Halina Krahelska: Troska o młodzież (1933)

·

Halina Krahelska: Troska o młodzież (1933)

·

Umysł człowieka, interesującego się sprawami młodzieży pracującej zadaje sobie przede wszystkim pytanie: ilu ich jest? Gdzie są, gdzie pracują? A potem już (wyraz troski): jakże im jest?

Ilu ich jest?… Już przy tym pierwszym pytaniu potykamy się o przeszkodę główną, która nas potem – w naszych zainteresowaniach młodzieżowymi sprawami – będzie prześladować stale: jest to przeszkoda niewiedzy, braku danych, braku badań, braku informacji. W życiu bowiem młodej (licząc od odrodzenia) Polski zagadnienia młodzieży należą dziś jeszcze do najbardziej zaniedbanych, do traktowanych wciąż jeszcze po macoszemu.

Z konieczności tedy musimy się zadawalać bardzo przybliżonymi, bardzo ogólnikowymi informacjami. Liczba młodzieży obojga płci w wieku 15-19 lat wynosiła w Polsce na 01.01.1929 roku trzy i pół miliona (dokładnie: 3 565 277 osób). Są to ostatnie dane, jakimi rozporządza dziś Główny Urząd Statystyczny. Młodzież więc w stosunku do ogółu ludności wynosi około 10%.

Jaka część tej młodzieży utrzymuje się z pracy zarobkowej?

Tu liczby stają się jeszcze mniej określone, jeszcze bardziej względne. Możemy przy tym odwołać się tylko do odległych dat z pierwszego polskiego spisu ludności, który uwzględniał podział ludności zawodowo czynnej na grupy wieku. Otóż podług tych danych z r. 1921 młodzież zawodowo czynna w wieku 16-19 lat wynosiła blisko dwa miliony (1 890 858 osób). Uwzględniając pominięty tu rocznik piętnastoletnich i okoliczność, że pracują również dzieci poniżej piętnastu lat (np. nr 2 „Życia Dziecka”, artykuł Janiny Miedzińskiej „Praca zarobkowa młodzieży”) oraz przyrost ludności, należy sądzić, że liczba młodzieży zawodowo czynnej w Polsce dosięga z pewnością trzech milionów osób. Poważna tedy, olbrzymia armia. W armii tej zawierać się jeszcze powinny (nie dające się obliczyć) szeregi bezrobotnej młodzieży, zastępujące się dziś z zawodowo czynnymi. Umysł człowieka, skupionego nad sprawami młodzieży, zaskoczony jest rozmiarami tej armii. Jak to? Tak dużo ich?

Około dziesiątej części całej ludności polskiej.

Cóż o nich wiemy? Gdzie są, gdzie pracują, jacy są.

Niewiele o nich wiemy. To znaczy – każdy człowiek w życiu codziennym, w pracy, na spacerze, przy rozrywce, ociera się przecie o liczne jednostki z nieokreślonych, jako całość, szeregów tej armii. Ociera się, styka się z nimi, wchodzi z nimi w kontakt, najczęściej przypadkowy, przyjazny – lub niechętny, lub wrogi. Nieprzypadkowy, stały kontakt, związany z obowiązkami służbowymi, ma z nimi kilkunastotysięczna armia nauczycieli szkół dokształcających i zawodowych, lekarzy, działaczy zawodowych i politycznych, działaczy w różnych organizacjach społecznych, nie mówiąc już o codziennym kontakcie towarzyszy pracy. Gdy jednak spytać nawet takiego – o nieprzypadkowym z młodzieżą kontakcie – człowieka, jak wygląda życiowy przydział tej młodzieży w zarobkowaniu, w stosunku do całej rzeszy młodzieży, otrzymamy w najlepszym wypadku bardzo ogólnikowy pogląd. Działa tu już bowiem silnie owa główna przeszkoda – niewiedzy, braku poważniejszego zainteresowania młodzieżą w społeczeństwie.

Najliczniejszą jest niezawodnie wśród młodzieży grupa związana z rolą, pracująca – w tej czy innej płaszczyźnie stosunków najmu – na wsi. Wychodząc w stosunku ludności rolniczej do ogółu ludności, można obliczać ją na około 2 milionów. Są to więc synowie i córki gospodarzy wiejskich, pracujących na swoim (mowa o zamożniejszych gospodarzach); są to dzieci ordynariuszy, robotników rolnych, pracujących u obszarnika; jest to młodzież zamieszkała na wsi, a pracująca sezonowo gdzie się da, przy rozmaitych naprawach i budowach dróg, mostów, dorywczo przy zbiorach itp. Z tej to, związanej jeszcze mocno ze wsią, młodzieży, rekrutuje się również znaczna część młodej załogi robotniczej pracującej w przemyśle: a więc w cegielniach, cukrowniach, hutach szklanych, kamieniołomach, tartakach, położonych zazwyczaj daleko od miast; w przędzalniach i tkalniach takich ośrodków jak Bielsko-Biała, Częstochowa, miasta powiatowe województwa łódzkiego. Młodzież ta najczęściej nie zrywa bezpośredniego kontaktu ze wsią, dojeżdżając lub dochodząc (codziennie, względnie kilka razy w tygodniu) do miejsca pracy.

Mniej liczne od tej pierwszej grupy młodzieży, związanej ściślej z wsią, a liczniejsze od grupy właściwego proletariatu fabrycznego, są grupy młodzieży czynnej w warsztatach rzemieślniczych i chałupniczych, w handlu umiejscowionym w sklepach i wędrownym, w rozmaitych rodzajach sprzedaży ulicznej. Niestety żadnymi cokolwiek bądź odpowiedzialnymi liczbami dla bliższego określenia rozmiarów tych grup nie rozporządzamy. Grupa młodzieży z warsztatów rzemieślniczych waha się prawdopodobnie w granicach 80-100 tysięcy, ale granice jej nie są wyraźne, bowiem nie sposób przeprowadzić ścisłej liczby demarkacyjnej pomiędzy warsztatem rzemieślniczym a chałupniczym, tak jak nie istnieje właściwie taka wyraźna linia pomiędzy większym warsztatem rzemieślniczym a malutką fabryczką. Grupa zaś młodzieży zatrudnionej w chałupnictwie jest na pewno jeszcze dużo liczniejsza, a wystawa pracy chałupniczej wyłowiła na pewno tylko drobny odsetek młodocianych chałupników. Tak samo możemy powiedzieć o liczbie młodzieży czynnej w handlu stałym, nie mówiąc już o wędrownym, liczbie młodzieży zajętej w przemyśle gastronomicznym i hotelowym, w rozmaitych instytucjach rozrywkowych i widowiskowych; liczbie dziewcząt zatrudnionych w służbie domowej. Dopiero w stosunku do właściwego proletariatu możemy operować ściślejszymi liczbami. W okresie najlepszej w Polsce koniunktury gospodarczej (w r. 1928) młodzież 15-18-letnia pracowała w przemyśle w liczbie 68 tysięcy: stanowiło to wówczas 7,4% ogółu robotników przemysłu. Od roku 1929 Polska, jak wiadomo, wchodzi w okres pogłębiającej się z każdym rokiem depresji gospodarczej i załoga robotnicza wciąż się kurczy. Kurczy się w niej stosunkowo bardzo znacznie i odsetek młodzieży: wynosi ona w stosunku do ogółu robotników (w r. 1931) – zaledwie 4,7%. Zachodzi to zjawisko nie tylko dlatego, że w latach kryzysu, jak to podnosi inspektorka pracy Miedzińska, można dostać dorosłą kobietę, a nawet mężczyznę za stawkę płacy, którą w latach koniunktury otrzymywał młodociany – ale i dlatego, że żyjemy dziś właśnie w okresie, kiedy przychodzi do pracy młodzież urodzona lub hodowana w dzieciństwie pod wpływami wojny: urodzeni w latach 1916-1918 mają w 1931-1933 owe piętnaście lat, to jest wiek rozpoczynania pracy zarobkowej. Są to roczniki zdziesiątkowane, nadszczerbione, skurczone tak dalece, że gdy w Polsce dzieci w wieku szkoły powszechnej wynosiły w r. 1921/1922 przeszło 5 milionów, w r. 1925/1926 – liczba ich zmalała do niecałych 4 milionów, w r. 1927/1928 – obliczaną była na niewiele ponad 3 i pół miliona (patrz: Szkoły Powszechne Rzeczypospolitej, Wydawnictwo MWRiOP, str. XXV). Jest to zjawisko międzynarodowe, a przynajmniej aktualne dla narodów i krajów, które przeszły przez straszliwe cięgi wojny europejskiej: w Niemczech Instytut Badania Koniunktur oznaczał młodzież w wieku lat 15-20 równą w r. 1928 wskaźnikowi 100, w r. 1932 = 83, w r. 1935 = 60, dopiero od r. 1936 przewiduje podnoszenie się tej liczby (patrz: Merses, „Die erwerbstätige Jugend”, Berlin 1929, str. 5). Że i u nas mamy jeszcze do czynienia z tymi wyszczerbionymi rocznikami, wskazuje na to malejąca liczba młodzieży wśród ludności: gdy w r. 1929 młodzież lat 15-19 wynosiła w Polsce, jak mówiliśmy, 3 565 277 osób, w r. 1927 było jej 3 653 733.

Praca młodzieży w przemyśle jest pod kontrolą inspekcji pracy, a od r. 1925 poczynając – dodatkowo pod kontrolą specjalnych inspektorek do spraw kobiet i młodocianych, przydzielanych do okręgów inspekcyjnych. Ustawa o ochronie młodocianych, czynna od r. 1925, sprawiła, że się cokolwiek więcej wie o młodzieży w przemyśle, gdyż obowiązuje odrębna jej rejestracja, podlega ona pewnym specjalnym przepisom ochronnym. Możemy tedy powiedzieć, że z przemysłów najwięcej młodzieży pochłania przemysł metalowy (około trzeciej części ogółu młodzieży), dalej – włókienniczy, drzewny, spożywczy. Natomiast najwyższy odsetek młodzieży w stosunku do ogółu załogi robotniczej w tym przemyśle – ma przemysł krawiecki, w ogóle odzieżowy, po nim – szklany, metalowy, poligraficzny. Praca dziewcząt w ostatnich latach rozrasta się w przemysłach metalowym, chemicznym, praca chłopców – w maszynowym, metalowym, poligraficznym (obecnie w tym ostatnim ogranicza się pracę uczniów).

Tak więc, w ogólnych zarysach, wygląda rozlokowanie pracy młodzieży w rozmaitych gałęziach i rodzajach zatrudnienia.

Teraz przychodzimy do ostatniego z wysuniętych na początku zagadnień: jakże im jest?

Można odpowiedzieć na to pytanie bardzo krótko, wysuwając pewien standard średni, przeciętny dla całej młodzieży pracującej polskiej. Jest niedorozwinięta fizycznie z powodu chorób przebytych i złych warunków odżywiania; jest dziesiątkowana przez choroby płuc, serca, oczu, skóry w odsetkach, niewspółmiernych do odsetków tych chorób wśród dorosłych; jest nadwątlana stale, w przemyśle – przez nadmierny wysiłek prac w akordzie i na premię; zarabia średnio 5-10 zł w tygodniu; nie może korzystać z dobrodziejstw nauki dokształcającej dzięki stałemu, nigdy niewygasającemu przemęczeniu; słabo uczestniczy w sportach, w życiu zawodowym; jest wyzyskiwaną (chłopcy szczególnie) pod pozorem nauczania jej zawodu w warsztacie pracy. Młodzież pracująca zamieszkuje przeważnie lokale jednoizbowe, przepełnione ludźmi, sypia najczęściej we wspólnych posłaniach, często w towarzystwie przygodnych ludzi – chwilowych sublokatorów. Młodzież nasza nie zna niemal dzieciństwa, zbyt wcześnie stykając się z troską, zmartwieniem i nędzą, zbyt wcześnie rozpoczynając życie płciowe. Zapewne, młodzież nasza ma bardzo żywe zainteresowania i dążenia, ale nie ma żadnych warunków dla rozwinięcia swych zainteresowań.

Tyle, gdy chodzi o standard.

Arystokrację bodaj wśród młodzieży pracującej fizycznie stanowią metalowcy. Ci mają na ogół wyższe płace (w przemyśle oczywiście, nie w rzemiośle) w wielkich fabrykach stołecznych mogą wyrabiać 60 do 80 zł miesięcznie; mają nadzieję zostać w przyszłości tzw. wykwalifikowanym, dobrze płatnym robotnikiem. Na tę intencję znoszą latami kuksańce od majstrów i brygadierów, wymyślania i złe humory starszych towarzyszy pracy; bardzo często wszystko to na darmo, bo po latach „praktyki” następuje… redukcja… Charakteryzuje ich zewnętrznie specyficzne czarnosine, o metalowym połysku, zabrudzenie twarzy i rąk, umysłowo – większe rozgarnięcie: pracując w brygadach lub pod ręką wykwalifikowanych tokarzy, ślusarzy obcują oni najczęściej z robotnikiem inteligentnym i wyrobionym, bardzo często uświadomionym i zorganizowanym zawodowo. Dość zresztą wejść do większej fabryki metalowej, ażeby odczuć tę specyficzną tężyznę i swoisty czar środowiska prawdziwego proletariatu: chłopcy mają tu w kim znaleźć oparcie i obronę, i trzeba stwierdzić, że pomimo przepaści dzielącej tzw. praktykantów od wykwalifikowanego robotnika, właśnie w fabrykach metalowych najwcześniej wystąpiła troska przedstawicielstwa robotniczego o normowanie warunków pracy młodzieży, o zabezpieczenie jej przyszłości w pracy, zastrzegane w klauzulach umów zbiorowych.

