Czasami to, co niewyobrażalne, jest niezbędne. Świat rozwinięty, cywilizowany i kulturalny, a zatem Ameryka i Europa, zmaga się właśnie z wielkim testem. Sytuacje nadzwyczajne, takie jak pandemia koronawirusa COVID-19, często brutalnie odsłaniają relacje władzy i zależności poszczególnych porządków społecznych. Możemy dowiedzieć się, ile naprawdę warte jest ludzkie życie, ile pieniędzy i wysiłku wkładają poszczególne rządy w to, aby je chronić. Widzimy podział pracy w społeczeństwach, przekładalny często na ryzyko zarażenia i powikłań.
Destrukcyjna logika nieregulowanego kapitalizmu doprowadziła w poszukiwaniu wyższych rent wynikających z taniej siły roboczej do niepotrzebnych śmierci i innych strat. Rozciągnięte do granic możliwości łańcuchy dostaw leków, sprzętu, odczynników i komponentów, skutkują bardzo realnymi ludzkimi tragediami, ale odpowiedzialni za nie hiperglobaliści nie będą pociągnięci do odpowiedzialności. Fundusze private equity możnych tego świata niszczą tradycyjne biznesy, dobrze działające dawniej w warunkach regulowanego kapitalizmu, ale wystawiane na śmierć w nowej rzeczywistości. Ta nowa rzeczywistość wymaga monopoli i oligopoli na każdym rynku. Wymaga tworzenia korporacyjnych gigantów, samoregulujących się dzięki przekuciu siły gospodarczej we władzę polityczną. Wymaga podejmowania miliardowego ryzyka kosztem społeczeństwa, jeżeli ma przynieść choćby jednego dolara więcej. Każde inne działanie byłoby sprzeczne z interesem akcjonariuszy, a zatem nielegalne oraz „nieetyczne”.
Czasami konsekwencje są już bardzo blisko niszczycieli i wydaje się, że lada moment doświadczą oni, jak kruchy świat urządzili. Tak jak w 2012 roku, gdy rekiny finansjery z Wall Street, podobnie jak reszta nowojorczyków, znaleźli się w następstwie przerwanych przez huragan Sandy globalnych łańcuchów dostaw w odległości jednego dnia od kompletnie pustych sklepów i magazynów z żywnością. Chociaż pewnie i wtedy nie połączyliby faktów.
W ekstremalnych warunkach pandemii COVID-19 amerykańscy oligarchowie zadbali o zarządzony przez Kongres USA, a administrowany przez Rezerwę Federalną, transfer bogactwa od społeczeństwa do siebie. W bezprecedensowy sposób zamieniają na świeże zielone dolary śmieciowe obligacje korporacyjne, których nikt na rynku nie chciałby dotknąć (tzw. obligacje high-yield, czyli wysoko-rentowne, a w praktyce ekstremalnie ryzykowne). Technicznie wszystko jest bardzo skomplikowane, przykładowo Fed skupuje obligacje o nic nie mówiących nazwach, typu „SPDR HY Bond ETF”, zawierające w sobie w istocie dług. W praktyce jednak nie różnie się to wiele od emisji pieniądza przez same prywatne fundusze (skoro pieniądze z Eurobiznesu mogą wymienić na dolary). To wszystko powoduje, że gdy amerykańscy obywatele i biznesy liczą każdy cent i często są zmuszeni do bankructwa, oligarchia finansowa z walizkami pieniędzy może kupić każdy biznes, budynek czy inne aktywa. Amerykańscy miliarderzy zwiększyli swój stan posiadania o 565 miliardów dolarów od momentu przeprocedowania przez Kongres pod koniec marca specjalnej ustawy kryzysowej.
Aby dopełnić obrazu rozpaczy, warto nadmienić, iż transfer bogactwa (tzw. CARES Act) odbył się za przyzwoleniem i z poparciem zarówno parlamentarnej, jak i pozaparlamentarnej lewicy (od Berniego Sandersa i Alexandrii Ocasio-Cortez, po komentatorów socjalistycznego pisma „Jacobin”). Zapowiadający werbalnie radykalną rewolucję wykazali się kompletnym niezrozumieniem faktycznych mechanizmów akumulacji władzy gospodarczej i politycznej przez korporacyjną oligarchię. Mogliby pobierać nauki o tym, jak okiełznać ich władzę od Franklina D. Roosevelta, gdyby nie to, że bardziej niż wielkiego prezydenta doceniają niszowych myślicieli owiniętych w czerwoną flagę. Z pewnością za jakiś czas progresywni parlamentarzyści i aktywiści będą proponować nałożenie podatku majątkowego od majątku, który pomogli przetransferować do najbogatszych. Jedyny sensowny zapis CARES Act, o dofinansowaniu płac głównie małych i średnich firm, na który i tak przeznaczono niewystarczające środki, wywalczył prawicowy senator Marco Rubio…
Stany Zjednoczone Ameryki były projektem, którego wizjonerscy przywódcy byli świadomości ogólnoludzkiego znaczenia. Pisma i przemówienia XIX-wiecznego amerykańskiego prezydenta Abrahama Lincolna doskonale to pokazują. Lincoln chciał zniszczyć nieludzki system społeczny i zbudować opartą na przemyśle konkurencyjną gospodarkę jako wzór dla innych i nowy biegun siły. Przewidywał także, iż siła USA może przydać się w inny sposób i być może wojska amerykańskie będą musiały przekroczyć Atlantyk, aby bronić demokratycznych wolności przed zakusami tyranii. Dzisiaj to USA są pod butem tyranów-plutokratów i chociaż zrzucenie tej tyranii jest niezbędne, to trudno to sobie wyobrazić.
Patrząc na stan naszych amerykańskich przyjaciół, Europa musi sama wykazać się w trudnych momentach przywództwem i solidarnością wobec innych kontynentów. Nie tylko Stany Zjednoczone potrzebują pomocy. Z Afryki dobiegają głosy o pladze szarańczy, która będzie mieć wpływ na zaspokojenie potrzeb żywnościowych. Jest też zwiastunem trudnych dekad związanych z wieloma nawarstwiającymi się kryzysami ekologicznymi. Z kolei z Azji dochodzą niepokojące sygnały o kruchości poszanowania wolności indywidualnych, a także o zagrożonej podmiotowości mniejszych państw. Niewykluczone, że sukces Europy jest historyczną koniecznością.
Jak wspominano już na tych łamach, przerwanie negatywnej spirali europejskiej depresji, dezintegracji i powstania ksenofobicznych reżimów mają w swojej gestii „niemiecki rząd i niemiecki podatnik”. Nawiasem mówiąc, warto, abyśmy jako Polska byli świadomi, iż potencjalne globalne znaczenie naszych działań ma mniej wspólnego z byciem wysuniętym przyczółkiem NATO (co oczywiście też jest istotne), a więcej z byciem sąsiadem i ważnym partnerem państwa o kluczowym wpływie na przyszłość Unii. Wewnętrzna polityka niemiecka wpłynie na całą Europę i w związku z tym powinna być traktowana jako oczywiste pole aktywności innych państw europejskich.
To decyzje Berlina dotychczas powstrzymywały wzięcie wspólnej odpowiedzialności przez państwa Unii za zapewnienie stabilności finansowej bardziej narażonym na ataki spekulacyjne, a potrzebującym inwestycji krajom południa UE. Co gorsza, niemiecki sąd konstytucyjny uznał w trakcie pandemii, iż musi wymóc od Europejskiego Banku Centralnego zapewnienia o właściwości działań EBC (tzw. luzowanie ilościowe), których nie wymagał (w ich opinii – nie dopełniając swych obowiązków) Europejski Trybunał Sprawiedliwości. EBC nie zamierza się tłumaczyć powołując się na ETS, zaś niemiecki sąd nakazuje wycofanie współpracy z EBC niemieckiemu bankowi centralnemu (który jest częścią struktury EBC). Polityk CDU Elmar Brok skrytykował sąd konstytucyjny, mówiąc, że spełnił on wszystkie życzenia skrajnej prawicy.
Niemieckie ministerstwo finansów zareagowało na tę próbę narzucenia ograniczeń w zadziwiająco odważny sposób – poprzez „ucieczkę do przodu” i pierwszy wyraźny zwrot solidarnościowy na rzecz cierpiących społeczeństw południa UE. Na wspólnej konferencji przywódców Francji i Niemiec 19 maja zaproponowano wyemitowanie przez Komisję Europejską (a zatem nie przez EBC) wspólnotowego długu przeznaczonego na nowe wydatki. Do 500 miliardów euro grantów dojdzie 250 miliardów euro pożyczek, z czego w nieproporcjonalnie wysoki sposób mają skorzystać kraje południa, w tym uderzone koronawirusem Włochy. To może otworzyć perspektywę tak zwanego „momentu hamiltońskiego” (od sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona, który uwspólnotowił dług poszczególnych stanów USA, tworząc de facto organizm państwowy).
Skąd Unia chce wziąć nowe przychody? Ponieważ nowy dług jest długoterminowy, ta kwestia jeszcze nie została rozstrzygnięta, ale mówi się o nowych źródłach dochodu od razu z poziomu centralnego UE, takich jak np. podatek węglowy, cyfrowy, od transakcji finansowych. Stawiałoby to rządy państw UE w lepszej sytuacji w przyszłości. Gdyby UE miała własne źródło przychodów, poszczególne państwa nie musiałyby wewnętrznie tłumaczyć się z finansowania przed podatnikami, wyłączając ten obszar z gry politycznej.
Dodatkowo niemieccy politycy chcą podejść do narzekania na „południową niegospodarność” w bardziej konstruktywny sposób niż dotychczas, tj. ograniczyć unikanie podatków w tych krajach poprzez europejski audyt podatków dochodowych i majątkowych.
To wszystko oczywiście niesie szereg zagrożeń. Zmierzanie w kierunku ściślejszej konfederacji o cechach bliższych federacyjnym lub wręcz państwowym stawia szereg pytań o wykonalność tych zamysłów w warunkach deficytu demokracji UE i nacjonalistycznych impulsów targających krajami. Podobnie jak poprzednie pomysły integracyjne oderwanych od społecznego pulsu euroentuzjastów, ten również napotka i wywoła wstrząsy. W przeciwieństwie jednak do np. wprowadzenia euro w taki sposób jak to nastąpiło, idea wspólnego długu jest niezbędna dla zachowania spójności wspólnoty europejskiej. W efekcie pójścia tą drogą uniknięta zostanie dezintegracja UE i polityczny upadek podzielonej Europy, ale każdy kraj UE będzie musiał uznać za swoją politykę wewnętrzną polityki wewnętrzne innych państw (na czele z zagrożeniami niemieckimi typu AfD). Że przy 27 krajach jest to niespotykana w historii świata ekwilibrystyka? Najwyraźniej nie mamy wyjścia i musimy się tego nauczyć.
Krzysztof Mroczkowski