Według relacji Mateusza Ewangelisty, podczas Kazania na Górze Jezus powiedział do zebranych: „Jeśli ktoś przymusza cię do przejścia jednej mili, przejdź z nim dwie”. Myślę sobie, że pierwsza mila jest dla struktur, a druga – dla wyobraźni. Pierwszą przejść trzeba, bo ten, kto nas przymusza, ma władzę i może spowodować, że z nim pójdziemy. Drugą postanawiamy przejść sami, po to, by zrozumieć, co właściwie się stało, co spowodowało, że musieliśmy się posłuchać. Jakie środki przymusu, perswazji, zachęty miał do dyspozycji ten, kto nas do tego skłonił? A także: jak to właściwie jest iść z tym, kto ma nad nami władzę, jakie przyjmujemy role, jaka jest między nami relacja? Wreszcie: skąd – dokąd wiedzie droga?
Miałam kiedyś na Uniwersytecie Warszawskim dwoje studentów magisterskich zaocznych, doświadczonych szefów i wieloletnich pracowników biznesu – Ewę Kruk i Arkadiusza Kłosa. Prowadziłam zajęcia z etnografii organizacji i, jak co roku, studenci przygotowywali prace zaliczeniowe na podstawie badań różnych organizacji. Ewa i Arkadiusz postanowili zbadać grupę pracowników cieszących się mniejszą sympatią wśród koleżanek i kolegów – ochroniarzy w klubie nocnym, blokujących wstęp niektórym potencjalnym klubowiczom i wypraszających z imprezy niewłaściwie zachowujące się osoby. Badacze chcieli przekonać się, jak ochroniarze widzą swoją pracę, jak to jest być kimś, kogo studenci nazywają „wykidajłą”. Praca była bardzo ciekawa, a w Ewie i Arku obudziła się pasja poznawcza. Dołączyli do mojego seminarium magisterskiego, by móc poprowadzić kolejne badania etnograficzne. Jako przedmiot wybrali sobie cyrk. Po obronieniu pracy jeszcze przez wiele lat, już bez żadnej instytucjonalnej potrzeby, dalej badali „swój” cyrk. Napisali i opublikowali o tym kilka naprawdę ciekawych tekstów. Śmiałam się, że kiedyś uciekało się z cyrkiem z małego miasteczka, a teraz oni uciekli z cyrkiem z korporacji. Jednak wiele spośród ich przemyśleń nie dotyczy wątków bardziej egzotycznych, lecz roli szefa – po co właściwie jest szef i czy może zrobić coś dobrego w organizacji, jaką jest cyrk? A może też i w innej?
Charles Wright Mills ukuł w połowie ubiegłego stulecia pojęcie wyobraźni socjologicznej. Oznacza ono zdolność do wzniesienia się ponad bezpośrednią, codzienną rzeczywistość jednostki. Wyobraźnia socjologiczna polega na łączeniu doświadczenia pojedynczego człowieka z jego czy jej miejscem w społeczeństwie i historii. Dzięki temu wyzwalamy się z przymusu i nieuchronności – stajemy się zdolni, aby pokonać ograniczenia czyniące z nas niewolników losu. Nasz codzienny świat to dla nas oczywistość; warunki, jakie są nam dane: rodzina, praca, miejsce zamieszkania – obiektywne i niekwestionowalne. Wyobraźnia przekracza barierę oczywistości i buduje myślowe mosty między tym, co nasz własne, jednostkowe, a tym, co ogólnospołeczne, historyczne, strukturalne i instytucjonalne. Dzięki niej zyskujemy dystans, który nie jest zimny, ani „obiektywny”, zachowujemy empatię, zaangażowanie, gniew, strach – jako wektory potencjalnie łączące nas z innymi ludźmi. Nie stajemy się przez to „subiektywni” – łączy nas społeczna, intersubiektywna więź z innymi.
Sama w sobie wyobraźnia daje odwagę, by przedstawić sobie inny świat. Wyobraźnia socjologiczna pokazuje ograniczenia i możliwości, jakie wnosi obecność i dążenia innych osób, otwiera nasze umysły na istnienie przestrzeni większej niż jednostkowa. Taka przenikliwość świadomości pojawia się dzięki postawieniu sobie pytań: jak ma się moja sytuacja do szerszego kontekstu społecznego? Jak bywa z innymi osobami w podobnej sytuacji? Jak to wygląda w innych krajach? Co by na moim miejscu zrobił ktoś z innej grupy społecznej, z innego pokolenia, z innym kapitałem społecznym – i czy któraś z tych opcji byłaby możliwa dla mnie, gdybym dogadała się z innymi ludźmi? Z jakimi? Wyobraźnia socjologiczna to umiejętność zmagania się z takimi pytaniami poprzez przemieszczanie uwagi ze sfery polityki do psychologii i na odwrót.
Moja mentorka, profesor zarządzania i feministka Mary Jo Hatch, nauczyła mnie kiedyś ćwiczenia myślowego, które oszczędziło mi w życiu wiele smutku. Powiedziała tak: kiedy przytrafi ci się coś niemiłego w pracy, coś, co podkopuje twoją wiarę w jakąś własną fundamentalną kompetencję – nie chodzi o to, czego możesz albo powinnaś się nauczyć, lecz o to, czy w ogóle się nadajesz, na najbardziej podstawowym poziomie, wtedy zadaj sobie jedno pytanie: „Co by było, gdyby na moim miejscu w danej sytuacji znalazł się mężczyzna?”.
Przetestujmy, jak to działa na fikcyjnym przypadku. W pewnej bardzo hierarchicznej organizacji szefowa, nazwijmy ją Bernardą, prosi pracownika, młodego ambitnego mężczyznę, zadeklarowanego feministę, powiedzmy – Borysa, o wykonanie zadania w ramach swoich obowiązków pracy. Borys odmawia, tłumacząc się brakiem czasu – musi pomóc koledze z innej części organizacji w przyjmowaniu gości zagranicznych. Zastosujmy test Mary Jo Hatch: co by było, gdyby bezpośrednim przełożonym Borysa był Bernard, mężczyzna, a nie Bernarda, kobieta? Borys Bernardowi nie odmówi, i tyle. A jeśli to uczyni, spotka go – co najmniej – sroga reprymenda od wyższego rangą dyrektora, Brendana. W naszym fikcyjnym przykładzie dyrektor Brendan nie tylko nie zrugał Borysa, ale wyrzucił do śmieci formalną krytyczną coroczną ocenę, sporządzoną przez Bernardę i dotyczącą Borysa, podległego jej pracownika, uprzejmie odpowiadając na jej e-mail: „Dziękuje za informację o ocenie Borysa i Twoich racjach”.
Używając wyobraźni socjologicznej, rozpoznajemy natychmiast mizoginię strukturalną. Nie jest ważne, czy Bernarda jest „za miękka”, „zbyt uczuciowa” lub czy „wygląda i zachowuje się jak szef”. Nie jest ważne, jakie poglądy ma Borys ani nawet Brendan (też lubi głosić, że energicznie wspiera kobiety). Ważne, jakie postawy i działania i wobec jakiej kategorii pracowników umożliwia struktura organizacji, a jakie wyklucza. Bernarda, dzięki wyobraźni socjologicznej, może zaoszczędzić grube pieniądze, które wydałaby na coacha i nie musi sobie wyrzucać, że jest osobą słabą, zbyt emocjonalną, niezasługująca na szacunek. Borys, gdyby na co dzień używał wyobraźni socjologicznej, nie robiłby na nas wrażenia kogoś nieszczęśliwie zaplątanego między swoje poglądy a struktury, w których funkcjonuje. Brendan natomiast… cóż, Brendan to całkiem inna historia (felieton o władzy, ekscesach i moralnej ślepocie pewnie nastąpi w niezbyt odległej przyszłości).
Ale nie tylko w przypadkach dyskryminacji wyobraźnia pomaga coś lepiej zrozumieć i poszukać rozwiązań, które inaczej byłyby wykluczone przez poczucie bezsilności i wstydu. Dobromir, młody dobrze wykształcony człowiek „z dobrego domu”, od dwóch lat zatrudniony na prekaryjnych warunkach, może dzięki wyobraźni socjologicznej przestać wyrzucać sobie brak zaradności i nie musi się już więcej wstydzić, że po studiach tak bardzo nie umie zrobić kariery, nawet po części takiej, jak tato, który przecież miał trudniej, bo PRL, bo brak możliwości wyjazdów zagranicznych, niedobory itd. Wyobraźnia może pomóc mu zobaczyć, że jest częścią większego aktualnego zjawiska, że – takie czasy u nas i w całym świecie. Może wraz z Dobrogniewą i Domasławą, które też to zrozumiały, zacząć się organizować i założyć związek zawodowy, albo współzarządzaną spółdzielnię.
Wyobraźni socjologicznej możemy użyć do tego, aby uwolnić się od poczucia przymusu, że trzeba wtłaczać siebie i swój światopogląd w sztywne formy zastanych systemów wartości i ideologicznych dyskursów. Być może niektórzy dobrze czują się z narracją skoncentrowaną na korzyściach własnych i finansowej zyskowności wszystkiego, co ich otacza. Możliwe, że istnieją jednostki, które naprawdę wszystko przeliczają na forsę, ale, jak przekonująco dowodzi profesor zarządzania Peter Fleming w swojej najnowszej książce „The death of homo oeconomicus”, model człowieka ekonomicznego nigdy nie opisywał zbyt trafnie kondycji ludzkiej, a w ostatnim czasie szczególnie wyraźnie demonstruje swoją dysfunkcjonalność. Neoliberalna gospodarka oparta jest właściwie totalnie na tym modelu, znajdziemy go i logikę jemu pokrewną w mediach, w reklamach, w ustawodawstwie i polityce; taki język zaczął nas wszystkich obowiązywać. Nie możemy powiedzieć, że studiujemy, bo nas to pasjonuje, lecz tylko to, że nam się opłaca studiować. Nie wolno powiedzieć, że to, co robimy, daje nam poczucie sensu w życiu, a tylko, że dużo zarabiamy. Jednak większość osób mówiących w ten sposób to nie ekonomiczni zombie, ale zwykli ludzie, z emocjami, z uczuciami wyższymi, z marzeniami. Cenzurowanie w sobie wszystkiego, co ludzkie, to zadawanie sobie przemocy, wymagające ogromnego wkładu energii w każdej chwili, energii, której nie ma skąd uzupełnić (do tego potrzebny byłby wolny czas, korzystanie z uczuć wyższych), więc współcześni ludzie są ciągle zmęczeni, chorzy. Jednak działają tak, jak myślą, że trzeba, bo Zeitgeist mówi, że tylko tak jest dobrze, że tak jest dorośle, tak jest odpowiedzialnie i trzeba zapomnieć o wszystkim innym, o swej ludzkiej naturze. Takie życie jest rodzajem więzienia.
Wyobraźnia socjologiczna pomaga przestać się męczyć. Nawet jeśli nie spowoduje ona natychmiastowego zwrotu akcji, błyskawicznego wyzwolenia, to ból i poczucie bezsensu zmienią się w konstruktywny gniew, gdy zadamy sobie kilka pytań: Co będzie, gdy wszyscy naraz otworzymy oczy? Jak świat się kiedyś wyprostuje, jak będziemy o tym opowiadać? Jak media będą mówić i pisać? Beznadzieja jest banalna, podobnie jak zło. Trudno jest zmienić świat, ale trzeba marzyć o lepszym świecie. „Wyobraźnia nie jest jednym z ludzkich Stanów: jest samym Byciem Człowieka” – powiedział ponad 200 lat temu poeta i wizjoner William Blake (dziękuję za tłumaczenie Tobiaszowi Cwynarowi). Wszystko przemija: pieniądze, rzeczy, symbole statusu, ideały urody. Tylko marzenia pozostają. Jeśli nie wierzycie, zerknijcie do historii i starej literatury.
Kolejne pokolenia moich studentów-praktyków bardzo lubią czytać teksty Ewy i Arka i chętnie dyskutują o nich. Ale rzadziej podnoszą wątki dotyczące cyrku, a znacznie częściej – mówią o tym, co te teksty mówią o byciu szefem. To tak jakby dzięki Ewie i Arkowi zobaczyli na nowo siebie i sens tego, co robią i zamarzyli o innym, pełnym fantazji zarządzaniu. Wyobraźnia jest domeną samodzielnych odkryć, ale można się tymi odkryciami dzielić z innymi i wtedy bywa, że zaczyna nas dzięki temu łączyć coś więcej, niż tylko estetyczna radość (a i to jest bardzo dużo) – poczucie woli, coś w rodzaju społecznej grawitacji ze sprawczym potencjałem. Dlatego warto iść tę drugą milę.
prof. Monika Kostera