Krytyka usmyczonej wyobraźni

·

Krytyka usmyczonej wyobraźni

·

Istnieją dwa popularne – i w pewnym sensie wykluczające się wzajemnie – stereotypy dotyczące współczesnej poezji. Pierwszy mówi, że jest ona przekomplikowana i zawiła: to teksty pisane przez akademików dla akademików, stylistyczne popisy niezrozumiałe dla osób z zewnątrz, świadectwa intelektualnej zarozumiałości i elitaryzmu. Drugi stereotyp, przeciwnie, podkreśla nieskończoną otwartość poezji: wiersze przecież można interpretować dowolnie, nie ma interpretacji lepszych i gorszych, każdy i każda odnajdują w nich swoją życiową prawdę czy osobistą historię. Poezja miałaby być więc naraz niedostępna i pusta: owszem, nie da się jej zrozumieć, ale przynajmniej każdy może z nią zrobić co chce.

Wiersze Tomasza Bąka konsekwentnie zadają kłam obu tym stereotypom. Z jednej strony, ten urodzony w 1991 laureat Nagrody Silesius, Nagrody-Stypendium Barańczaka oraz Nagrody Literackiej Gdynia, od czasów swojej pierwszej książki („Kanada” z 2011) stara się pisać w sposób dostępny i zapraszający, inwencyjny, ale nieprzedkładający językowych popisów nad zwykłą czytelność. Z drugiej strony, Bąk nie kryje się ani ze swoimi poglądami, ani z tym, że ma nam do powiedzenia bardzo konkretne rzeczy: o ekonomii, polityce, doświadczeniu pokolenia. Jest zaczepny i wyrazisty, cięty i sarkastyczny (chociaż zdarzają mu się też momenty melancholii, a nawet, o zgrozo, biograficznie podszytego liryzmu), zaś jego wiersze uderzają z równym zapałem w skostniałe dykcje klasycyzującej literatury i w dogmaty neoklasycznej ekonomii. Bodaj największym dotychczasowym osiągnięciem autora jest dziewięćdziesięciostronicowy „Bailout” z 2019 roku – podany w formie kameralnego monologu komunistyczny poemat, który wyjaśnia genezę tak zwanej Wielkiej Recesji, a równocześnie stara się podważyć głęboko zakorzenione w codziennym języku ideologiczne mechanizmy, mające zaciemnić obraz sytuacji oraz utrudnić zrozumienie tego, jak działa globalna kapitalistyczna gospodarka. Bąk uparcie wyciąga spod dyskursywnego dywanu to, co zamiotła podeń celowo poplątana i nieprzejrzysta neoliberalna terminologia; zaś na poziomie stylu, konwencji czy inspiracji łączy Tuwima i Ginsberga z edukacyjną przewrotnością The Big Short.

W „Bailoucie” poeta zaznacza, że jego słowa należy czytać zresztą nie tylko jako krytykę późnego kapitalizmu, ale też „usmyczonej wyobraźni” w ogóle: tego, w jaki sposób nasza zbiorowa zdolność myślenia (również pomyślenia jakiejś przyszłości) ograniczona zostaje przez przywiązanie do tego, co znane i zastane; tego, jak oducza się nas myślenia o alternatywnych światach. Pisarki i pisarze mają tendencję do postrzegania emancypacji języka i wyobraźni w kategoriach abstrakcyjnie moralnych i kulturowych: przez pryzmat „politycznej poprawności”, niepokorności, obywatelskiej odwagi, intelektualnego etosu etc. Bąk tymczasem konsekwentnie wiąże te same problemy z ich ekonomicznym zapleczem.

Podobne podejście do politycznej roli poezji widać w zestawie tekstów, który prezentujemy w „Nowym Obywatelu”. W opatrzonym długim i celowo bełkotliwym tytułem wierszu „Aksjomat jako pochodna funkcji obrazującej stosunek przypadku do robienia na odpierdol” poeta jest ciągle blisko „Bailoutu”: pokazuje, jak mocno zakorzeniona skłonność do uproszczeń w mówieniu o gospodarce nie tylko odsuwa na drugi plan kwestie prawdy i trafności analiz, ale także pozwala zamknąć usta przeciwnikom aktualnej ortodoksji.

„Kępina” w pewnym sensie nadaje kontekst uprawianej przez Bąka krytyce usmyczonej wyobraźni – pokazuje, w jakim miejscu ta krytyka się odbywa, czy raczej z jakiego miejsca usiłuje się wyrwać. To wiersz o kondycji i porażce pewnego pokolenia – milenialsowych „płatków śniegu”, snowflakes, przyrównanych do pustych kopert, mających „parę niezłych pomysłów”, ale nietrafiających ostatecznie „tam gdzie trzeba”. Bąk zdaje tu sprawę z powszechnego chyba – zwłaszcza na materialistycznej lewicy, do której sam należy – poczucia niemocy. Bohater wiersza, „przytroczony do psa” w anonimowym bloku, mieszkający na „nieistniejącym czwartym piętrze” (chodzi zapewne o jedną z tysiąca windowych albo domofonowych anomalii polskiej budowlanej prowizorki, przeobrażonej tu w symbol prowizoryczności i prekarności w ogóle), za mało wzorcowy i życiowo ustabilizowany, by liczyć na wsparcie „kandydatów w spektrum / faszyzmu” – a do tego uwięziony również czasowo w „matrioszce tygodnia”, w rytmie identycznych, zupełnie powtarzalnych dni – czuje się ostatecznie nie tyle wyalienowany względem własnej pracy czy człowieczeństwa, co w jakimś sensie urwany i niedokończony, niezaadresowany, zagubiony pomiędzy tym, co ma do powiedzenia, a nieobecnością tego, do kogo mógłby mówić.

Jeśli „Aksjomat…” i „Kępina” dotyczą w jakimś sensie potrzeby pomyślenia przyszłości („Masz jakiś pomysł, co zrobić z tym wszystkim?”), to wiersz „Może nie miłe, ale złego początki” stanowi krytykę naiwnej i bezrefleksyjnej – a wyrażanej tu przez anonimowego „copywritera” – wiary w przyszłość w ogóle, w przyszłość jakąkolwiek (powiedzielibyśmy może: nie tyle w przyszłość, co w „przyszłościowość”, w przyszłościowe rzeczy, zawody i zajęcia). Nie do końca określone poczucie strachu, przeczucie nadchodzącej czy narastającej przemocy i społecznego kryzysu („pierwsza interwencja szklarza” – pierwsza wybita szyba) jest tu związane z wrażeniem, że współczesna Polska pozostaje w jakiś sposób cofnięta. Nie chodzi jednak, jak chcieliby liczni współcześni liberałowie, o zacofanie cywilizacyjne, o wieczny niedobór modernizacji i ludową ciemnotę, ale – przeciwnie – o zapomnienie własnej historii, zwłaszcza historii samej nowoczesności (stąd konkretnie „zeszyt ćwiczeń do szóstej klasy”). Wiersz to chyba trudniejszy niż dwa pozostałe, mniej dostępny i dociążony nierzadkim u Bąka katastroficznym motywem („śmiejemy się w pożar”), ale w jakiś sposób stanowiący dla pozostałych dopełnienie.

Na spotkaniach autorskich Bąk określa czasem swoje wiersze jako poetainment – poezję, która nie boi się być również rozrywką, całkiem jawnie czerpie przyjemność z chwytliwej frazy i udanej gry słów, zupełnie otwarcie stara się przykuć uwagę czytelnika. To nastawienie, jak widzimy w trzech nowych wierszach autora, nie znika tam, gdzie dominować zaczyna poczucie strachu, zagrożenia i przesilenia. Może dlatego, że językowa inwencja potrzebna jest nam najbardziej właśnie w chwilach niepewności. Bąk pozostaje – zarówno z wyboru, jak i z racji na pokoleniową przynależność – poetą kryzysu; najlepszym chyba, jakiego można w tej chwili w Polsce znaleźć.

Paweł Kaczmarski – mieszka we Wrocławiu, doktorant na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji najnowszej. Członek redakcji „8. Arkusza Odry” oraz „Praktyki Teoretycznej”. Należy do Polskiej Sieci Dochodu Podstawowego.

komentarzy