Umorusane dzieci matki Ziemi

·

Umorusane dzieci matki Ziemi

·

Jaromiła ma 60 lat. Jaromiła byłaby dziadersem, gdyby była mężczyzną. Jaromiła jest kobietą, więc jest niewidoczna. Ubiera się w brązy, mówi cichym głosem, chyba że wypowiada się na tematy rodziny i kościoła, wtedy gardłuje. Ale wtedy raczej nikt jej nie słucha, bo przyszłość nie do niej należy. Wolno jej dobrze gotować, ale nie jeździć szybko motocyklem, a już na pewno nie wolno jej oglądać się za zgrabnym męskim kształtem w autobusie. Jeanne-Louise ma 60 lat. Jeanne-Louise jest pyskata. Za Jeanne-Louise oglądają się na ulicy panowie w różnym wieku, a bywa że także panie. Jeanne-Louise ma wiele zainteresowań starych i nowych oraz uczy młodszych od siebie jak uniknąć dostania gazem po oczach podczas demonstracji. Słuchy głoszą, że Jeanne-Louise ma w domu tani czarny deszczowiec, ale sza, to nie temat na błahe felietony. Jeanne-Louise mieszka we Francji, gdzie bywa bardzo różnie, ale ludzie nie pozwalają sobie zabrać smaku życia. Jaromiła mieszka w Polsce, która bez wahania przyjęła neoliberalną definicję starości jako czegoś brzydkiego, niepotrzebnego, nieproduktywnego, co może mieć miejsce jedynie na marginesie, najlepiej niewidoczne.

A przecież Søren Kierkegaard mówił, że to, co stare, nigdy się nie nudzi, nudzą się nam tyko nowości. Jeśli posiada się coś starego w ten sposób, jest się szczęśliwym człowiekiem, bo powtórzenie stanowi piękno życia. Ewangelista Łukasz zaś przytacza słowa Jezusa, który mówił, że „kto się napił starego wina, nie chce potem młodego. Mówi bowiem: Stare jest lepsze”. Nie musi być przy tym mniej atrakcyjne, dowodem czego jest Jeanne-Louise. I wino, które pije z bardzo przystojnym mężem i przyjaciółmi.

Są bowiem dwie drogi przez życie – przez przywilej i przez cierpienie. Przywilej może być własny lub czyjś, może polegać na budowaniu pozycji swojej lub męża albo księdza proboszcza. Cierpienie też może być własne lub czyjeś, a wtedy współodczuwane, wypalone walką o prawa i godność Innego. Nie w necie, ale tam, gdzie można dostać gazem po oczach, tam, gdzie można zostać wyszydzonym i odrzuconym razem z Innym. Te dwie drogi prowadzą w zupełnie różne miejsca. A jednak produkują ten sam ilościowo wiek. Dlatego nie wierzę w wiek. Wierzę w doświadczenie. Świadome doświadczenie cierpienia uczy mądrości – nie istnieje inny nauczyciel. Można mieć dużo wiedzy i władzy, ale być idealnie pozbawionym mądrości. To właśnie jest neoliberalna starość – głupia, wypasiona władzą i pieniędzmi albo wyrzucona za margines produktywnego społeczeństwa. Neoliberalna współczesność nie akceptuje starości ani cierpienia, nie posiada także mądrości.

Ale nie jest też świętem młodości. Młodość jest niewinnością, w tym sensie, że jest poszukiwaniem, błądzeniem, intensywnością i odkrywaniem. Młodość jest niezrównoważona i niesprawiedliwa. Jest odważna, poszukuje sprawiedliwości, domaga się jej. Częściej pyta niż udziela odpowiedzi, rzadko kalkuluje, jeszcze rzadziej – wyciąga z kalkulacji wnioski. Jest bezkompromisowo twórcza, bierze wielkie ryzyko bez wahania, wszystko ocenia, ale się do tych ocen nie przywiązuje. W neoliberalnym świecie nie ma miejsca na to wszystko. Nie ma miejsca na dorastanie, poszukiwanie i popełnianie błędów, trzeba wszystko robić „od razu dobrze”, bo wymusza to wszechobecna konkurencja z jednej strony, a trwały ślad elektroniczny z drugiej. Nie można się pomylić, nie można zmienić zdania, nawet na bardziej „właściwe”, bo zawsze odnajdzie się w internecie ślad po błądzeniu. Nierzadko słyszymy o poważnych konsekwencjach wyciąganych przez pracodawców wobec różnych osób za wcześniejsze wypowiedzi w mediach społecznościowych, nawet z czasów, gdy były nastolatkami, nawet gdy są to stosunkowo mało oburzające kwestie, nawet gdy osoby te nie są osobami publicznymi.

W neoliberalnej kulturze nie ma miejsca ani dla starości, ani dla młodości. Jedno i drugie jest zbyt ekstremalne, by ta kultura mogła je zaakceptować. Współczesność uosabia hasło wellness, rozumiane jako unikanie ekstremów. Piszą o tym badacze nauk o zarządzaniu Carl Cederström i André Spicer w swojej książce poświęconej neoliberalnej kulturze szczęśliwości. Szczęśliwość ta jest obowiązkowa dla wszystkich, od dzieci, poprzez studentów, a na emerytach skończywszy, i polega na stałej, pozbawionej wahań w górę i w dół pozytywności. Nie wolno robić niczego, co niebezpieczne. Nie wolno czuć smutku. Smutek trzeba leczyć, a przede wszystkim należy się go wstydzić, bo jest współczesnym grzechem, czymś, za co ponosi się winę, którą trzeba szybko odkupić przy pomocy pozytywnego nastawienia do świata lub środków farmakologicznych. Każdy jest kowalem własnego losu i swojego szczęścia. Obowiązkiem nowoczesnego obywatela i nowoczesnej obywatelki jest zawsze czuć się jednostajnie, równomiernie uszczęśliwionym. Kto tego nie czyni, ten daje dowód swojej nieprzystawalności, swojego braku dostosowania, a zatem nie zasługuje na sukces i nagrody ani materialne, ani symboliczne. Odczuwanie smutku, ale także gniewu, także pożądania, gwałtowności serca – to wszystko jest niebezpieczne, zagraża wellness. Szczęśliwość bez smutku, bez żalu, bez namiętności, bez szczęścia.

Taką szczęśliwość nazywam apatią. O smutku napiszę innym razem. Teraz jeszcze słów kilka o społecznej moralności apatii, bo wydaje mi się, że w niej tkwi źródło współczesnej fobii wobec zarówno starości, jak i młodości. Myślę, że taka apatia wynika z imperatywu rugowania ludzkiej cielesności z współczesnej kultury. Ciało jest jak słoń w składzie neoliberalnej porcelany. Przeszkadza, zawadza, psuje. Brudzi, bałagani, a to czuwa, a to śpi, a to jest głodne, a to się zakochuje wbrew rozsądkowi. Ciało sprawia, że jesteśmy starzy, młodzi, że zmieniamy się, że różne doświadczenia nas pociągają lub odpychają.

Włosko-brytyjska profesor zarządzania Ilaria Boncori argumentuje, że współczesna kultura pogardza ciałem, odrzuca je jako możliwą i dopuszczalną formę i medium ekspresji. Język neoliberalnego pisania jest bezcielesny, czysty tak jak czysty może być jedynie algorytm. Podobnie brytyjska badaczka zarządzania Heather Höpfl podkreślała rosnącą bezcielesność naszych czasów. Jej zdaniem wstręt wobec ludzkiej cielesności wyklucza społecznie przede wszystkim kobiety, które są mniej skłonne do udawania, że nie dotyczy ich ból, fizyczna miłość, że podanie ręki nie tworzy więzi, że przytulenie drugiego człowieka nie koi jego smutku i bólu. Fizyczna obecność zmienia sens i dynamikę relacji, tworzy kontakt, który nie wygeneruje się podczas wymiany e-maili. W rozmowie twarzą w twarz trudniej jest drugą osobę zignorować, trudniej odepchnąć własne współczucie wobec cudzego cierpienia. Dlatego Höpfl nawołuje do uszanowania aspektów macierzyńskich roli szefa – szef obecny i troszczący się będzie szefem bardziej odpowiedzialnym. Ucieleśnionej organizacji nie kontroluje się tak łatwo jak abstrakcyjnej, bezcielesnej. Ale nie powinno być łatwo. Jeśli jest łatwo, to znaczy że nie jest odpowiedzialnie. Organizacje są bowiem złożonymi konstruktami i działają w bardzo złożonym otoczeniu. Boncori głosi potrzebę ucieleśnionej komunikacji, w tym też – pisania. Autorka obecna w swoim języku, w swoim tekście, świadoma fizyczności pracy, jaką jest pisanie, może być bardziej wrażliwa na inne osoby, mniej skłonna do ferowania wyroków, do odtrącania, wreszcie – do bezosobowej automatyzacji życia. Australijscy uczeni Carl Rhodes i Alison Pullen twierdzą, że dobre pisarstwo, także naukowe, musi być „brudne” w ten sposób, w jaki „brudna” jest nasza cielesność, nasza obecność na Ziemi.

„Być obecną na Ziemi” oznacza dotykać, czuć zapach, czuć smak, także smak życia, być częścią tego, co Francuzi nazywają terroir. Wdychać i wydychać nie na sali ćwiczeń, ale pod drzewem lub daleko od drzewa. Czasami skakać do góry, ale zawsze czasami spadać, dobrze jeśli na cztery, albo choćby dwie, łapy. Ziemia to grawitacja. Ziemia to kwitnięcie, dojrzewanie pod Słońcem.

Szwedzki dziennikarz społeczny Lukas Ernryd opowiada o pewnym poranku, gdy spóźnił się na zebranie. Szef spytał go, dlaczego się spóźnił. Ernryd odpowiedział, zgodnie z prawdą: „stałem z twarzą zwróconą do słońca. Przegapiłem autobus”. „Dobrze zrobiłeś!”, pochwalił go szef. O takich właśnie szefach mówiła profesor Höpfl, że są nam absolutnie niezbędni. Niemiecki profesor zarządzania Burkard Sievers podkreśla, że nasze współczesne oddzielenie myśli od ciała, człowieka od człowieka, człowieka od życia i od śmierci to przejaw diabolizacji kultury – diaballein znaczy dzielić, rozdzierać, rozpraszać, przerzucać. Żebyśmy nie wiem jak przerzucali z pustego w próżne, to nie zmieni faktu, że Ziemia jest jedna i że jesteśmy wszyscy jej dziećmi. Czas, aby nasze organizacje, nasz język i nasza mowa wróciły na Ziemię – tu jest miejsce dla starych i dla młodych. Jest miejsce dla nas wszystkich, tu i tylko tu. Nie ma miejsca na systemy niszczące życie, odbierające jego smak, apatyczne i głupie.

I chyba każdy przyzna, że warto wiedzieć, jak uniknąć dostania gazem po oczach.

prof. Monika Kostera

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie