignorować. I to jest odpowiedzialność nas wszystkich, osób korzystających z internetu, osób działających w branży, osób działających w polityce, rodziców i opiekunów, osób działających na rzecz edukacji seksualnej czy środowiska seksuologicznego.

Obowiązkiem nas wszystkich jest działać na rzecz uporządkowania tej sfery, a nie wiecznego rozkładania rąk i poddawania się nieskrępowanemu biznesowi bo podobno „się nie da”.

Bartosz Migas

Tekst jest prywatną opinią autora i nie wyraża stanowiska żadnych partii czy organizacji.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie