Justyna Budzińska-Tylicka: Nasz program (1929)
Nawet gdy kobieta pracuje tak dobrze, jak mężczyzna, a nawet lepiej – to i tak jej mniej fabrykant płaci.
Internetowe środowiska lewicy okrążył niedawno sondaż, z którego wynika wprost, że Lewica, a zwłaszcza jej wyborcy, ma gorsze zdanie na temat wpływu zasiłków socjalnych na ludzi niż środowiska prawicowe. Dziwić może to szczególnie, kiedy widzimy, że niektóre środowiska Lewicy nie wstydzą się PRL-u. Przykładowo 6 stycznia na fanpage’u Lewicy opublikowano post upamiętniający Gierka, a młodzieżówka partii napisała spory poemat wychwalający jego postać. Więc jak to jest możliwe, że z jednej strony Lewica jest zafascynowana PRL-em i uwielbia prostego człowieka, któremu Gierek miał pomóc, a z drugiej strony nie cierpi, gdy obecny rząd choćby przez 500+ robi to samo? Chcielibyśmy się zastanowić nad tym paradoksem.
Na pewno na Lewicy są ludzie, którzy chcą dobrze. Jesteśmy o tym przekonani, kilku takich działaczy sami personalnie znamy. Jednak często brakuje im teoretycznego przygotowania i mogą być naprawdę przekonani, że Lewica powinna się skupić na usługach publicznych i być przeciw zasiłkom, i że dzięki takiej polityce ludziom będzie żyło się lepiej. Pomijają choćby to, że naprawa usług publicznych pomoże konkretnym grupom, a innym nie (osobom mieszkającym na wsi nic nie da program budowy tanich mieszkań), a naprawa wielu z tych usług będzie trwała nawet dekadę, podczas gdy ludziom już w tym momencie jest źle. Wtedy, zamiast skupić się na klasowym aspekcie polityki, ulegają złudzeniom serwowanym przez politykę tożsamości. Zaczynają większość swojego czasu poświęcać tematom, które prostych ludzi, do których ponoć chcą trafić, najzwyczajniej w świecie nie interesują albo są do nich wrogo nastawieni. Nie można jednak odmówić im chęci czynienia dobra i poprawy świata.
Charakter klasowy Lewicy
Jesteśmy jednak przekonani, że tak ogromna niechęć elektoratu Lewicy do zasiłków nie bierze się tylko z braków teoretycznych i z chęci czynienia dobra, ale ukierunkowanego w zły sposób. Karol Marks zauważył bardzo trywialną rzecz, która jednak bardzo często umyka – jest nią to, że ludzie mają swoje klasowe interesy i co do zasady głosują zgodnie z nimi. Zastanówmy się w takim razie, kto jest elektoratem Lewicy. Jak możemy zauważyć, według statystyk wyborca Lewicy jest osobą wykształconą, z miasta i to raczej dużego, do tego jest osobą młodą (19-29 lat), przed którą otwiera się świat. Czy taką osobę dotyczy choćby takie 500+, czy może ona coś na tym zyskać?
Typowy wyborca Lewicy nie ma zbyt wielu wspólnych interesów z polskim pracownikiem. Jest zainteresowany przede wszystkim programem obyczajowym, który oferuje mu partia. Moglibyśmy posunąć się do stwierdzenia, że większość aktywistów Lewicy chciałaby, zgodnie z opisem Mouffe, bezklasowego zjednoczenia we wspólnym froncie walki. Gdzie o swoje interesy walczyliby zarówno pracownicy, grupy związane z feminizmem czy wysuwające postulaty ekologiczne. Niestety, jak pokazuje nam dobitnie historia, jest to niemożliwe. Nie da się wprowadzić lewicowego populizmu, który pogodzi interesy ludu „omamionego prawicowym populizmem” (posłowie do polskiego wydania książki Marka Fishera „Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?”). Klasyczny elektorat, który kiedyś głosował na partie socjaldemokratyczne, nie jest zainteresowany w zasadzie żadnym z postulatów dotyczących choćby mniejszości seksualnych czy uprzywilejowania Kościoła. Zamiast tego, pozostając przy przykładach z Polski, woli zagłosować na PiS, który co prawda dużo mówi o tematach światopoglądowych, jednak oferuje także zmiany gospodarcze, które poprawią los tego elektoratu. Co równie ważne, sama Zjednoczona Prawica bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że to realne zmiany gospodarcze dają poparcie. Przed wyborami do Europarlamentu na początku próbowali straszyć LGBT i ideologią gender, jednak dało to mierne wyniki w sondażach, a dopiero podwyższenie płacy minimalnej oraz wprowadzenie 500+ na pierwsze dziecko, dało partii Jarosława Kaczyńskiego późniejsze zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Co równie istotne, PiS jest partią, której zwykły pracownik może zaufać. Podczas swoich pierwszych rządów obiecali obniżenie wieku emerytalnego, wprowadzenie zasiłku socjalnego w wysokości 500 zł na drugie dziecko – i tych obietnic dotrzymali. Z kolei elektorat ten nie ma żadnego powodu, aby zaufać Lewicy.
Partia średniej klasy wielkomiejskiej
Patrząc na postulaty, które zostały ustalone na nowym konwencie Lewicy, możemy zauważyć kilka punktów niezwykle ważnych dla tolerancyjnych ludzi z dużego miasta,. Ta właśnie grupa jest niezwykle ważna w elektoracie partii. Ewa Marciniak stwierdza na podstawie badań, że elektorat Lewicy jest jednym z najbardziej proeuropejskich i najbardziej negatywnie nastawionym do Kościoła katolickiego. Popiera liberalizację ustawy antyaborcyjnej oraz zalegalizowanie związków partnerskich. I to są idee, które łączą ten elektorat. Wśród tych idei nie znajduje się chęć zmniejszenia nierówności społecznych, wiara w zbudowanie lepszego i bardziej sprawiedliwego państwa czy też nawet wiara w to, że ubogim należy się pomoc. Nawet postulaty prospołeczne są bardzo mocno skierowane do średnioklasowego miejskiego wyborcy. Mamy np. chęć odejścia od energii wytwarzanej w oparciu o węgiel, nie przejmując się przy tym kosztami społecznymi (jest proponowana zielona energia, nie ma propozycji, jak pomóc pracownikom likwidowanych branż).
Chcielibyśmy zadać pytanie: gdzie są progresywne podatki, gdzie jest lepsza służba zdrowia, gdzie jest lepsza publiczna komunikacja, gdzie jest cokolwiek dla ludzi, którzy nie mieszkają w większych miastach i mają słaby dostęp do dobrej edukacji – czy naprawdę dla nich największym problemem jest religia w szkołach? Czemu z programu Lewicy, który jest umieszczony na stronie Lewicy, postanowiono wybrać akurat te punkty jako najważniejsze?
Lewica radykalna w słowach, nie w działaniu
Można spróbować podważyć nasze argumenty odnośnie do programu, mówiąc, że na stronie Lewicy jest zapisane podniesienie płacy minimalnej, milion tanich mieszkań, dofinansowanie służby zdrowia itd. Co prawda są to raczej hasełka, ale jednak jest to propozycja. Po pierwsze to nie są hasła, ale baśnie. Program wiele obiecuje, ale nie mówi, skąd wziąć na to pieniądze. W programie nie ma nawet jednego zdania o podatkach. Do tego niektóre postulaty są trudne do wykonania z przyczyn technicznych, choćby zwiększenie liczby lekarzy o 50 tysięcy. W Polsce mamy obecnie 140 tysięcy lekarzy, więc oznaczałoby to przyrost liczby lekarzy w ciągu 6 lat o niemal połowę. Realność takiej zmiany jest zerowa. Lewica twierdzi, iż „Zwiększymy liczbę miejsc na kierunku lekarskim docelowo o 50%. Ułatwimy młodym lekarzom kształcenie w deficytowych specjalizacjach. Uprościmy podejmowanie w Polsce pracy lekarzom z zagranicy (prostsza nostryfikacja, zniesienie obowiązku odbywania stażu podyplomowego, wsparcie w nauce języka polskiego)”. Czy naprawdę ta jedna zmiana spowoduje, że przyrost lekarzy zwiększy się parokrotnie w stosunku do stanu obecnego ?
Lewica obecnie protestuje przeciwko podatkowi medialnemu i twierdzi, że ona sama proponowała podatek od globalnych korporacji oraz chwali się, że oni by zrobili więcej i lepiej. Tylko czemu wyborca choćby PiS-u miałbym im wierzyć? Partia ta była w Koalicji z PO do Parlamentu Europejskiego, ba, niedawno okazało się, że Czarzasty otwarcie mówi o prowadzeniu rozmów z PO w sprawie koalicji do najbliższych wyborów parlamentarnych. Z dokładnie tą samą partią, która doprowadziła do rozpadu usług publicznych (za które to zjawisko tak często Lewica krytykuje PiS), obcięła pomoc socjalną najbardziej potrzebującym, partii, której jednym z najważniejszych ekonomistów jest Andrzej Rzońca, najpilniejszy uczeń Balcerowicza. Jak można nie odnieść wrażenia, że postulaty tej partii są jednym, a realna polityka drugim? Nie bez powodu tak ciężko jest przekonać do siebie Lewicy pracowników i grupy wykluczone przez system.
Zderzenie z pracownikami
To, o czym piszemy, najłatwiej zauważyć właśnie podczas rozmów z robotnikami i patrząc na sondaże. Dla większości lewicowców pracownicy przynajmniej w teorii są lub powinni być głównym elektoratem. Elektorat ten w Polsce jest zagospodarowany głównie przez PiS, który wśród robotników nieprzerwanie zwycięża w sondażach. Wystarczy przywołać wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych oraz prezydenckich. W tych pierwszych na partię rządzącą oddało głos 57,9%, w prezydenckich natomiast 65,9% robotników.
Widać to chociaż to po tym, że Lewica nie stara się w żaden sposób przyciągnąć do siebie i rozmawiać z ruchami ludzi odrzuconych. Ostatnimi czasy bardzo głośnym ruchem stała się Agrounia, której przewodniczący Michał Kołodziejczak twierdzi, że Lewica nawet nie próbowała porozumieć się z tym ruchem. Co więcej, wśród wielu facebookowych lewaków można było usłyszeć o tym, jak bardzo grubiańskie jest palenie opon w centrum Warszawy albo blokowanie ruchu. Do tego obecnie sam Kołodziejczak bardzo celnie punktuje Lewicę w swoim niedawnym wpisie na Facebooku. Chodzi o temat wolnych mediów, dla których podatek jest ogromnym problemem, ale temat traktowania pracowników najlepiej zamieść pod dywan. Jak ujmuje to Kołodziejczak: „Jeśli to, co pisze były pracownik #TVN jest prawdą, możemy mówić, że potęga telewizji TVN zbudowana jest z desek zakrwawionych przez pracowników”. Lewica, która powinna stawać za słabszymi, nie poruszyła do tej pory tego tematu w żaden sposób – wygodniej jest usiąść w cieple lamp telewizji albo pojawić się w artykule Wyborczej.
Lewica jako Zamek Wampirów
Lewica i jej młodzieżówka stała się w pewien sposób stylem życia. Spędziliśmy sporo czasu na lewicy, którą krytykujemy. Byliśmy członkami zarówno partii Razem, jak i jej młodzieżówki. Mieliśmy również krótki romans z Federacją Młodych Socjaldemokratów, będącą młodzieżówką Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Jako byli członkowie młodzieżówek zauważyliśmy, że młodzieżówki i partie często mają charakter spotkań towarzyskich. To taka forma wspólnych wyjść, tyle że zamiast do pubu – na tęczowy marsz albo na protesty przeciwko niszczeniu wolnych mediów. W grupach tych często ludzie nie przychodzą bronić swojego interesu, ale po prostu spotkać i zawiązać grupę znajomych. Tworzą się kółka znajomych, którzy między poszczególnymi grupkami nie lubią się i wzajemnie rzucają na siebie zarzuty. Dochodzi tutaj do zjawiska, które Mark Fisher w swoim znanym artykule nazwał „Zamkiem wampirów”, czyli do tworzenia się grup, których głównym zadaniem jest moralizowanie i szukanie wśród działaczy „odchyleń prawicowych” i wydawanie osądów wobec tych, którzy rzekomo mają być seksistami, transfobami etc. W partii Razem największą ilość czasu działacze poświęcali na nieistotne kłótnie i szukanie rzekomych „przemocowców”, kiedy mechanizmy, które miały sobie radzić z prawdziwymi przemocowcami, nie działy sprawnie. Skupienie się na kłótniach i szukaniu czarownic było tak ogromne, że po przegraniu wyborów w 2019 roku na kongresie dyskusja nie dotyczyła tego, że trzeba zmienić zarząd krajowy partii, wprowadzić realne zmiany w taktyce, nic z tych rzeczy. Głównym tematem tamtejszego kongresu było zmiana w programie, aby udowodnić wyższość moralną partii Razem – miało dojść do zmiany w programie określenia „kobieta” na „osoba z macicą”. Dzięki temu, że dyskusja wyglądała tak, jak wyglądała, zarząd mógł być spokojny i w następnych wyborach startować z dobrych miejsc i wejść do parlamentu. Mimo sloganów o tym, że inna polityka jest możliwa, partia Razem udowodniła, że takie rzeczy, jak demokratyczne wybieranie osób oraz dobra komunikacja, są niemożliwe. Często zarząd sam podejmował decyzje, przed którymi potem była stawiana Rada Krajowa, która musiała je akceptować, bo inaczej wyszłoby co najmniej niepoważnie, gdyby się okazało, że organy partii nie są w stanie się dogadać. Zarząd był nienaruszalny, żadna siła na niebie i ziemi nie mogła go zmienić ani zmniejszyć wpływu jego członków na partię. Po zniechęceniu się do Razem, postanowiliśmy działać w FMS-ie. Niestety zauważyliśmy, że tutaj schemat działania jest taki sam. Góra dyktuje warunki, doły muszą się podporządkować.
Znamy działaczy ze wszystkich tych środowisk i wiemy, że wielu z nich to świetni ludzie. Niestety pomimo tego nie mają oni żadnego wpływu na to, jak partia wygląda, jak działa i czyich interesów broni. A partie będące w koalicji Lewicy poza mówieniem o sobie, że są partiami pracowników najemnych, mało z tymi pracownikami mają wspólnego.
Globalne wymieranie socjaldemokracji
Kłopoty, z którymi mierzy się nasza Lewica, nie są wyjątkowe na tle świata. W ogromnej liczbie państw dochodzi do osłabienia partii socjaldemokratycznych, tracą one swój naturalny elektorat, a kiedy nawet wygrywają wybory, nie mają bladego pojęcia, co zrobić i nie potrafią się wyrwać z realizmu kapitalistycznego, nie potrafią przełamać myślenia tylko w kontekście wolnorynkowym i na końcu realnie nic nie zmieniają, ponieważ są przekonane, że można trochę ludziom pomóc, ale rynki muszą działać nieskrępowanie. Termin ten profesjonalnie nazywa się Pasokifikacją i wziął nazwę od lewicowej partii PASOK, której przykład świetnie pokazuje obraz obecnej socjaldemokracji. Partia ta w 6 lat spadła w sondażach z 43,9% do 4,7%. Rządziła ona podczas kryzysu związanego z zadłużeniem Grecji i wprowadzała politykę zaciskania pasa, opierającą się na zmniejszaniu wydatków państwa (przez odcinanie socjalnych zasiłków, zmniejszenie wydatków na usługi publiczne etc.). Neoliberalizm jako ideologia nieskrępowanych rynków po upadku ZSRR stał się tak silny, że większość partii lewicowych uległa jego urokom i przekonaniu, że kapitalizm będzie wieczny. O tym, jak ogromny wpływ miało to na partie lewicowe, bardzo dobrze mówi znana wypowiedź Margaret Thatcher, która zapytana o swoje największe osiągniecie odparła: „Tony Blair i Nowa Partia Pracy. Zmusiliśmy oponentów do zmiany ich poglądów”. Rząd New Labour był dla wielu działaczy Partii Pracy klęską i zmuszeniem ich do przyjęcia obcego dla większości lewicy neoliberalizmu. Niestety nie skończyło się tylko na przyjęciu umiarkowanego liberalizmu Blaira. Partia New Labour dalej się radykalizowała, ale niestety w kierunku niepożądanym przez większość społeczeństwa.
Przesiąknięcie neoliberalizmem dało o sobie znać również na gruncie polskiej polityki. SLD podczas swoich rządów zaoferował politykę zaciskania pasa. Patrząc na działaczy i polityków, którzy do tej pory się nie zmienili, trudno odnieść wrażenie, że po przejęciu przez nich władzy miałoby być inaczej. Jednym z haseł maja’68 było „bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!”, natomiast hasłem obecnych partii lewicowych mogłoby być „bądźmy realistami, nie żądajmy niczego!”.
Podsumowanie
W Polsce potrzeba partii lewicowych, które otwarcie będą mówić o tym, że zasiłki są dobre, że potrzebujemy sprawnego państwa, które nie będą potępiać w czambuł PiS-u za każdą jego decyzję, bo mogła być bardziej radykalna (jak w przypadku podatku od mediów) albo bo ma na celu „kupić głosy”, a tak w sumie to „500+ jest na kredyt i w ogóle nie powinno istnieć” (posłanka Joanna Scheuring-Wielgus wielokrotnie tak właśnie krytykowała ten program). Partia lewicowa powinna celować w kierunku większości społeczeństwa i jej realnych problemów, a nie w kierunku wielkomiejskiej klasy średniej, która chce komuś pomóc, bo szlachectwo zobowiązuje, ale najlepiej w taki sposób, aby nic ich to nie kosztowało.
Zamiast mówić o pracownikach na konwencjach, proponowalibyśmy jednak najpierw szersze wyjście do ludzi. Spróbować odrodzić lewicowe partie jako te, które stoją za interesem robotników, inicjują strajki, wspierają negocjowanie korzystnych układów zbiorowych. A także, co wydaje się chyba najważniejsze i lewica powinna od tego zacząć – to próba oderwania się od liberalnych mediów dyktujących jej warunki. Tańczenie do tego, co zagrają Gazeta Wyborcza czy Krytyka Polityczna powoduje niezdolność do odróżnienia się lewicy od liberalnego mainstreamu, a to oznacza śmierć lewicowych projektów. Partie lewicowe muszą na nowo określić się w późnym kapitalizmie. Potrzebujemy zakończenia z marazmem i budowania nowej wizji. Wizji, która sięga daleko poza kapitalizm.
Adam Suraj, Mateusz Jurewicz
Nawet gdy kobieta pracuje tak dobrze, jak mężczyzna, a nawet lepiej – to i tak jej mniej fabrykant płaci.
W ramach form-klatek (chów klatkowy twórców) nie ma miejsca na bunt.