Łącz i bądź

·

Łącz i bądź

·

Częstowoj jest młodym człowiekiem marzącym o lepszej przyszłości. Jest również człowiekiem aktywnym i nieznoszącym apatii. Bynajmniej nie można go oskarżyć o bycie jedynie facebookowym wojownikiem – spotkacie go, drodzy Czytelnicy, na wielu demonstracjach i wielu akcjach w różnych słusznych sprawach. Jednak udziela się także na facebooku, gdzie prowadzi lewicową stronę i komentuje wpisy innych aktywistów. Ostatnio spostował sążnisty wpis na temat ludzi przywileju, którzy nie rozumieją tego, że istnieją obywatele, którzy nie dość, że są biedni, to jeszcze nie mieli tych samych szans, co oni na starcie. Ich bieda jest przez nich niezawiniona, a jednak są obiektami pogardy tych uprzywilejowanych, mających siebie za lepszych, a swoje przywileje – za zasłużone. Wpis jak wpis, miał Częstowoj naprawdę dużo racji i całkiem zgrabnie to wyraził. Jednak zakończył swój post popularnym obecnie hasłem: „OK boomer”.

Abstrahuję od tego, że to memowe powiedzonko jest czystą kalką z tak zwanego Zachodu. W Polsce nie ma większego sensu, bo w czasach, gdy dorastali i pławili się w swoich życiowych szansach okresu superwzrostu gospodarczego północnoamerykańscy i zachodnioeuropejscy baby boomers, w Polsce był wczesny PRL, a więc czasy stalinowskie ze swoją brutalną przemocą, ale jednak także masowym awansem społecznym; a potem „mała stabilizacja” Gomułki zakończona Moczarowską antysemicką nagonką. Nie trzeba być filozofem ani nawet historykiem, aby zauważyć, że były to znacząco inne warunki niż te, w jakich żyli ich zachodni koleżanki i koledzy.

Abstrahuję też od wątku wojny pokoleń i jej wersji na dzisiejsze czasy. Proponuję, byśmy przyjrzeli się dynamice, w którą włącza się młody idealistyczny aktywista Częstowoj i temu, dokąd ona prowadzi. Otóż prowadzi prosto w kierunku tego, czego Częstowoj najbardziej nie lubi – do akumulacji władzy przez najmożniejszych tego świata. O tym, że wojna generacji to artykuł zastępczy walki klas, który ma odciągnąć od niej naszą uwagę, pisałam w jednym z wcześniejszych felietonów. W tamtym tekście zajmowałam się akurat przejawami tej wojny, gdzie ostrze było skierowane w przeciwnym kierunku, jednak myślę, że wersja z boomerem jest bardzo podobna. Nadal chodzi o klasy i nadal mamy tego nie widzieć i o tym nie rozmawiać.

Ale jest jeszcze jeden aspekt tych wojenek, o którym chciałabym dzisiaj napisać – polaryzacja i dualizm, których częścią jest wzajemne wyzywanie się od boomerów i millenialsów, to część starej dobrej strategii gromadzenia władzy, znanej jako zasada „dziel i rządź” (której autorstwo przypisywane jest, niesłusznie, Niccolo Machiavellemu – raczej należałoby zaszczycić nim Filipa Macedońskiego). Takie podziały nie są twórcze, nie są antytezą do tezy i nie skutkują syntezą. Wystarczy prześledzić losy polityki tożsamości z ostatnich lat – pojawiają się wciąż nowe i słusznie brzmiące postulaty czy hasła, mnożą się podziały, ale czy wynikają z nich jakieś przełomy, wielkie syntezy, coś, co choćby po części przypomina sojusz robotniczo-chłopski albo otwarcie się związków zawodowych na aktywne członkostwo kobiet sto lat temu i połączenie dążeń i haseł? Czy raczej wygląda to tak, że podczas gdy poprzednie rozdwojone tożsamości ze sobą wojują, w obu obozach tworzą się nowe pęknięcia i podziały? A tymczasem Jeff Bezos i kompania biją nowe rekordy bogactwa a system neoliberalny umacnia się coraz bardziej, mimo że nikt, prócz, być może, Tomasza Lisa i Witolda Gadomskiego, nie jest już jego szczerym i płomiennym entuzjastą? Ba, mogłoby się wydawać, że Częstowoj i jego towarzysze – a nawet jego adwersarze – są naprawdę szczerymi i płomiennymi wrogami tego sytemu. Jest to możliwe dlatego, że w neoliberalizmie zamiast sprzężenia zwrotnego negatywnego dominuje sprzężenie zwrotne dodatnie jako główny mechanizm sterowania dynamiką systemu.

Amerykański filozof Norbert Wiener, uznawany za twórcę cybernetyki, opisał mechanizmy sprzężenia zwrotnego, które sterują dynamiką systemu. Gdy system odejmuje od oryginalnej wartości sygnał z otoczenia, mamy do czynienia ze sprzężeniem negatywnym, a gdy dodaje – z pozytywnym. W naukach zarządzania o tym zjawisku pisali między innymi polscy uczeni – Andrzej Zawiślak i Andrzej Koźmiński. W systemach społecznych negatywne sprzężenie zwrotne oznacza działania promujące stabilizację systemu. W skrócie, odpowiada on na sygnały o nieprawidłowościach, korygując swój tryb działania. Czyli gdy pracownicy protestują przed samowolnymi zwolnieniami, rząd opracowuje pakiet legislacyjny, który chroni pracownika i jego prawa. Gdy kobiety domagają się praw wyborczych, państwa, mniej lub bardziej opornie, ale jednak te prawa im nadają. I tak dalej – to mechanizm, który sprawiał, że kapitalizm, mimo swoich sprzeczności i nierówności, działał całkiem sprawnie i wyciągał z każdego kryzysu wnioski umacniające swoje podstawy. Negatywne sprzężenie zwrotne pomaga utrzymać ekwilibrium i stabilizuje istniejące instytucje.

Pozytywne sprzężenie zwrotne to natomiast sytuacja, w której zewnętrzne bodźce prowadzą do wzmożenia wywołujących je działań. Protesty pracownicze prowadzą zatem do jeszcze bardziej energicznych zwolnień i zwiększenia przemoc ze strony policji wobec demonstrantów. Rośnie bezrobocie, zwiększają się nierówności, a więc państwa obniżają podatki najbogatszym. Zmniejsza się siła nabywcza pracowników, więc likwiduje się kolejne zabezpieczenia pozycji pracownika przed realnymi obniżkami płac. Prywatyzacja instytucji publicznych powoduje patologie i dysfunkcje, więc prywatyzuje się kolejne publiczne i wspólne zasoby. Te mechanizmy są podstawą patologii zarządzania znanych jako błędne koła. Destabilizują system i minimalizują dostępne sposoby przeciwdziałania dalszej destabilizacji. Neoliberalizm to kapitalizm z gigantycznym przechyłem i praktycznie bez wewnętrznych dynamik obrony. Titanic tonie, Bezosowie i Zuckerbergowie uciekają na złotych jachtach, łodzie ratunkowe dawno sprzedane inwestorom, dochody odprowadzone do rajów podatkowych, a pasażerowie wyzywają się od boomerów i millenialsów. Mniej więcej tak to wygląda.

Proponuję przyjrzeć się jeszcze tym pasażerom. Popatrzmy na Czciborę, która udziela się na forum dla graczy. Niedawno napisała mniej więcej coś takiego: „do telewizji zamiast prawdziwych ekspertów zapraszają wciąż starych, białych, grubych mężczyzn”. Dostała bana. Nie za obraźliwą wypowiedź, nie za stereotypizację, nie za trollowanie, ale za „naśmiewanie się z otyłości”. Nie, tu nie chodzi o szacunek dla drugiego człowieka ani dla inności. Po prostu akurat taka tożsamość podniosła w tym momencie, na tym forum, sztandar buntu. Nie wobec ustroju, nie wobec wyjałowionego z wartości odżywczych, ale za to tuczącego przemysłowego jedzenia ani nawet wobec reklam z anorektycznymi modelami na prochach. Bynajmniej! Bunt skierowany jest wobec losowego forumowicza, który wszelako może obrażać i naśmiewać się z starych, z białych, z mężczyzn, a skądinąd wiem, że także z chudzielców płci obojga, w wieku dowolnym. Czcibora nie trafiła w jednym z czterech strzałów, które wszystkie były bardzo podobne. Skądinąd wszak wiadomo, że jest osobą lewicową i, mimo różnych wad i przywar, wytrwale marzy o lepszym świecie, gdzie zwykłym ludziom żyłoby się dostatniej, a Elon Musk przestałby być bogiem i zabulił za przestawienie gospodarki na zieloną. Czcibora ma przeszło 50 lat, a Częstowoj jest grubiutki jak Puchatek. Znają się, ale nie podają sobie ręki – nie dlatego, że covid, tylko dlatego, że szczerze się wzajemnie nienawidzą.

Gdyby te podziały były wywrotowe, gdyby naprawdę pomagały ludziom uciśnionym sięgnąć po władzę, to wynikałaby z nich synteza. Czcibora rzuciłaby się w objęcia Częstowoja, który zakrzyknąłby: „solidarność naszą siłą!”. Solidarność to bowiem więź łącząca mimo różnic, nie dlatego, że jesteśmy podobni, ale dlatego, że wierzymy we wspólną sprawę. Taka więź jest wywrotowa. Ona naprawdę jest naszą siłą. Tymczasem w neoliberalnym świecie kolejne polaryzacje jakoś nie prowadzą do androgyniczności, staromłodości, czarnobiałości, biseksualności. Wręcz przeciwnie. Hybrydowe i zmieszane tożsamości, powyższe oraz inne im podobne, pozostają tabu, choćby miały nie wiem jak bogate tradycje i intrygujące kulturowe korzenie (jak androgyniczność). Nie tworzą źródeł nowych społecznych energii, nie inspirują do braterstwa i walki.

Nie chodzi tu bynajmniej o tanie zaklajstrowanie różnic, o zbanalizowanie, o cukierkowe podanie ręki przeciwnikom bez sensu i bez powodu. Chodzi o jedność, o całość, o kondycję ludzką, z której polaryzacje i podziały nas odzierają. Nie można w ramach dominujących narracji być dziś androgynem, trzeba być kobietą lub mężczyzną, ewentualnie mężczyzną lub kobietą. Osoba trans jest osobą o płci jednoznacznie ustalonej, najlepiej chirurgicznie i trwale (spierać się można jedynie o to, komu przysługuje władza przypisywania płci). Nie można po prostu być bardzo skomplikowaną istotą ludzką, bez łatwych tożsamościowych happy endów. Trywializujemy w ten sposób samych siebie i łatwiej nami rządzić, bo stajemy się prostsi i jednocześnie sfrustrowani. Marginalizujemy część siebie samych i bardziej przychodzi nam nienawidzić tych, którzy tego nie zrobili lub zrobili w inny sposób. Synteza to nie jest zbiór albo-albo, to jest i jedno, i drugie. Na raz. Im trudniej kogoś zaszufladkować, tym trudniej nią manipulować.

Tego rodzaju podziały są jedną z dynamik fragmentaryzacji definiującej płynną nowoczesność tak, jak opisał ją Zygmunt Bauman. Życie społeczne rozsypało się na okruchy, niepowiązane ze sobą. Teraźniejszość i przyszłość straciły powiązanie ze sobą, bo ludzie przestali brać na siebie długookresowe zobowiązania. Relacje międzyludzkie utraciły swoje stabilne więzi, bo przestały być doświadczane jako trwałe. Coraz częściej i coraz twardziej definiujemy siebie według esencjalizowanej i absolutyzowanej tożsamości. Powoduje to, że okopujemy się w tym jedynym punkcie, który jest dla nas względnie trwały i akceptowalny moralnie, czyli w coraz bardziej wycinkowej tożsamości, a wobec innych narasta wrogość i wyobcowanie. Wobec samych siebie też stajemy się nietolerancyjni, bo ceną za względnie stałą wycinkową tożsamość jest odrzucenie dużych części siebie. Powoduje to zubożenie, odarcie z ludzkiej złożoności, ale w niczym nie redukuje ciągłego poczucia niepewności w świecie bez stabilnych relacji, na których można by polegać. W efekcie te inne tożsamości nie są dla nas Innymi, z którymi można budować więzi, lecz konkurentami o władzę. Walka na tożsamości przeradza się w bitwę o władzę, bo „się należy”. Strona posiadająca mniej przywilejów nie pragnie syntezy i równości, lecz uzyskania przewagi, dąży do tego, by stać się takimi jak oni, zastąpić ich na szczebelku wyżej od siebie. Podczas gdy trwa walka o te coraz bardziej sfatygowane szczebelki na tonącym statku, prawdziwi bossowie dawno już spokojnie wciągają kokę na złotych jachtach. To nie jest walka o wywrotowym potencjale. Dziwimy się, że lewica nie łączy, nie grozi establishmentowi, nie rusza z posad bryły świata? Nie za bardzo jest się czemu dziwić. Ale to nie znaczy, że potencjał nie istnieje.

Potencjał wywrotowy wobec władzy, także tej neoliberalnej, wszechmocnej, tkwi w tym, kim jesteśmy. Złożeni, niejednoznaczni, nieszufladkowalni. Na początek strategia buntu polegać może na przypomnieniu sobie, czym są klasy społeczne i gdzie my wszyscy siedzimy – na złotych jachtach czy raczej na połamanych szczebelkach drabiny na tonącym statku? A potem na zwróceniu uwagi na bogactwo z inności, różnorodności – pomiędzy nami i w nas samych. Współczesne niepokoje nie są „problemami pierwszego świata” czy „millenialsową śnieżynkową histerią”, ale czymś o wiele poważniejszym – to krzyk desperacji naszej ludzkiej kondycji, wywodzący się po części z alienacji i nieszczęścia wynikających z życia w złym i szkodliwym systemie, ale także, po części, z tego, że jesteśmy czymś więcej, niż nasze fragmentaryczne tożsamości. To prawda, że w dzisiejszym świecie trudno o prawdziwą solidarność. Ale nie musi tak być. Dowód każda i każdy ma w swoim wewnętrznym niepokoju.

prof. Monika Kostera

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie