O poetce z inspekcji pracy

·

O poetce z inspekcji pracy

·

Maria Przedborska (wł. Felicja Maria Przedborska) to szerzej niezbyt znana, a ciekawa postać związana z historią Łodzi lat 30. XX w.

Według „Słownika biograficznego Żydów łódzkich oraz z Łodzią związanych” urodziła się 30 października 1888 roku. Córka Ludwika Przedborskiego, lekarza, i Puliny (Perły) z Konów. Jej ojciec był polskim laryngologiem, znanym w Łodzi działaczem oświatowym i filantropem pochodzenia żydowskiego. Urodził się w Warszawie, ale od 1885 r. – dwa lat po uzyskaniu dyplomu lekarskiego na Uniwersytecie Warszawskim i praktykach we Wiedniu – zamieszkał w Łodzi, gdzie był ordynatorem tymczasowego szpitala dla Żydów założonego przez Izraela Poznańskiego, a potem Żydowskiego Szpitala im. małżonków Izraela i Leony Poznańskich. Został też sekretarzem Towarzystwa Doraźnej Pomocy Lekarskiej, jak wówczas nazywano pogotowie ratunkowe, założone w Łodzi w 1899 r. jako trzecie na ziemiach polskich i czwarte w Europie. Jako członek zarządu Towarzystwa Krzewienia Oświaty, był zasłużonym organizatorem oświaty ludowej, utalentowanym popularyzatorem wiedzy, przewodniczącym Sekcji Pedagogicznej Oddziału Łódzkiego Warszawskiego Towarzystwa Higienicznego.

Nic więc dziwnego, że wyrastająca w takiej atmosferze rodzinnej Felicja Maria od wczesnej młodości angażowała się w działalność społeczną. Podczas rewolucji 1905 r. wzięła w Łodzi udział w strajku szkolnym, walczyła o polską szkołę. Kiedy ukończyła Uniwersytet Jagielloński w Krakowie i obroniła doktorat z filozofii, podczas I wojny światowej służyła w Czerwonym Krzyżu. Swoje doświadczenia opisała w „Pamiętniku siostry Czerwonego Krzyża”, który był drukowany w 1919 r. na łamach PPS-owskiego „Robotnika” w nakładzie 8-10 tys., oraz w tomiku poezji z lat wojny zatytułowanym „Czerwony Krzyż”, wydanym w 1922 r. nakładem „Księgarni Polskiej”. Na początku lat 20. pracowała w warszawskim gimnazjum żeńskim Fanny Poznerowej, gdzie uczyła propedeutyki filozofii. W tym czasie pod pseudonimami „Maria” i „M-a P-a” publikowała wiersze i recenzje z warszawskich teatrów w „Sfinksie”, „Widnokręgu”, „Głosie Porannym”.

W 1926 r. – prawdopodobnie po przewrocie majowym Piłsudskiego – została inspektorką pracy i wkrótce przeniosła się do rodzinnej Łodzi. W latach 30. pracowała też w komisji rewizyjnej Stowarzyszenia „Urlopy Pracownicze”. Kontynuując tradycje rodzinne wchodziła w skład zarządu Towarzystwa Krzewienia Oświaty. Przedborskiej udało się przekonać łódzkie robotnice do opowiedzenia swoich historii: o warunkach pracy i życia, o wykorzystywaniu seksualnym kobiet w fabrykach. Zebranymi materiałami dzieliła się z Haliną Krahelską – w latach 1927-1931 zastępczynią Głównego Inspektora Pracy, znienawidzoną przez łódzkich fabrykantów autorką opracowania z 1927 r. „Łódzki przemysł włókienniczy wobec ustawodawstwa pracy” – a ta część z nich włączyła do napisanego wspólnie z M. Kirstową i S. Wolskim zbioru „Ze wspomnień inspektora pracy” z 1936 r.

W „Głosie Porannym”, wydawanym w Łodzi od 1929 r. piśmie o orientacji socjaldemokratycznej, już pod imieniem i nazwiskiem ukazywały się w latach 30. artykuły-sprawozdania M. Przyborskiej o sytuacji w łódzkich fabrykach, m.in. „Samowola majstrów wobec robotnic” („Głos Poranny” 1932 nr 106), „Robotnica łódzka w świetle faktów i wspomnień” (Głos Poranny” 1938 nr 146) czy – opublikowany w 1939 r. przez Księdze pamiątkowej Syndykatu Dziennikarzy Łódzkich – raport „Kobieta w łódzkim przemyśle”. Na łamach „Głosu Porannego” w latach 1932-1936 publikowano cykl jej wierszy „Wśród kominów Łodzi”.

Dotychczas snuto różne domysły na temat jej losów podczas niemieckiej okupacji. Marta Madejska, autorka bloga „Aleja Włókniarek”, tak pisała o swoich poszukiwaniach tropów archiwalnych o Marii Przedborskiej: „Część materiałów na jej temat jest w zbiorach po Eugeniuszu Ajnenkielu w Archiwum Państwowym w Łodzi […] przy al. Kościuszki. […] Chyba każdy badacz i badaczka łódzkiej kultury robotniczej co najmniej raz w życiu kieruje ciepłe uczucia w stronę nieboszczyka Ajnenkiela, syna szewskiego, polityka, historyka ruchu robotniczego. Z namaszczeniem odwiązałam teczkę, otworzyłam i zobaczyłam całkowicie pustą kartę ewidencji użytkowników. Spytałam pracownika archiwum, czy ktoś wcześniej z tego korzystał (może się nie wpisał, może poprzednia karta ewidencji zaginęła?). Nie. Teczka trafiła do archiwum w latach 90., do obiegu dla użytkowników weszła w roku 2001. Nikt przede mną jej nie szukał (oburzenie, wzruszenie, rozedrganie, nagle obudzony instynkt odkrywcy). Okazuje się, że Ajnenkiel poznał Przedborską osobiście w latach 30. w Łodzi, kiedy prowadziła inspekcyjno-dziennikarską kampanię przeciwko wyzyskowi i wykorzystywaniu seksualnemu robotnic. Opisuje ją dość szczegółowo – widać, że zrobiła na nim wrażenie. […] Ajnenkiel spotkał ją po raz kolejny podczas II wojny światowej w Krakowie, gdzie wysiedlono wiele osób z łódzkiej inteligencji. Później Maria za rodziną swojej siostry powędrowała do getta warszawskiego”. Ten trop potwierdza wzmianka o niej w „Pamiętnikach z getta warszawskiego. Październik 1940 – styczeń 1943” Henryka Makowera, że w czasie II wojny światowej prowadziła w getcie warszawskim kursy maturalne dla uczniów szkół średnich.

Prawdopodobnie zginęła w warszawskim getcie lub po ucieczce z niego. Edward Kołodziejczyk w swojej monografii „Inspekcja Pracy w Polsce 1919-1999” (Warszawa 2003, s. 140) wśród inspektorów pracy, którzy polegli lub zmarli podczas II wojny światowej jednoznacznie stwierdza: „dr Maria Przedborska – podinspektorka ds. kobiet i młodocianych w III okręgu (Łódź), zamordowana w Getcie Warszawskim”. Nieznane jest miejsce jej pochówku.

Jak pisała M. Madejska, „wygląda na to, że Ajnenkiel od 1949 r. przygotowywał się do wydania opracowania o Przedborskiej, być może tomiku wierszy ze wstępem. Cała teczka zawiera jej skrótową biografię, nekrolog doktora Ludwika Przedborskiego – ojca Marii, wnioski z rozmów z jej znajomymi i przyjaciółmi przeprowadzonymi już po wojnie, trochę notatek ze statystykami z międzywojnia, artykuły prasowe, cały cykl »Wśród kominów Łodzi« i kilka wierszy biograficznych, które samozwańczy kronikarz wypisał z zeszytów pożyczonych od przyjaciela Przedborskiej”.

Wuj czy stryj mego dziadka został powieszony

na gałęzi, w swym długim żydowskim chałacie,

przez Moskali – nie wydał, z jakiej przyszli strony

powstańcy. Kochał Polskę w jej krwi majestacie.

Lata szkolne. Dostałam od kogoś wzbroniony

tom wierszy Krasińskiego. „Tamten”… W poemacie

zakochałam się… Sybir… i męczeńskie zgony…

Kochałam Polskę w łez Jej cichym majestacie.

Pokój. Wstrząs! Na warszawskim ratuszu czerwony

sztandar. – „Proletariacką dłoń daj siostro, bracie!

Po prawa swe sięgają nędzarzy miliony!”

Kochałam Polskę w prac Jej twórczych majestacie

Zbir w „gazrurkę”, kastety i nóż uzbrojony,

pismak jadem ziejący w swej brukowej szmacie

kraczą – „Precz z Polski!” – czarne nad padliną wrony.

Nienawidzę tej Polski – – – W żydowskim chałacie
został stryj mego dziada

w nocy powieszony

przez Moskali. I Polska w swej żałobnej szacie

stanęła przy nim łkając – „Oplwany, wzgardzony

synu mój!”… Łza jej płonie dziś w żółtej mej łacie…

Zbir z „gazrurką” i pismak odnoszą się do fali antysemityzmu w II RP, o której nigdzie wcześniej otwarcie nie pisała. „Żółta łata”, czyli żółta gwiazda Dawida, to oznakowanie, do którego noszenia zmuszeni zostali Żydzi na terenach okupowanych i wcielonych do Rzeszy.”

W swojej monografii E. Kołodziejczyk przytacza takie wspomnienie: „W inspekcji zetknęłam się z ludźmi bez reszty oddanymi sprawie robotniczej – podkreśla Danuta Głodek, która pracowała w łódzkim okręgowym inspektoracie pracy także w latach powojennych. – Od ludzi takich jak Maria Przedborska […], Wacław Wyrzykowski [….] i inni – nauczyłam się tego, co w późniejszych latach, po wojnie, pozwoliło mi na wdrażanie z całym przekonaniem, jako inspektorowi pracy, przepisów z zakresu ochrony pracy, szczególnie dotyczących kobiet i młodocianych. To była dobra szkoła, na najwyższym poziomie życiowym” („Inspekcja Pracy w Polsce 1919-1999”, jw., s. 95-96).

Wspomniany Wacław Wyrzykowski był owym adresatem i właścicielem zeszytów M. Przedborskiej, do których po wojnie dotarł E. Ajnenkiel, a które M. Madejska uznała za zaginione, ponieważ W. Wyrzykowski – od 1927 do 1939 r. okręgowy inspektor IV Okręgu Inspekcji Pracy w Kielcach – zmarł w latach 50. XX w.

Niektóre z wierszy Przedborskiej zostały opublikowane w tomach zbiorowych, ale nikt nigdy nie pokusił się o wydanie jej dzieł zebranych czy chociaż zbioru „Wśród kominów Łodzi”. Krytycy literaccy zarzucali jej monotematyczność, ale dobrze widać, że nie z myślą o nich pisała. Bez żadnej cenzury w poezji oddawała wszystkie swoje obserwacje, które dotyczyły łódzkiego środowiska robotniczego w czasach wielkiego kryzysu lat 30., w szczególności kobiet. Wiersze opublikowane w roku 1934 w nr 354 „Głosu Porannego” zadedykowała:

ROBOTNICY ŁÓDZKIEJ
– jej pracy, zmaganiom i męce,
jej modlitwom, zawodom i przekleństwom
jej życiu, konaniu i śmierci
jej bohaterstwu kobiecemu.

W Z. Skibińskiego, B. Stelmaszczyk-Świontek: „Kwiaty łódzkie. Antologia poezji o Łodzi” (Łódź: Wydawnictwo Łódzkie, 1982) zamieszczone zostały 4 wiersze jej autorstwa: „Doły”, „Dzień powszedni i święto”, „[Nie ma jej na Piotrkowskiej]”, „Pokolenia”.

Poniżej przykłady jej „inspektorskich” wierszy, odnalezionych przez M. Madejską:

Maria Przedborska

Wśród kominów Łodzi, 1932-1936

[przy przepisywaniu zachowałam zgodną z oryginałem pisownię, ortografię etc.]

„Głos Poranny” nr 272/1932:

Nieszczęśliwe wypadki

Skaleczone, przebite, ucięte, zmiażdżone

palce, dłonie, ramiona w chwycie maszyn ślepym…

Ciemno oczy, ogłuchłe uszy, poparzone

nogi, biodra, strzaskane piersi i czerepy…

Gryzącemi płynami potwornie wyżarte,

sprasowane przez dźwigi, naciągnięte na wał,

rażono prądem, podczas eksplozji rozdarte,

silne, nagle zamarłe, biedne ludzkie ciała…

Nieszczęśliwe wypadki… Jak z badań wynika,

nieuniknione – mimo ochron i ostrzeżeń:

w sześćdziesięciu procentach wina robotnika,

Może… pewnie… tak… (Skąd się tylu winnych bierze)

A w czterdziestu?! – Zginajcie, prostujcie się, prężcie

ślizgajcie przez cień groźną, w pyle, dymie, parze:

dzień każden gwiazdy wasze – szczęście czy nie¬

szczęście — na stropie sali nieci, o losu nędzarze!

Pręty, siatki, poręcze, koryta, kaptury,

manometry, sygnały, maski, rękawice

– i jeden krótki moment: błysk gromowej chmury,

Krzyk straszny… Po nim cisza… W nich dwie tajemnice.

Płoną gwiazdy czy gasną? – Wy ich nie widzicie,

chleb wszak trzeba zdobywać dla siebie i dziecka!

Nie zatrwoży nic tego, kto już wie, iż życie

jest stokroć podstępniejsze, niźli śmierć zdradziecka…

 

W tkalni

Przeogromna hala – dwa tysiące krosien,

przeogromna hala – tysiąc robotników!

Krzyknij z całej siły – zamrzesz w niemym głosie:

tak zamiera w każdej chwili tysiąc krzyków!

W ciągły szum transmisji wpadają miarowe

ostre uderzenia, które mógłbyś zliczyć.

Trzeszczy dach – zda ci się, że runie na głowę…

drży ziemia – czy grozi wybuch tajemniczy?…

Straszliwy huk czaszkę rozsadzi ci zaraz?

w tętnicach twych gonią się tkackie czółenka?

– Osiem godzin biegnie wskazówka zegara:

nerw tępieje, ale w tym czasie nie pęka!

Na trzeci dzień, czwarty, piąty czy dziesiąty

tak się przyzwyczaisz do stuku i wstrząśnień,

że w domu ci huczeć pocznie cisza w kątach

i spoczynek będzie drażnił cię nieznośnie.

Łap! wiąż! rwij! łącz! – ciągle czujnemi oczyma

rękoma, nerwami, wolą! Zlej się w całość

z tą żelazną masą, która ciebie trzyma,

której jesteś cząstką nieskończenie małą!…

„Głos Poranny” nr 293/1932:

Dwa dni w tygodniu

Dwa dni w tygodniu pracuj – i żyj przez dni siedem!

W dwa dni na akord wyrób stawki dwie, trzy, więcej:

napnij mięśnie, tętnicę, nerwy, jak swą biedę

– i milcz! Jest was zbyt wielu: przeszło sto tysięcy

Gdy rząd podczas inflacji rozdzielał kredyty –

na trzy zmiany zatrudniać można było wszystkich:

starców, dzieci, kaleki, ciężarne kobiety –

i umieszczać w dolarach zagranicą zyski.

Dziś – kryzys, brak gotówki, czeki bez pokrycia,

nadzory, upadłości, zachwianie kolosów:

fala śmierci, ukryta pod powierzchnią życia,

tryskająca i przepastnych tajników chaosu…

Ty, jeden w stu tysiącach, czy – wraz z rodzinami –

w półmiljonie, ty pierwszy czujesz wiew złowieszczy!

Chwilowe ożywienie – „sezon” – cię nie mami:

nędza, wszczepiona w gardziel chwyt wzmacnia swych kleszczy

Ty, głodny, nagi, chory, ty, na zapomogach

w ciągu długich tygodni nie mogący skonać,

niewolniku strasznego Konjunktury boga,

ty tylko masz Łódź, tylko ty wiesz, czem jest ona!

„Głos Poranny” nr 312 (wł. 321, błąd w numeracji)/1932:

Tkaczka

Na jedną robotnicę osiem,

potem szesnaście, jeszcze więcej

automatycznych ma być krosien:

postęp wypiera ludzkie ręce!

Kilka śrub, wałków, trybów, kółek –

maszyna sił nabrała nowych:

żelazne palce, wprawne, czułe,

ślą wątek szybciej w gąszcz osnowy.

Zapadła pierś, podbite oczy,

ziemista cera, wargi blade

– co tam! ze skóry niech wyskoczy:

musi dać sobie tkaczka radę!

Między krosnami, jak w obłędzie,

biega, wstrzymuje, puszcza dalej,

była tu, już jest w tamtym rzędzie

zwiększyć zarobki obiecali!

Zwiększą je? czy też oszukańczo

zmniejszą? – Uważać! nici rwą się,

tu, tam, znów… Gdzie? – Skry w oczach tańczą…

warsztaty uciekają w pląsie…

Łamią się nogi… Serce pęka.

i ogniem bije – „Chryste Panie!!”…

Bucha szkarłatna, żywa męka…

Zastrzyk morfiny – wnet ustanie!

Zdarza się. Krwotok płucny…

dziedzictwo: ojciec alkoholik…

– – – Świat zasnuł się mgłą ciemną, gęstą…

Tak lekko, dobrze…: Nic nie boli…

Po czterech tygodniach

Zdradziecka ją chwyciła grypa – i trzymała:

głuchy kaszel darł płuca, ból rozsadzał głowę,

w nocy pierś gniotła ciężka – niby życie – skała

i nad łóżkiem się cienie tłoczyły widmowe.

Blade wargi drżą: – „Panie Doktorze kochany,

spraw, bym mogła najprędzej chodź trochę się podnieść

i przejść o własnych siłach od ściany do ściany!…”

– Wolno wszak tylko cztery chorować tygodnie!

Po trzydziestu dziewięciu dniach jak z trumny mara

stawiła się do pracy. Zapóźno! Ktoś inny

zajął miejsce przy krosnach. Gnie się postać szara…

Ustawa przewiduje… Kierownik niewinny…

Kartę na zapomogę chcą jej wepchnąć w dłonie …

– „A urlop? Psiekrwie! Urlop też przepadł w tym roku?!”

Buchalter, księgi – wszystko pogrąża się, tonie,

razem z nimi i ona, w lodowatym mroku…

„Głos Poranny” nr 357/1932”

Młodociani

Spis młodocianych z fabryk: łącznie wszystkie działy

dobrych kilka tysięcy wchłonęły ich w siebie,

Dzieci? – Nie, to dorośli: dorośli – w potrzebie.

jedyni żywiciele często rodzin całych.

Bladzi chłopcy, w ślusarskich zimnych lochach czarni

od żelaznego pyłu w bielniku zmoknięci

przy rajgerze we dwoje pod żarówką zgięci,

nad igłami przyrośli do miejsc w pończoszarni…

Dziewczęta, pośród kobiet w przędzalniach rozsiane,

w ciągłym biegu wilgotny żar i pył bawełny

wchłaniające bolesnym oddechem niepełnym,

aż płuca w suchotniczą zamienią się ranę…

Po ukończeniu pracy – wieczorowa szkoła,

stosownie do ustawy – że nauka winna

być wliczona w czas pracy – to rzecz całkiem inna

kalkulacja jej żadna wytrzymać nie zdoła!

Nad dokształceniem czuwać – z tem, jak z każdą formą

upora się kierownik, gdy uporać trzeba.

Więcej żądać od niego? – Nikt za darmo chleba

nie chce dawać: nie przepis, lecz życie jest normą

Życie! życie! Tak – życie! życie bezlitosne… – –

Czerwone ciężkie mury pod strażą kominów… —

Kto i kiedy rwał pęki róż, kiście jaśminów?

kto i kiedy wymyślił cudną, złotą, wiosnę?…

„Głos Poranny” nr 242/1934:

Protokół

Przyszli prosto od maszyn, w roboczej odzieży,

brudni, przesiąkli potem, z czarnemi rękoma,

wdarli się pełną falą i rozleli szerzej,

cisi tą ciszą, która drzemie w blizkich gromach.

Inspektor Pracy czeka. Z za pazuch, z kieszeni

wyciągają książeczki swe obrachunkowe

i, wymachując niemi, krzyczą rozwścieczeni:

– „Wyrobić nie możemy stawki akordowej!!”

– „Proszę o spokój! proszę…. Gdzie są delegaci?”

Zbita masa wypuszcza robotników czterech.

– „Rodzaj krosien? bieg? Ile od metra się płaci?”

Pióro skrzypi, taryfa śmiga nad papierem.

– Przy krosnach szerokości… zarabiać powinien

siedem złotych i groszy… – zarabia półpiąta…

Przy krosnach…” – W liczb szeregach czas wijąc
się płynie…

Głód skręca puste kiszki… myśl rwie się i pląta…

Badanie ukończone. Kierownik coś prawi

o trudnościach płatniczych, fabryki zamknięciem

grozi. – „Niechta!!” – Protokół podpisany krwawi,

jak wnętrzności, otwartem nagiem, mocnem cięciem.

Wiek robotnika

Inspektor świadków w fabryce bada:

– „Agnieszka Struś” – „Lat?” – „Trzydzieści jeden”,

Inspektor patrzy: twarz sucha, blada,

poryta – wszak to zwiędła kobieta!

– „Nowicki Jan” – „Lat?” – „Czterdzieści cztery”.

Inspektor pisze – i na arkuszu

skaczą zdziwione drobne litery:

ten szkielet który zdziera piszczele?

– „Chodź tu! Nazwisko?” – Marja Zalewska”.

– „Lat?” – „Siedemnaście” – „Nie! Być nie może!”

To wątłe dziecko z piersią jak deska?

– „Gdzie wykaz?” – „Proszę! Jest i metryka.”

Jaka moc rzuca tu swoje czary,

jawnie fałszuje wszystkie dowody?

ludzi złośliwie zamienia w mary

i życie niszczy w jego rozkwicie?!

– Praca nadmierna w pyle i żarze,

w smrodzie i brudzie w stuku i huku,

wciąż z bezrobociem idąca w parze:

dwie siły, które w rytm swój chwyciły

czas.

„Głos Poranny” nr 354/1934:

 

8 godzin

Motor huczy. Zegary mierzą czas wytrwale.

Od wysokich parterów do niskich poddaszy

kobiety wypełniają wszystkich fabryk sale:

dziewczęta, żony, matki, przykute do maszyn.

Każda przy swym warsztacie stoi osiem godzin

bez przerwy (dla zmian życie przerwę skasowało!):

na stojączkę coś przełknie (majster okiem wodzi),

stoi – spocząć nie wolno choć na chwilę małą!

Stoi przy swym warsztacie długich osiem godzin,

gdy podczas menstruacji kurcze szarpią ciało,

ręce wznosi i czuje, jak krew z niej uchodzi

stoi – spocząć nie wolno choć na chwilę małą

Stoi przy swym warsztacie długich osiem godzin,

gdy płód, w niej dojrzewając, rozdyma ją całą:

lekarz nie da zwolnienia („żadnej to nie szkodzi!”),

stoi – spocząć nie wolno choć na chwilę małą!

Stoi przy swym warsztacie długich osiem godzin,

gdy nogi z żylakami są masą nabrzmiałą,

której bólu podwyżka nawet nie łagodzi,

stoi – spocząć nie wolno choć na chwilę małą!

Stoi przy swym warsztacie długich osiem godzin…

Napróżno inspektorki pracy walczą śmiało

o stołek dla niej – „Stołek?!” – kpią dyrektorzy młodzi:

– „baba uśnie, gdy spocznie choć na chwilę małą!”

Baba uśnie! – Więc musi długich osiem godzin

przy warsztacie bez przerwy stać. Znużone ciało

rwą kurcze coraz mocniej: krew żywa uchodzi,

W łonie ciska się dziecię… Nogi puchną… – Mało!

ach zbyt mało dowodów!… Liczba ich nie wzrośnie,

by mogła fabrykanta łódzkiego przekonać

– dopóki przy ciągarce, wrzeciennicy, krośnie

nie stanie jego siostra, matka, córka, żona!

Oprac. Roman Adler

Zdjęcie w nagłówku tekstu: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie