Emergency, czyli przyspieszenie. Jeszcze o klimatycznym stanie wyjątkowym

·

Emergency, czyli przyspieszenie. Jeszcze o klimatycznym stanie wyjątkowym

·

 

Kontakt z progresywnym i oddolnym ruchem społecznym, którego główny postulat dotyczy „wprowadzenia stanu wyjątkowego”, musi wprawić w zakłopotanie niejednego lewicowego intelektualistę. Po lekturach Schmitta, seminariach z Benjamina i Agambena (które zresztą niżej podpisany sam zalicza do doświadczeń formacyjnych) trudno przyjąć za dobrą monetę sugestię, że akurat „stan wyjątkowy” rozwiąże strukturalne problemy kapitalizmu.

Extinction Rebellion – bodaj najbardziej radykalna z grup na rzecz przeciwdziałania kryzysowi klimatycznemu, które mają szansę stać się ruchami masowymi – żąda właśnie wprowadzenia na globalną skalę „klimatycznego stanu wyjątkowego”. W oryginalnej, anglojęzycznej wersji brzmi to nieco lepiej – mowa o „emergency” raczej niż o „state of exception” – co jednak nie zmienia istoty problemu. Krytycy Rebelii i pokrewnych organizacji zarzucają im zbyt ochocze odwoływanie się do przemocy suwerennej władzy, skłonność do omijania demokratycznych procedur, nieświadome torowanie drogi nowym autorytaryzmom. Za flirtowanie z ideą stanu wyjątkowego od lat krytykują radykalnych działaczy proklimatycznych tak anarchiści1, jak lewicowi republikanie2 czy nawet niektórzy naukowcy doceniający powagę kryzysu3. Nie pomogły oczywiście słynne już dzisiaj wypowiedzi Jamesa Lovelocka sprzed ponad dekady, w których autor „hipotezy Gai” postulował zawieszenie demokracji na czas walki z globalnym ociepleniem4; nie pomaga też coraz żywsza obawa, że rządy i organizacje międzynarodowe zdecydują się odpowiedzieć na kryzys klimatyczny raczej zabiegami geoinżynieryjnymi5s niż regulacją korporacyjnych nadużyć i głęboką społeczną reformą, nastawioną na redukcję nierówności ekonomicznych. Dlatego sygnatariusze i sygnatariuszki manifestu HOME (Hands Off Mother Earth)6 przestrzegają przed połączeniem logiki stanu wyjątkowego i kapitalistycznej obsesji technologii; niektórzy aktywiści obawiają się zaś, że retoryka „nadzwyczajnych środków” utoruje drogę do podjęcia działań trwale zmieniających planetę przez pojedyncze państwo czy nawet pojedynczych multimiliarderów, którzy zignorują po prostu istniejącą sieć międzynarodowych porozumień i konwencji.7

Według krytyków, klimatyczny stan wyjątkowy nie tylko miałby nie być narzędziem antykapitalistycznej rewolucji, lecz stanowiłby wręcz broń globalnej reakcji, legitymizując na wielką skalę przemoc potrzebną do podtrzymania kapitalistycznego „biznesu jak zwykle” w dobie planetarnej katastrofy. Pod przykrywką troski o środowisko naturalne i przetrwanie gatunku miałby tworzyć się nowy autorytaryzm, utrzymujący, że alternatywą dla antykapitalistycznej zielonej rewolucji jest chemiczne przyciemnienie słońca8 i zawieszenie do odwołania wyborów parlamentarnych. Nietrudno sobie wyobrazić, że twarzą takiego reżimu nie byliby zapewne zawodowi politycy ani socjopaci w stylu Jeffa Bezosa, lecz milsza, bardziej fotogeniczna część jednego procenta – filantropi pokroju Billa Gatesa, „wynalazcy” w rodzaju Elona Muska czy nawet darzony powszechnym sentymentem David Attenborough, który niedawno wprost zaproponował walkę z globalnym ociepleniem poprzez uczynienie podróży lotniczych ekskluzywnym przywilejem najbogatszych.9

O ryzyku wykorzystania klimatycznego stanu wyjątkowego przez neoliberalizm piszą Geoff Mann i Joel Wainwright10, których koncepcję „klimatycznego Lewiatana” – hipotetycznej nowej instancji globalnej władzy, autorytarnej w środkach, powołanej pod pretekstem klimatycznego stanu wyjątkowego, ale dla obrony interesów kapitału – przywołuje w poprzednim numerze „Nowego Obywatela” Łukasz Moll. Stara się on w odpowiedzi odzyskać postulat climate emergency jako narzędzie przekroczenia kapitalizmu. Ostatecznie z wnioskiem jego rozważań trudno się nie zgodzić: stan wyjątkowy, o którego przechwycenie stara się Extinction Rebellion, nabrać może rewolucyjnego charakteru tylko o tyle, o ile jego treść wypełniona zostanie postulatami antykapitalistycznymi. Jak opisuje to Moll, „funkcją postulowanych obywatelskich zgromadzeń i oddolnych akcji bezpośrednich byłoby konfrontowanie władzy suwerennej nawet nie tyle z postulatami do spełnienia, co z gotowymi decyzjami, których ta nie może spełnić i wobec których musi się cofnąć”; żądanie „zmian kontestujących kapitalistyczną pogoń za zyskiem” miałoby rozbroić energię stanu wyjątkowego, a kontynuowanie „biznesu jak zwykle” stałoby się niemożliwe.

Problem oczywiście w tym, że ani Extinction Rebellion, ani szersza koalicja działająca na rzecz wprowadzenia klimatycznego stanu wyjątkowego11, nie określają zwykle, na czym w praktyce klimatyczny stan wyjątkowy miałby polegać (co jest częściowo podyktowane względami strategicznymi – w ten sposób ruch pozostaje, przynajmniej w pierwszej fazie rozwoju, bardziej inkluzywny). Konkretni zabierający głos w tej sprawie intelektualiści i aktywiści albo uciekają od jasnej definicji, albo szybko łagodzą groźny ton wyjściowego postulatu. I tak na przykład popularna w kręgu Extinction Rebellion retoryka mobilizacji wojennej – wezwanie do użycia tych nadzwyczajnych politycznych i konstytucyjnych mechanizmów, które kraje alianckie wykorzystały podczas II wojny światowej – skrywa niejednokrotnie zupełnie niebojowe, umiarkowane i zdroworozsądkowe treści, które tylko w kontekście liberalnej hegemonii mogą wydawać się radykalne.

W istotnym tekście sprzed kilku lat Bill McKibben, jeden z liderów kampanii przeciwko budowie ropociągu Keystone XL, wychodził od wyobrażenia walki z kryzysem klimatycznym jako wojny w bardzo dosłownym sensie – z konkretnym wrogiem (zmiana klimatyczna), z frontami i oblężeniami (topnienie lodu na Arktyce), sabotażami na tyłach naszych wojsk (masowe pożary) i użyciem broni biologicznej (wirus Zika, którego szybkie rozpowszechnianie ma związek z ociepleniem klimatu). McKibben nawiązuje nawet przelotnie do Projektu Manhattan. Jednak po tym podniosłym wstępie zaczyna szybko tonować retorykę. Najpierw okazuje się, że „wojna o klimat” w amerykańskim wydaniu ma polegać po prostu na dwustopniowym przejściu z energii węglowej do odnawialnej (80% do 2030 roku, 100% do 2050). Potem zaś dowiadujemy się, że wysiłek wojenny nie tylko nie wymaga powołania wielomilionowej armii czy choćby stworzenia nowej technologii, ale wręcz mógłby być modelowany na istniejących (i do tego nienowych) biznesowych przedsięwzięciach – na przykład budowa nowych fabryk paneli słonecznych wymagałaby „w zasadzie tego samego wysiłku” co postawienie fabryki półprzewodników Intela w Nowym Meksyku w 1995 r. Chodziłoby więc o „znalezienie właściwego miejsca pod budowę z dobrym dojazdem”, w pobliżu „dobrej uczelni o profilu technicznym”; oparcie projektu na pomocy lokalnych podwykonawców; wyszkolenie 1500 nowych pracowników. Rząd budowałby nowe fabryki i oddawał w leasing prywatnym przedsiębiorcom, pojawiłoby się wiele nowych miejsc pracy w sektorze energetycznym (i byłyby one mniej groźne dla zdrowia); do tego rząd federalny zobowiązałby się co do zasady nie przyjmować takich strategii i regulacji, które mogłyby przyspieszyć ocieplenie klimatu. McKibben bardzo się stara, by mobilizacyjno-wojenną retorykę sprowadzić na praktycznym poziomie do kwestii ścian, sufitów i hydrauliki hali fabrycznej. Trudno nie odnieść wrażenia, że aktywiście chodzi nie tyle o konieczność radykalnego działania, co o samą jego szybkość – wojenna mobilizacja miałaby gwarantować sprawne przeprowadzenie umiarkowanej reformy raczej niż drastyczną zmianę.

Jednak owe łagodzenie wyjściowo bojowego języka prowadzi do dziwnych sytuacji, w których zwolennicy i krytycy idei „klimatycznego stanu wyjątkowego” – gotowi walczyć na noże o sferę symboliczno-retoryczną, o sam sposób mówienia o kryzysie klimatycznym – gdy przychodzi do konkretnych postulatów wspominają raczej o różnicach akcentów, równoległym inwestowaniu w różne rozwiązania, przesuwaniu uwagi z obszaru A na obszar B etc. Mike Hulme, kontrowersyjny promotor „klimatycznego pragmatyzmu”12, krytykuje odwołania do stanu wyjątkowego, widząc w nich sposób na zmęczenie i znudzenie populacji, wyzucie jej z poczucia sprawczości, w najgorszym wypadku zaś – zarzewie autorytaryzmu. Atakuje też klimatyczny „deadlineism”, to znaczy przypisywaną radykałom tendencję do wskazywania konkretnej twardej daty, po której ludzkości (albo planety) nie będzie się już dało uratować13. Jako „pragmatysta” kładzie za to nacisk na inwestycje w nowe technologie, proponuje przeproszenie się z energią nuklearną, wstrzymanie masowej wycinki lasów, a do tego inwestycje w edukację (zwłaszcza w najuboższych społecznościach) jako sposób zwiększenia ich zdolności adaptacji do nowych warunków pogodowych. Podkreśla, że równolegle do walki z kryzysem klimatycznym należy inwestować właśnie w techniki radzenia sobie z już istniejącymi efektami globalnego ocieplenia, traktując edukację i adaptację jako dobro publiczne14 – tę samą dwutorowość działań postuluje regularnie Extinction Rebellion.

Nie chodzi o to, że między „radykałami” i „pragmatystami” nie istnieją ważne różnice programowe. Te oczywiście jak najbardziej występują – przede wszystkim w kwestii atomu – a wzywanie, by obie strony po prostu się ze sobą dogadały i zaczęły działać razem, nie ma rzecz jasna sensu przypadku tak złożonego przedmiotu sporu (zwłaszcza gdy stawką jest przetrwanie gatunku ludzkiego). W kontekście klimatycznego stanu wyjątkowego istotniejsze jest jednak to, że dyskusja o nim toczy się niemal w całości w sferze czysto symbolicznej, retorycznej, dyskursywnej; i że nie bardzo przekłada się w taki czy inny sposób na szczegółową agendę danej grupy. Jedni chcą inwestycji w nowe fabryki, drudzy w nowe technologie – jedni w związku z tym przywołują wojenną mobilizację USA, drudzy rzucają oskarżeniami o faszyzm – ale związek między oboma poziomami debaty pozostaje trudny do uchwycenia, przynajmniej dla postronnych obserwatorów.

Kolejne akty deklarujące klimatyczny stan wyjątkowy – podejmowane przez brytyjski parlament, rady miejskie Krakowa i Łodzi, ale też papieża Franciszka czy prywatne przedsiębiorstwa15 – pozostają więc głównie symbolicznymi gestami. Nie są efektem konfrontacji władz państwowych z postulatami stanowiącymi namacalne, materialne, fundamentalne wyzwanie dla kapitalizmu, o jakim pisze Moll (poza, być może, żądaniem utworzenia paneli obywatelskich – o czym za chwilę).

Jednocześnie warto pamiętać, że nawet wśród faktycznych proklimatycznych radykałów – takich, dla których żądanie stanu wyjątkowego nie jest tylko zabiegiem retorycznym – rozumienie tego, co stanowi „antykapitalistyczny” aspekt walki o planetę, jest zróżnicowane i zmienne. Nawet gdy odsuniemy na bok otwarcie antydemokratyczne ekscesy w stylu Lovelocka, warto pamiętać choćby o tym, że w okolicach recesji z 2008 r. cały szereg radykalnych działaczy na rzecz klimatu starał się legitymizować swoje działania przez wpisanie ich w modną wówczas logikę austerity, neoliberalnego „zaciskania pasa”. George Monbiot, dziś otwarcie wspierający w Wielkiej Brytanii socjalistyczną lewicę (a w Stanach Zjednoczonych „demokratyczny socjalizm” w stylu Sandersa czy Ocasio-Cortez) w książce z 2007 r. pisał wprost, że prowadzi kampanię „nie na rzecz obfitości (abundance), lecz austerity16. W tym samym roku zawiązał się krótkotrwały ruch „Riot 4 Austerity”, buntu na rzecz… zaciskania pasa. Motywacją do jego powstania był, podobnie jak w przypadku Extinction Rebellion, raport IPCC (Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu)17.

Oczywiście, złożone związki strategii de-growth czy zero-growth (a także np. teorii Peak Oil) z polityką zaciskania pasa to temat rozpoznany i dyskutowany od dawna18. Nie trzeba przypominać niepokojąco przychylnej reakcji amerykańskiej akademii na manifest Unabombera, aby wiedzieć, że intelektualne elity – niezależnie od konkretnych politycznych przynależności – skłonne są sprowadzać strukturalne problemy kapitalizmu do zachowań konsumentów, „konsumeryzmu”. Warto przywołać jednak konkretną dyskusję z łamów czasopisma „n+1”. To tam w 2008 r. odbyła się krótka wymiana zdań między lewicującym teoretykiem Alexem Gourevitchem, krytycznym wobec idei klimatycznego stanu wyjątkowego (i wskazującym na niebezpieczeństwo nadużyć znanych już z „wojny z terrorem”), a broniącymi tej idei z deklaratywnie progresywnych pozycji redaktorami magazynu19. Podobnie jak Monbiot w 2007 r., konieczność radykalnego przeciwdziałania kryzysowi klimatycznemu ujmowali oni w kategoriach powściągnięcia konsumpcji, samoograniczenia i zdyscyplinowanego stylu życia.

Najciekawszy wydaje się głos Marka Greifa, który w przejęciu przez lewicę polityki strachu i stanu wyjątkowego, będącej podstawą choćby „wojny” z terrorem, widzi nadzieję na ratunek dla planety: „chociaż może to brzmieć cokolwiek tyrańsko, być może należy powiedzieć wprost, że lewicowy stan wyjątkowy może przynieść pożytek całej ludzkości i nieść mniejsze zagrożenie dla ludzkiego życia: poprzez zastąpienie »ich« stanu wyjątkowego naszym, »ich« idei bezpieczeństwa – naszą”. W na poły żartobliwym tonie Greif przyznał się do niecodziennej fantazji politycznej: marzy o tym, że Al Gore – działacz środowiskowy i były wiceprezydent, przedwcześnie wysłany na emeryturę po przegranych wyborach prezydenckich w 2000 r. – powróci do życia publicznego nie jako aktywista czy edukator, ale oświecony klimatycznie tyran, łagodny dyktator, działający nie tyle na podstawie woli Amerykanów czy konstytucyjnej procedury, ile niezachwianej wiary w naukę i konieczność radykalnej zmiany środowiskowej. W swoim progresywnym autorytaryzmie Gore-zbawiciel miałby przypominać Roosevelta (wskazanego już przez Agambena jako jeden z głównych XX-wiecznych promotorów stanu wyjątkowego). Co więcej, tę wymarzoną dyktaturę Greif opisuje we wzniosłych, właściwie religijnych kategoriach „proroczego” przewodnictwa i niestrudzonej służby prawdzie. Wydaje się, że akurat w tym miejscu nie jesteśmy bardzo daleko od języka wykorzystywanego przez Extinction Rebellion – jeden z podstawowych postulatów Rebelii, za który bywa ona oskarżana o fanatyzm, brzmi przecież po prostu: „mówcie prawdę”.

Głos Greifa wydaje się istotny nie dlatego, że rozumie i otwarcie ignoruje klasowy wymiar polityki klimatycznej – mniejsza o demokrację, mniejsza o nierówności, mniejsza wreszcie o to, że bogaci mają gdzie się przed kryzysem schować – ale dlatego, że wprost łączy ideę klimatycznego stanu wyjątkowego z retoryką austerity. Al Gore, już w swojej roli klimatycznego Lenina czy planetarnego Mao, miałby powiedzieć „nie” zarówno energetyce węglowej, przemysłowi naftowemu i producentom samochodów, jak i „amerykańskim obywatelom, którzy chcieliby utrzymać dotychczasowy poziom spożycia energii, dóbr i żywności”. W wizji Greifa wszyscy są za kryzys ekologiczny odpowiedzialni w równej mierze, zaciskanie pasa przez obywateli jest równie istotne co powściągnięcie korporacyjnej manii zysku. Potrzebujemy tylko, żeby pilnowało nas czujne oko Ala Gore’a. Kapitalizm, owszem, zostaje tu w jakiś sposób przekroczony, ale w kierunku oświeconej technokratycznej tyranii – i w oparciu o założenie, że kult samodyscypliny rozwiąże strukturalne problemy systemu.

Fantazja Greifa ma oczywiście niewiele wspólnego z codzienną praktyką Extinction Rebellion, które bardzo mocno podkreśla konieczność zmian na szczeblu systemowym raczej niż lajfstajlowym. Zgodnie z wewnętrznymi zasadami organizacji, jej członkowie i członkinie wystrzegają się blaming and shaming – wzajemnej krytyki swoich codziennych konsumenckich wyborów. Ale dyskusja w „n+1” przypomina, że nawet faktycznie radykalnie nastawieni zieloni aktywiści i publicyści mają tendencję do szukania ucieczki od strukturalnych problemów kapitalizmu w stanie wyjątkowym jako w figurze oświeconej i ostatecznie apolitycznej przemocy.

Przywołanie figury Mao okazuje się zaś zasadne choćby o tyle, że autorzy wspomnianej już książki o klimatycznym Lewiatanie szkicują oprócz niego jeszcze trzy modele władzy, mające ich zdaniem szansę ukonstytuować się jako odpowiedź na wyzwania kryzysu klimatycznego. Jednym z nich jest „klimatyczny Mao” – projekt, owszem, antykapitalistyczny, ale oparty na „planetarnej władzy suwerennej” i rekonstrukcji „autorytarnego socjalizmu państwowego”. Temu modelowi byłoby najbliżej do fantazji Greifa. Tymczasem sympatie Manna i Wainwrighta leżą gdzie indziej, po stronie „klimatycznego X” – niewynalezionego jeszcze, hipotetycznego projektu, który łączyłby populizm i antysuwerenne nastawienie klimatycznego Behemota (ostatni model) z antykapitalizmem klimatycznego Mao.

Niezależnie od tego, co sądzimy o szczegółowej typografii zaproponowanej przez Manna i Wainwrighta, ich fundamentalna intuicja wydaje się przekonująca: w kontekście kryzysu klimatycznego i zielonego radykalizmu „antykapitalizm” jest bardziej nawet niż zwykle abstrakcyjnym i otwartym na interpretację terminem; nawet połączenie dwóch uznawanych zwykle za najistotniejsze motywacji – antykapitalistycznego nastawienia i autentycznej troski o planetę – nie daje jasnego wektora działania20.

***

Wniosek z powyższych rozważań byłby taki: klimatyczny stan wyjątkowy postulowany przez Extinction Rebellion pozostaje – i w najbliższej przyszłości musi pozostać – czymś abstrakcyjnym, niedookreślonym i niepełnym. Chęć uczynienia z Rebelii szerokiego parasola dla osób o dość zróżnicowanych poglądach, jest tylko jednym z tego powodów. Równie istotne wydaje się to, że zielony antykapitalizm ciągle nie do końca rozliczył się z własnych związków z ideą austerity, albo to, że niektórzy z najaktywniejszych promotorów klimatycznego stanu wyjątkowego i wojennej mobilizacji proponują w rzeczywistości bardzo zdroworozsądkowy, umiarkowany program reformy energetycznej, który tylko ze względu na pilność i żądanie szybkiego działania może wydawać się radykalnym przedsięwzięciem.

W aktualnej, mocno symbolicznej formie klimatyczny stan wyjątkowy nie ma zaś szans spełnić kryteriów „rzeczywistego”, antykapitalistycznego stanu wyjątkowego określonych przez Molla – nie postawi sam z siebie takich postulatów, wobec których władza i kapitał będą musiały „się cofnąć”, które uniemożliwią prowadzenie „biznesu jak zwykle”. Dość powiedzieć, że Rada Warszawy przyjęła deklarację klimatycznego stanu wyjątkowego bez jednego głosu sprzeciwu.

Pytanie brzmiałoby: czy tę realnie istniejącą formę postulatu, ową niedoskonałą i uboższą wersję klimatycznego stanu wyjątkowego, da się mimo wszystko obronić jako narzędzie antykapitalistycznej krytyki? Sądzę, że tak. Żeby jednak odpowiedzieć na to pytanie z pełnym przekonaniem, musimy przekierować naszą uwagę z tego, czym Extinction Rebellion i jego postulaty powinny być, na to, czym dziś realnie 11.

Jeśli mielibyśmy rozważać postulat klimatycznego stanu wyjątkowego wychodząc nie od teorii stanu wyjątkowego w ogóle, ale od bieżącej polityki, to gdzie należałoby zacząć? Wydaje się, że od przenikającego liberalne demokracje w 2019 r. poczucia braku sprawczości – wyalienowania z tak zwanego procesu politycznego. Skłoniło ono część klasy robotniczej do głosowania na Trumpa w Stanach Zjednoczonych czy na Brexit w Wielkiej Brytanii, ale doprowadza też do paniki obserwujących upadek status quo wyborców liberalnych i przenika tradycyjnie już współczesną lewicę, paraliżując jej programowe wysiłki i zmuszając do ustępowania gruntu skrajnej prawicy. Wezwanie do wprowadzenia stanu wyjątkowego nie wynika, jak się zdaje, z nadziei (że, na przykład, da się go odzyskać dla celów lewicowej polityki), lecz z desperacji. A może, by nazwać to nieco precyzyjniej, z poczucia braku alternatywy: „normalne” procedury liberalnej demokracji wydają się dziś tak nieskuteczne nawet w codziennym zarządzaniu logistyką państwa narodowego, że nie tylko radykalne postulaty, ale żądanie jakiegokolwiek sprawnego działania da się wyrazić jedynie w języku emergency i stanu wyjątkowego. Innymi słowy: jeśli zależy nam na szybkiej i trwałej zmianie, musimy w sferze symbolicznej odwołać się do jedynego mechanizmu, z którym taka zmiana jest dziś kojarzona.

Nieco podobnie o sprawie myślał inny z uczestników wspomnianej debaty w „n+1”, Benjamin Kunkel – twierdził, że we współczesnej liberalno-demokratycznej polityce, zwłaszcza polityce amerykańskiej, pragnienia stały się tak mocnym tabu, że można wyrażać je tylko poprzez retorykę strachu. Dlatego „w przedziwny sposób polityka ekologicznie motywowanego niepokoju to chyba jedyny rodzaj utopijnej polityki, na jaką nas dzisiaj stać; jedyna możliwa ścieżka – jeśli ścieżka taka w ogóle istnieje – do odnowy życia publicznego, jakiej pragnie Gourevitch […]. Nie ma dziś dobrego sposobu mówienia o tym, jakiego społeczeństwa chcemy, inaczej niż w kategoriach naszych lęków i obaw”. Nawet jeśli nie zgadzamy się ze stanowczością Kunkela, elementy jego intuicji można odnaleźć w retoryce używanej przez zwolenników klimatycznego stanu wyjątkowego.

Extinction Rebellion byłaby więc progresywną odpowiedzią na kryzys sprawczości. Została przecież powołana do życia jako reakcja na to, że dotychczasowe metody działania na rzecz klimatu nie przynosiły skutków. Wykorzystanie „normalnych” procedur podpowiadanych przez liberalno-demokratyczny porządek – edukacji, progresywnego lobbingu, lokalnej samoorganizacji itp. – okazało się niewystarczające. Nowoczesny parlamentaryzm wydaje się w najbardziej rażący sposób nieskuteczny i głuchy na głosy „zwykłych” obywateli wtedy, gdy chodzi o bardzo literalne ratowanie planety i przetrwanie gatunku. To dlatego retoryka nadziei, chociaż obecna w ruchu, ustępuje często miejsca retoryce konieczności: owego słynnego już „gdy umiera nadzieja, zaczyna się działanie”. Jeśli w wezwaniu do wprowadzenia klimatycznego stanu wyjątkowego jest coś desperackiego, to, jak się zdaje, w tym sensie, że dotarliśmy do końca drogi; stan wyjątkowy to, owszem, ostateczność – ale XR jest ruchem ostateczności, ruchem przesilenia.

Wpisując postulat klimatycznego stanu wyjątkowego w kontekst kryzysu sprawczości – raczej niż na przykład historię samej koncepcji stanu wyjątkowego – łatwiej zrozumiemy symboliczne rozdarcie, które tkwi u podstaw Extinction Rebellion. Organizacja ta jest bowiem przede wszystkim ruchem nacisku na władzę, opiera się na uznaniu ograniczonego wpływu codziennych konsumenckich wyborów na sytuację klimatyczną i kieruje swoje żądania pod adresem tych, którzy mogą wdrożyć systemowe rozwiązania antykryzysowe. Do pewnego stopnia przejmuje nawet i adaptuje na potrzeby progresywnej polityki klimatycznej retorykę „jednego procenta” – przypominając (choć może nadal niedostatecznie często), że znaczna większość emisji gazów cieplarnianych pochodzi od stosunkowo niewielkiej liczby podmiotów (słynne „70% pochodzi od 100 spółek”22). Mimo kontrowersji związanych na przykład z blokowaniem pasażerskiego lotniska w Heathrow 23, Rebelia wydaje się ostatecznie rozumieć, że akurat w sferze polityki środowiskowej i klimatycznej korzyść z budowania autonomicznych wspólnot i możliwości „wypisania się” z kapitalistycznych stosunków władzy i produkcji, są bardzo niewielkie. Pojedyncze państwowe czy korporacyjne podmioty mogą ugotować planetę w imieniu całej populacji. XR pozostaje więc w ciągłym dialogu z władzą (wyrażonym na przykład w relatywnie przyjaznym stosunku do policji), co spotyka się z przewidywalną krytyką ze strony niektórych środowisk anarchistycznych.

Jednocześnie „rebelia” w nazwie Extinction Rebellion nie wzięła się przecież zupełnie znikąd. Symboliczne początki ruchu to przecież właśnie deklaracja buntu przeciwko (brytyjskiemu) rządowi, w której mowa wręcz o „rozwiązaniu kontraktu społecznego” i „świętej powinności buntu”24. Extinction Rebellion stoi, można powiedzieć, w koniecznym i celowym rozkroku: w imię wyższych pryncypiów ogłasza własne wyjęcie spod prawa (również poprzez fundacyjne dla organizacji akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa), a od istniejącej władzy jednocześnie żąda radykalnych rozwiązań.

Na poziomie postulatów to napięcie widać w relacji między żądaniem wprowadzenia klimatycznego stanu wyjątkowego a domaganiem się utworzenia „paneli obywatelskich”, czyli składających się z losowo wybranych obywateli/mieszkańców grup roboczych, które miałyby – po konsultacji z ekspertami – decydować o wdrożeniu konkretnych proklimatycznych rozwiązań i regulacji. Żądanie stanu wyjątkowego wzywa władzę do nadzwyczajnej interwencji, natomiast idea paneli obywatelskich zakłada ukonstytuowanie na podstawie tej interwencji nowych, bardziej demokratycznych sposobów decydowania o środowisku jako dobru wspólnym. Oba postulaty układają się w pewien logiczny i chronologiczny porządek: klimatyczny stan wyjątkowy nie ma służyć wzmocnieniu istniejących instytucji liberalnej demokracji, ale pozwolić na szybkie przekazanie realnej sprawczości nowym, oddolnym i demokratycznym ciałom.

Gdy czytać te dwa postulaty w świetle hasła „mówcie prawdę”25 – pobrzmiewającego zdaniem niektórych naiwnością lub niezdrowym fanatyzmem – oraz jasno postawionego (choć programowo niepopartego konkretnymi rozwiązaniami) żądania całkowitej redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2025 r., to okazuje się, że, owszem, Extinction Rebellion zwraca się ze swoimi apelami do władzy, ale robi to w formie przemyślanego ultimatum. „Wasza nauka”, zdaje się mówić XR, „nauka uznawana za źródło wiedzy przez deklaratywnie opartą na racjonalnych podstawach liberalną demokrację, mówi o zbliżającej się katastrofie. Mamy jasny cel. Żądamy użycia tych samych mechanizmów, na które tak często powołujecie się w imię naszego bezpieczeństwa – i przedstawiamy konkretny sposób na poddanie tych mechanizmów demokratycznej kontroli”.

Żądanie wprowadzenia klimatycznego stanu wyjątkowego jest więc w równej mierze odwołaniem się do nadzwyczajnej interwencji suwerennej władzy, co testowaniem stanu demokracji liberalnej, próbą obnażenia jej hipokryzji. Posługując się językiem ostateczności, ultimatum i nadzwyczajnych środków, XR postuluje nie tyle klimatyczny autorytaryzm, co znaczące przyspieszenie polityki klimatycznej – wykorzystanie wszystkich możliwych ścieżek, wyczerpanie poszczególnych możliwości. To przyspieszenie może się oczywiście skończyć autorytaryzmem – jeśli połączyć je z antydemokratyczną wrażliwością – jednak w pierwszej kolejności ma ułatwić nadejście nowego porządku.

Tak przynajmniej brzmi teza Stefana Skrimshir’a, filozofa z Uniwersytetu w Leeds, zajmującego się teologiczno-politycznymi podstawami i implikacjami radykalnego aktywizmu klimatycznego. W tekście „Activism for End Times: Millenarian Belief in an Age of Climate Emergency”26 („Aktywizm czasów ostatecznych: milenarystyczne przekonania w epoce klimatycznego stanu wyjątkowego”) Skrimshire, kierując się między innymi rozważaniami Alberto Toscano o historii politycznego fanatyzmu27, proponuje odzyskanie chrześcijańskiej tradycji milenarystycznej dla współczesnego zielonego aktywizmu. Paralele wydają się naraz zaskakujące i w sumie oczywiste: Extinction Rebellion i pokrewne ruchy unikają co prawda jawnych odniesień religijnych, ale przekonanie o życiu „w czasach ostatecznych”, w obliczu globalnej katastrofy, jest dla nich absolutną podstawą (opublikowany w „The Baffler” reportaż poświęcony XR nosi właśnie tytuł „Strajkowanie w czasach ostatecznych”28). W milenarystyczny kontekst dobrze wpisuje się też wspomniane już hasło „mówcie prawdę” – religijne, profetyczne w duchu wezwanie do nawrócenia – a być może nawet sam model rebelii jako jednoczesnego wyjęcia się spod prawa i kierowania żądań wobec władzy.

Skrimshire proponuje kilka ciekawych i ważnych rozróżnień, oddzielając między innymi te tradycje milenarystyczne, które kojarzyć można z polityczną biernością i uległością wobec władzy, od tych zrodzonych ze społecznego zaangażowania i niezgody na status quo – jak milenaryzm Gerarda Winstanleya (przywoływanego jako „bohater na miarę XXI wieku” przez George’a Monbiota), Thomasa Müntzera czy Joachima z Fiore. Poza tym historyczne chrześcijańskie ruchy milenarystyczne, przypomina Skrimshire, wbrew potocznemu skojarzeniu rzadko celebrowały przemoc – często pozostawały wręcz otwarcie pacyfistyczne – a samo „millenium” oznaczało dla nich niekoniecznie koniec wszystkiego, „brutalne zakończenie całej historii”, ale koniec „pewnego okresu w dziejach świata”. Życie w czasach ostatecznych to życie nie przed końcem czasu w ogóle, ale przed końcem czasu, który znamy – to życie w „świecie wywróconym na opak”, by przywołać znane hasło XVII-wiecznych Levellersów.

Badacz rozprawia się z tymi potocznymi skojarzeniami i uproszczeniami, aby wskazać, że działacze ruchów klimatycznych i towarzyszący im teoretycy powinni poruszać się swobodnie w tradycji milenarystycznej, nie przejmując się nadmiernie ewentualnymi oskarżeniami o fanatyzm czy sekciarstwo29. Tym niemniej za niebezpieczne zjawisko uważa Skrimshire uleganie milenarystycznym wizjom w stylu Carla Schmitta – fantazje o dyktatorskiej władzy odwlekającej klimatyczną katastrofę zakorzenione miałyby być jego zdaniem właśnie w Schmittiańskim rozumieniu figury katechona. Jako alternatywę badacz proponuje milenaryzm Jacoba Taubesa, związany z koncepcją apokalipsy „oddolnej”, „afirmującej chaos” czasów ostatecznych. Ta demokratyczna wizja, nie lekceważąc powagi kryzysu, zapewniałaby ruchom klimatycznym jeśli nie nadzieję, to coś w rodzaju nadziei, jakąś jej namiastkę; poczucie, że katastrofie klimatycznej nie tylko można zapobiec, ale że walka z nią stanowi szansę na odzyskanie poczucia politycznej sprawczości i ukucie nowej wizji demokracji. W tej perspektywie panele obywatelskie proponowane przez Extinction Rebellion – w angielszczyźnie nazywane nieco donioślej assemblies, zgromadzeniami – jawią się nie tylko jako pozytywne dopełnienie klimatycznego stanu wyjątkowego, ale wręcz jego przekroczenie i ostateczne unieważnienie. Podczas gdy stan wyjątkowy jest pod każdym względem narzędziem tego świata, owe deliberacyjne, kierujące się (w zamierzeniach twórców) tylko dobrem wspólnym zgromadzenia byłyby już elementem porządku, który nadchodzi. Nie bez powodu Skrimshire mówi o potrzebie nowej wyobraźni utopijnej wśród zielonych radykałów. Gdybyśmy mieli trzymać się analogii do mobilizacji wojennej, na myśl przychodziliby już nie tyle Roosevelt i New Deal, co powojenny socjalistyczny rząd Clementa Attleego w Wielkiej Brytanii: zrodzony nie tylko z dumy ze zwycięstwa, ale też z silnego przekonania, że nic nie może pozostać takie, jak przedtem.

W tym kontekście interesująca wydaje się sugestia Skrimshire’a, że angielskie emergency nawet w kontekście politycznym ma dość szerokie znaczenie, odnoszące się nie tylko do stanu wyjątkowego, ale też do ogólniejszego poczucia nagłości, „przyspieszonego czasu”. Ci, którzy rozumieją, że żyją w czasach ostatecznych – w epoce przesilenia powodowanego zmianą klimatyczną – domagają się przede wszystkim uznania, że stary świat dobiega końca30.

Skupienie się na kategoriach przyspieszenia i przesilenia pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego Extinction Rebellion w tak krótkim czasie zdobyło tak dużą widoczność i popularność, mimo oparcia na relatywnie ogólnych i celowo niesprecyzowanych postulatach. XR operuje w dużej mierze na poziomie afektywnym, jako sposób kanalizowania powszechnych intuicji społecznych – poczucia kryzysu sprawczości, poczucia zbliżającego się końca, poczucia, że dłużej nie da się tak żyć.

Całkiem prawdopodobne, że z czasem Rebelia stanie się kuźnią konkretnych antykapitalistycznych postulatów dotyczących środowiska i klimatu; lokalne grupy XR oprotestowują przecież konkretne banki, konkretne spółki energetyczne, konkretnych polityków. Wewnątrz ruchu toczy się żywa debata intelektualna; w jego orbicie znaleźli się teoretycy, naukowcy, działacze związkowi i weterani zielonego aktywizmu, którzy mają już bardzo konkretne pomysły na ratowanie planety i naprawę demokracji. Ale nie tu, jak sądzę, leży sedno radykalizmu Extinction Rebellion – radykalizmu, który bardzo łatwo przeczuć, lecz dość trudno opisać.

Rebelia, co może nietypowe dla ruchu masowego (ale co łączy ją jednocześnie z „żółtymi kamizelkami”), operuje na pewnym poziomie pojęciowej abstrakcji: jest zainteresowana mechanizmami procesu politycznego i procedurami, sposobem prowadzenia debaty i tym, jakie miejsce zajmuje w niej naukowa wiedza. Nie wydaje się, by dla jej radykalizmu kluczowe było wypełnienie „klimatycznego stanu wyjątkowego” jakąkolwiek konkretną treścią. Jego znaczenie ujawnia się raczej w łączności z ideą paneli obywatelskich – oba postulaty nie tyle opisują równoległe i komplementarne strategie działania, co w symboliczny sposób mapują ścieżkę wyjścia poza system, który doprowadził do kryzysu klimatycznego.

W tej sytuacji lewica powinna być może poświęcać mniej energii krytyce klimatycznego stanu wyjątkowego, więcej zaś – dyskusji o kształcie paneli obywatelskich. Ich rola jest nie do przecenienia. Mają w końcu stać się nie tylko zalążkiem nowego rozumienia demokracji, ale i podstawą bardziej otwartej, egalitarnej debaty naukowej, jako miejsce bezpośredniego spotkania ekspertów z obywatelami. Chociaż XR unika definiowania z góry prawnego statusu paneli – ten z konieczności będzie różnić się w zależności od lokalnego ustawodawstwa – to jednocześnie wskazuje jasno, że nie mają one być zwykłym ciałem doradczym; rządy miałyby „kierować się”31 opinią owych nowo powołanych zgromadzeń.

Pewne wątpliwości może w tej sytuacji budzić sposób, w jaki panele obywatelskie mają być wyłonione czy utworzone. Podstawą tego procesu byłaby losowość – wybór reprezentatywnej próbki lokalnej populacji, biorący pod uwagę zarówno kryteria tożsamościowe (płeć, etniczność, pochodzenie, wiek etc.), jak i ekonomiczne czy klasowe (poziom wykształcenia). Problematyczna jest nie tyle nawet logistyka takiego przedsięwzięcia – kto zdecyduje o tym, co stanowi wyczerpujący katalog cech; jak w konkretnym kontekście debaty klimatycznej wyważyć reprezentację klasową i tożsamościową – ile sam podbudowujący je sposób myślenia o społeczeństwie i władzy. Oto reakcją na nieskuteczność i fasadowość liberalno-demokratycznych procedur ma być system, w którym, owszem, decyzje przeniesione są na poziom małych lokalnych społeczności, ale decydenci nie są już nawet nominalnie związani polityczną odpowiedzialnością czy wolą swojego „elektoratu” (nie ma bowiem elektoratu). Zamiast iść w stronę rozumiejącego klasową, konfliktową naturę społeczeństwa modelu delegackiego (jak choćby w koncepcjach „płynnej demokracji”), Extinction Rebellion wydaje się promować obraz społeczeństwa jako organizmu czy harmonijnej całości. Legitymacja „panelistów” opierać będzie się nie na tym, że wyrażają głos i wolę swoich wyborców, ale na tym, że ich (według arbitralnie wybranych kryteriów) przypominają.

To, oczywiście, punkt wyjścia do osobnej i dłuższej dyskusji. XR podaje przynajmniej kilka dobrych powodów, dla których losowość paneli obywatelskich miałaby być czynnikiem zabezpieczającym ich demokratyczny i równościowy wymiar – choćby to, że tylko w takim modelu niemożliwe jest wykształcenie sprofesjonalizowanej kasty politycznych lobbystów i zawodowych reprezentantów. Pytanie, czy owa niezależność – nierzadko ujmowana w niefortunną retorykę „apolityczności” – warta jest coraz dalszego odchodzenia od myślenia o demokracji w kategoriach woli i sprawczości ogółu, szerokiej ludzkiej masy. Jeśli gdzieś należałoby widzieć zagrożenie technokratycznym autorytaryzmem, to może nie w postulacie climate emergency, a właśnie tutaj. Tym niemniej teoretyczny i krytyczny namysł nad Extinction Rebellion i pokrewnymi ruchami powinien być – jak świetnie pokazuje Moll – prowadzony z pozycji życzliwych i sojuszniczych. Do stracenia jest bowiem, co prawda, wiele, ale wiele jest również do wygrania – czasu zaś nie mamy zbyt dużo.

Przypisy:

  1. Głosy krytyczne wobec XR są powszechne w anarchistycznej blogosferze, przynajmniej w obiegu anglojęzycznym. W tej kwestii zob. np. Extinction Rebellion. Not the struggle we need, libcom.org, 19.07.2019 [https://libcom.org/blog/extinction-rebellion-not-struggle-we-need-pt-1-19072019]; From extinction rebellion to desirous rebellion, autonomies.org, 28.04.2019 [http://autonomies.org/2019/04/from-extinction-rebellion-to-desirous-rebellion]; Why Extinction Rebellion can’t save the world, news.infoshop.org, 15.03.2019 [http://autonomies.org/2019/04/from-extinction-rebellion-to-desirous-rebellion/]
  2. Np. Alex Gourevitch, jeden z uczestników debaty o klimatycznym stanie wyjątkowym w „n+1”, omawianej w dalszej części tekstu.
  3. Doceniającymi przynajmniej deklaratywnie, bo zwolennicy klimatycznego stanu wyjątkowego oskarżają ich oczywiście o ignorowanie powagi sytuacji. Zob. np. Shinichiro Asayama, Rob Bellamy et al., Why setting a climate deadline is dangerous, „Nature Climate Change” 9, s. 570–572 (2019).
  4. Zob. np. James Lovelock, Humans are too stupid to prevent climate change, theguardian.com, 29.03.2010 [https://www.theguardian.com/science/2010/mar/29/james-lovelock-climate-change].
  5. Zob. np. Casey Williams, Why declaring a climate-change „state of emergency” would be a disaster, theoutline.com, 04.03.2019 [https://theoutline.com/post/7135/here-s-why-it-would-be-wrong-to-declare-a-climate-change-state-of-emergency]. W kwestii samej dyskusji o geoinżynieryjnym przeciwdziałaniu kryzysowi klimatycznemu zob. np. Kate Aronoff, Inside Geoengineers’ Risky Plan To Block Out the Sun, inthesetimes.com, 15.11.2018 [http://inthesetimes.com/features/geoengineering-climate-change-fossil-fuel-industry-srm-indigenous-activism.html].
  6. Tekst manifestu dostępny pod http://www.geoengineeringmonitor.org/2018/10/hands-off-mother-earth-manifesto-against-geoengineering/.
  7. Kate Aronoff, op. cit.: „Jeszcze inne ryzyko [związane z geoinżynierią] to podjęcie unilateralnych działań przez kogoś, kto nie będzie w ogóle zważał na dotykające innych skutki uboczne. Koszt małej floty samolotów wyposażonych w odpowiednie [zmniejszające ilość promieniowania słonecznego w ramach techniki SRM] rozpylacze to zaledwie kilka miliardów rocznie – wydatek, który mieści się spokojnie w budżecie małego kraju, dużej korporacji albo Billa Gatesa”.
  8. Tak zwane SRM, Solar Radiation Management, bodaj najczęściej dyskutowana antykryzysowa technika geoinżynieryjna.
  9. Zob. np. Dan Bloom, David Attenborough suggests price of plane tickets should go UP to save environment, mirror.co.uk, 9.07.2019 [https://www.mirror.co.uk/news/politics/david-attenborough-suggests-air-fares-17712866].
  10. Geoff Mann i Joel Wainwright, Climate Leviathan: A Political Theory of Our Planetary Future, London-New York: Verso 2018.
  11. Warto pamiętać, że ta luźna koalicja jest szersza niż samo Extinction Rebellion, i w dużej mierze wobec XR autonomiczna. Przekrojowy, ale niewyczerpujący spis zaangażowanych w nią grup znaleźć można np. na https://climateemergencydeclaration.org/groups/.
  12. Zob. np. Mike Hulme, Against climate emergency, mikehulme.org, 17.10.2018 [https://mikehulme.org/against-climate-emergency/].
  13. Tegoż, „Deadline-ism”: when is it too late?, mikehulme.org, 05.12.2016 [https://mikehulme.org/deadline-ism-when-is-it-too-late/].
  14. Tegoż, Why fossil fuel divestment is a misguided tactic, theguardian.com, 17.04.2015. [https://www.theguardian.com/environment/2015/apr/17/why-fossil-fuel-divestment-is-a-misguided-tactic]
  15. W tej kwestii zob. np. Mike Aidt, Business leaders declare climate emergency, climatesafety.info, 17.07.2019, [https://climatesafety.info/business-leaders-declare-a-climate-emergency/]. Pomysł klimatycznego stanu wyjątkowego wsparły nie tylko małe, „zielone” przedsiębiorstwa, ale też np. Unilever.
  16. George Monbiot, Heat: How to Stop the Planet From Burning, London: Penguin 2016, s. 215.
  17. Streszczenie historii Riot 4 Austerity znaleźć można na blogu jednej z założycielek ruchu: Sharon Astyk, Time to riot, sharonastyk.com, 1.08.2011 [http://sharonastyk.com/2011/08/01/time-to-riot/].
  18. Zob. np. Transitioning to a Post-Carbon Society: Degrowth, Austerity and Wellbeing, red. E. Garcia et al., London: Palgrave Macmillan 2017.
  19. Wszystkie głosy w dyskusji zebrane są jako: Alex Gourevitch et al., War on Global Warming/War on Terror, „n+1” 6 (Winter 2008) – i dostępne pod https://nplusonemag.com/issue-6/politics/forum-war-on-global-warming-war-on-terror/.
  20. Z tej obserwacji zdaje się wynikać odnowione zainteresowanie ekofaszyzmem. Jak niedawno przypominał choćby Richard Smyth na łamach „New Statesmana”, to, że dziś opinia publiczna kojarzy zielony radykalizm niemal wyłącznie z lewicą, jest raczej historycznym wyjątkiem niż regułą (zob. Richard Smyth, Nature writing’s fascist roots, newstatesman.com, 3.04.2019 [https://www.newstatesman.com/culture/books/2019/04/eco-facism-nature-writing-nazi-far-right-nostalgia-england].
  21. Jednocześnie zaznaczyć trzeba, że cała nasza dyskusja – jakakolwiek dyskusja dotycząca programu Extinction Rebellion – ma sens o tyle, o ile zakładamy, że Rebelia ma szansę spełnić swoją obietnicę stania się ruchem masowym.
  22. To fraza ukuta przede wszystkim na podstawie raportu CDP Carbon Majors Report 2017 autorstwa Paula Griffina, udostępnionego przez fundację CDP pod: https://www.cdp.net/en/reports/downloads/2327.
  23. Ową odwołaną ostatecznie akcję krytykowano między innymi za sugestię, że przenosi odpowiedzialność za kryzys na osoby podróżujące rzadko bądź z konieczności. Zob. np. Matt Mellen, Is targeting cilivian airports a misfire for Extinction Rebellion?, ecohustler.com, 10.06.2019 [https://ecohustler.com/article/is-targeting-civilian-airports-a-misfire-for-extinction-rebellion/].
  24. Za https://rebellion.earth/declaration/. Warto pamiętać, że ta podniosła i religijnie nacechowana retoryka, która kojarzyć może się w pierwszej chwili z konserwatywnym albo sekciarskim wręcz nastawieniem, w Wielkiej Brytanii została przechowana również jako tradycja lewicy – odnajdziemy ją i u początków XVIII-wiecznego ruchu progresywnego, i wśród radykalnych grup podczas angielskich wojen domowych w wieku XVII.
  25. Wprowadzenie klimatycznego stanu wyjątkowego jest zazwyczaj traktowane jako podpunkt tego postulatu.
  26. Stefan Skrimshire, Activism for End Times: Millenarian Belief in an Age of Climate Emergency, „Political Theology” 6/2019.
  27. Zob. np.Alberto Toscano, Fanaticism, London: Verso 2010.
  28. Tytuł oparty jest w zasadzie na dwuznaczności, można go tłumaczyć jako „Strajk w czasach ostatecznych” albo, powiedzmy, „Zwalczanie końca świata”: Robert Raymond, Striking at the End of the World, thebaffler.com, 25.03.2019 [https://thebaffler.com/latest/striking-at-the-end-of-the-world-raymond].
  29. Takie zarzuty padają zwłaszcza, jak się zdaje, ze strony środowisk konserwatywnych i libertariańskich; zob. np. Austin Williams, Extinction Rebellion: the new millenarian cult, www.spiked-online.com, 19.04.2019 [https://www.spiked-online.com/2019/04/19/extinction-rebellion-the-new-millenarian-cult/].
  30. Na podobną dwuznaczność stanu wyjątkowego, to znaczy różnicę między wezwaniem do nadzwyczajnej interwencji a wezwaniem do natychmiastowego działania, politycznego „przyspieszenia”, zwraca uwagę choćby Jeff Sparrow, australijski historyk i teoretyk socjalizmu (Jeff Sparrow, „Climate emergency” endangers democracy, eurekastreet.com.au, 21.06.2019 [https://www.eurekastreet.com.au/article/-climate-emergency—endangers-democracy]).
  31. Za oficjalną stroną ruchu, https://rebellion.earth/act-now/resources/citizens-assembly/: „Extinction Rebellion’s third demand is for the UK Government to create and be directed by the decisions of a national citizens’ assembly on climate and ecological justice”. Użycie strony biernej wyostrza jeszcze sugestię podporządkowania rządu decyzjom paneli obywatelskich.
Z numeru
Nowy Obywatel 31(82) / Zima 2019 " alt="">
komentarzy