Przyspieszony kurs bycia faszystą
Politycy i polityczki partii lewicowych są zdziwieni, choć nie powinni być.
Po upływie dziesięciu dni od agresji Rosji na Ukrainę na frontach wojny zapanował stan sprawiający wrażenie pauzy operacyjnej. Sytuacja Ukrainy jest niezwykle ciężka, a jej perspektywy wojenne pozostają wątpliwe. Widać jednak, że pierwotny plan rosyjskiego kierownictwa politycznego spalił na panewce. Inwazja nie okazała się spodziewanym, jak wszystko wskazuje, szybkim spacerkiem. Armia rosyjska poniosła istotne straty.
Do roszczeń każdej ze stron w zakresie szkód poczynionych w szeregach przeciwnika należy podchodzić z daleko idącym sceptycyzmem, podobnie jak rozmaite heroiczne historie (taką jak o gromiącym rosyjskie lotnictwo myśliwcu MiG-29, nazywanym „Duchem Kijowa”). Jednak dostępne w domenie publicznej i weryfikowane przez niezależnych obserwatorów dane pozwalają na ustalenie pewnych minimalnych poziomów.
Najtrudniejsze do określenia są straty ludzkie, jednak według ocen analityków Rosjanie mogli stracić już około 10 000 zabitych, rannych i zaginionych (wziętych do niewoli, dezerterów). Znacznie więcej wiadomo o sprzęcie. Analizy autorów serwisu Oryx wskazują, że agresor stracił do dziś co najmniej 31 zniszczonych, 50 zdobytych przez Ukraińców i 27 opuszczonych czołgów. Analogiczne wskaźniki dla bojowych wozów piechoty wynoszą 40, 45 i 24, dla dział samobieżnych 3, 5 i 8, dla artylerii holowanej 4, 2 i 3, dla rakietowej 6, 9 i 2, dla rakietowych i artyleryjskich zestawów przeciwlotniczych 14, 8 i 5. Ukraińcy wyeliminowali również znaczące ilości innego sprzętu lądowego. Nieco mniej dotkliwe straty poniosło dotychczas rosyjskie lotnictwo. Na pewno wiadomo o 3 bombowcach taktycznych Su-34, 2 myśliwcach wielozadaniowych Su-30SM, 4 szturmowcach Su-25 oraz 7 zestrzelonych i 2 opuszczonych po przymusowym lądowaniu śmigłowcach. W przypadku lotnictwa miniona doba przyniosła jednak wyraźne nasilenie strat. Strona ukraińska zniszczyła w tym czasie wszystkie 3 Su-34, jednego Su-30 i 3 śmigłowce. Można oceniać, że faktyczne straty pojazdów bojowych mogą być nawet dwukrotnie wyższe, przecieki wskazują również, że także w przypadku sprzętu powietrznego nie wszystkie materiały dotyczące strat Rosjan zostały, z różnych względów, upublicznione przez obrońców.
Opisane straty nie są porażające dla armii rosyjskiej jako takiej, której rozwinięte przeciwko Ukrainie jednostki stanowiły szacunkowo 20–25% pokojowych stanów w odniesieniu do wojsk lądowych. Dotyczy to w szczególności cieszących oko rozbitych ręką m.in. Matki Boskiej Javelińskiej czołgów agresora. Nawet znacznie większe straty będą możliwe do uzupełnienia w sytuacji, gdy liczba pojazdów tego rodzaju w linii oraz dostępnych w magazynach „od ręki” sięga 3000, a co najmniej drugie tyle, jeszcze z sowieckich zasobów, jest zmagazynowane do mobilizacji w ciągu nie więcej niż pół roku. Z tej perspektywy bardziej dotkliwe mogą być relatywnie mniejsze straty lotnictwa. Nowe Su-30SM czy Su-34 muszą zostać zamówione w fabryce i będą kosztować równowartość około 50 milionów dolarów. Realny koszt modernizacji wyciągniętego z magazynu czołgu T-72B do dość nowoczesnego standardu 3M nie przekroczy miliona dolarów, nawet jeżeli uznać oficjalnie podawane ceny za znacznie zaniżone.
Straty te są jednak bolesne dla sił wydzielonych przeciwko Ukrainie. Niektóre szacunki wskazują, że zaangażowanych zostało już nawet 80% spośród nich, a spora część poniosła znaczące straty lub wręcz została zniszczona przez twardą obronę ukraińską. Przy tym dotychczas prowadzone działania nie przyniosły Rosjanom decydującego powodzenia i realizacji celu politycznego.
Dotychczasowy brak sukcesu militarnego przy poważnych stratach można przypisać kolejnej z rzędu fatalnej kalkulacji rosyjskiego przywództwa politycznego. Najpierw nie doceniło ono determinacji Zachodu, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w aspekcie wsparcia Ukrainy. Następnie rozpoczęło wojnę, do której w istocie nie były przygotowane zgromadzone siły rosyjskie. Można przypuszczać, że około 200-tysięczna armia inwazyjna, będąca mieszaniną wysokiej jakości jednostek elitarnych, znacznie gorszych ściągniętych z całego kraju i nawet Rosgwardii, czyli w istocie wojsk wewnętrznych, nieprzeznaczonych w żadnym razie do regularnej wojny, mogłaby osiągnąć ograniczone cele, sięgające wydarcia Zadnieprza. Jednak przywództwo polityczne postanowiło zaatakować całą Ukrainę. Spowodowało to blamaż rajdu na Kijów przeprowadzonego w pierwszych dniach wojny. Jednostki biorące udział w tej fatalnie zorganizowanej operacji zostały w dużej mierze rozgromione przez armię ukraińską i własną tragicznie złą logistykę, tracąc nawet 60% sprzętu. Wyniszczeniu uległy rzucane jakby na oślep desanty elitarnych wojsk powietrznodesantowych.
Przy tym wszystkim wydaje się, że w pierwszych dniach wojny Rosjanie chcieli ją prowadzić w sposób „elegancki” medialnie, bez nadmiernych ofiar dla podbijanej ludności. Preludium w postaci uderzeń rakietowych i lotniczych miało niewystarczający zakres i jak wykazały kolejne dni, nie było w stanie porazić ukraińskiej obrony przeciwlotniczej zasięgów krótkiego i średniego, a nawet lotnictwa, wrażliwego na ciosy. Taki koncept „operacji pokojowej”, lekceważący w niewiarygodny sposób zdolność stawiania oporu przez Ukraińców mimo publicznie znanej jej odbudowy po roku 2014 i równie nietajonemu wsparciu Zachodu, wskazywać może na dwie kwestie. Albo na daleko idące deficyty intelektualne rosyjskiego kierownictwa z Władimirem Putinem na czele, albo na rozpoczęcie wojny w sytuacji przymusowej, spowodowanej koniunkcją przyczyn wewnętrznych i zewnętrznych, przede wszystkim obawy przed strategiczną porażką z grającymi w nieprzewidziany przez Moskwę, bardzo ostry sposób Anglosasami. Niewątpliwie jednak matką rosyjskich kłopotów jest fundamentalnie błędna na którymś poziomie kalkulacja.
Ukraińcy w najmniejszym stopniu nie ułatwili Rosjanom zadania. Bezpodstawne okazały się wszelkie obawy o spoistość ich armii i całego państwa oraz społeczeństwa w obliczu inwazji. Nawet spore powodzenie Rosjan na kierunku południowym, gdzie korzystając z lokalnej przewagi i dobrego tam dowodzenia osiągnęli znaczące postępy, odbyło się w warunkach uporządkowanego cofania się sił ukraińskich. Uporczywa obrona Charkowa i Mariupola jest prowadzona w bohaterski i bardzo umiejętny sposób. Na kierunku kijowskim, na którym sytuacja na początku mijającego tygodnia wydawała się niezwykle ciężka, armii ukraińskiej udało się przeprowadzić skuteczne i bolesne dla wroga kontrataki. Oczywiście zasadnicze znaczenie ma tu wsparcie zagraniczne, zapewniane przede wszystkim (choć nie wyłącznie) przez państwa NATO. Nie mniejsze niż nagłaśniane dostawy nowoczesnego i skutecznego sprzętu znaczenie ma w tym zakresie pomoc informacyjna. Wszak samoloty rozpoznawcze, przede wszystkim amerykańskie i brytyjskie, nie operowały od końcówki ubiegłego roku nad Ukrainą i nie operują teraz nad Polską i Rumunią w celach krajoznawczych. Do ukraińskich dowództw płyną strumienie danych od sojuszników. Można nawet zastanawiać się, czy braki rosyjskiej łączności nie biorą się w pewnej mierze z oszczędnego stosowania w obawie przed jej pełnym „rozczytaniem” przez prowadzące nieustannie rozpoznanie elektronicznie samoloty Rivet Joint USAF i RAF.
Jednak ostateczną instancją na polu walki są Ukraińcy, sprawujący się ogólnie rzecz biorąc znakomicie, walczący tyleż ofiarnie, co profesjonalnie. Można mieć ogromne obawy o dalsze perspektywy tak obrońców, jak i ludności cywilnej. Rosjanie nie umieli poprowadzić wojny w sposób elegancki, zatem teraz prawdopodobnie będą dążyć do pokonania Ukrainy przez intensyfikację brutalności i wykorzystanie najmniej finezyjnej przewagi ogniowej. Jeżeli nie zdarzy się kolejna rzecz tak niespodziewana, jak sankcje wykraczające poza przedwojenne przewidywania i „odwrócenie” Niemiec, mogą swój cel osiągnąć.
Pozostaje mieć nadzieję, że w takim przypadku będzie to tylko wygrana wielkim kosztem runda globalnej rozgrywki. A kolejne zwrócą Ukraińcom nie tylko wolną, ale i zamożną, prężną ojczyznę, realizującą potencjał tej ziemi i tego narodu. W tych dniach udowodnili, że zasługują bez żadnych wątpliwości na taką właśnie, nie na półupadły postsowiecki kraj, jakim była Ukraina przez ćwierć wieku po rozpadzie Związku Sowieckiego.
dr Jan Przybylski
Politycy i polityczki partii lewicowych są zdziwieni, choć nie powinni być.
Próbowałem promować dialog. Ale teraz to wszystko poszło z dymem.