Również arystokracją robotniczą, jakkolwiek innego rodzaju, są drukarze i w ogóle pracownicy poligraficznego przemysłu, a więc linotypiści, maszyniści drukarscy. Drukarze jednak mają już w sobie mniej z cech właściwego proletariatu, raczej tworzą rodzaj robotniczej inteligencji, ale wyższa stopa życiowa, wyższe wymagania, wzorowane – przy ich podnoszeniu – na wymaganiach warstw mieszczańskich (lepszy strój, umeblowanie, oszczędności itp.) – nadają im już pewnych cech mieszczańskich. Młodzież jednak, pracującą w przemyśle poligraficznym, dzieli tak znaczny dystans od wykwalifikowanego zecera, maszynisty lub linotypisty, że wszystko tu powiedziane o drukarzach nie ma do tej młodzieży zastosowania. Młodzież w przemyśle poligraficznym – to dziewczęta – nakładaczki i odbieraczki przy płaskich maszynach, dziewczęta w introligatorstwie i chłopcy przeważnie uczniowie zecerscy. Dziewczęta nisko płatne, bez żadnej lepszej przyszłości, gdyż w tym przemyśle nie zajmą żadnych innych lepszych stanowisk, choćby po wielu nawet latach. Uczniowie – chłopcy? Są to „murzyni” podług obrazowego określenia samych pracodawców drukarskich, tych większych, – gdy chcą utrącić konkurenta lichszego, zatrudniającego wyłącznie młodzież i kalkulującego niżej swą produkcję. Prawdziwi murzyni: przychodzą tu, posyłani najczęściej przez rodziców, pod urokiem przyszłych wysokich zarobków zecera, nie stawiają – bo i nie mogą dziś stawiać – żadnych absolutnie wymagań; wyuczają się byle jak składania i rozbiórki tekstu, a w daninie składają swoje zdrowie, gdyż nie tylko szkodliwość produkcji, ale fatalny stan higieny w drukarniach mają tu głos decydujący. Wszelkie zaś widoki na jaśniejszą przyszłość przekreśla ogromna rezerwa bezrobotnych – wykwalifikowanych drukarzy i możność zatrudniania coraz to nowych, młodszych, prawie bezpłatnych adeptów sztuki drukarskiej. W drukarniach bowiem utarło się, że uczeń pracuje póty, póki nie zgłosi wymagań o wyższą stawkę płacy… po czym ustępuje miejsca nowemu uczniowi. Wprawdzie władze państwowe, w obliczu wzrastającej klęski bezrobocia, wydały już dziś zarządzenia ograniczające młodzieży dostęp do pracy w drukarniach; istnieją też przepisy, utrudniające stosowanie pracy bezpłatnej uczniów – w rzeczywistości jednak rozstrzyga dziś nadmierna podaż rąk bezrobotnych i słabość klasy robotniczej. Położenie młodzieży w zastępach drukarskich, pozornie – uprzywilejowanej, w istocie jest bardzo smutne.

Mali chłopcy w hutach szklanych, często jeszcze dziś analfabeci w ośrodkach prowincjonalnych, odległych od szkół, umorusane dzikusy – pomoc starszych robotników; pracujący w szopach, brudnych i zaniedbanych, pod działaniem żaru pieców z jednej, przeciągów z drugiej strony; niejednokrotnie za 50 groszy dziennie; sylwetki te migają niekiedy na szpaltach dzienników robotniczych, w reportażach, dziś częstych, z dziedziny stosunków społecznych. Chłopcy z tartaków – najczęściej nieogrzewanych w największe nawet mrozy, produkujących przy udziale maszyn niebezpiecznych, chłopcy ci znaczą swą ciężką pracę chorobami płuc, reumatyzmem stawów, tak jak szklani – rozedmą płuc, chorobami serca…

Ale wyjdźmy już z przemysłu, tego „kraju marzeń i pragnień” każdego chłopca ze wsi, z warsztatu rzemieślniczego lub chałupniczego. Zwróćmy się do tych chłopców. Tu panują jeszcze powszechnie stosunki jakby średniowieczne. Do warsztatów nie dociera prawie administracja państwowa, powołana do ochrony robotnika, nie dociera niemal wcale związek zawodowy, rzecznik obrony interesów ekonomicznych robotnika. Działa tu natomiast zjawisko ,,władzy i opieki ojcowskiej” właściciela warsztatu, majstra nad uczniem – opieki najczęściej jakże gorzkiej, jakże mało ludzkiej. Występuje tu niejednokrotnie całkowita bezradność chłopca, powierzonego i zaufanego majstrowi przez własnych rodziców… znów w nadziei na te przyszłe zarobki, na te kwalifikacje, na tę… karierę życiową… Jaką jest ta kabała, widzimy z plastycznego opisu warunków pracy młodzieży w rzemiośle inspektorki pracy Rusinowej, z terenu, przecie najkulturalniejszego w Polsce – Pomorza (patrz nr 2 „Życia dziecka”, art. A. Rusinowej). Pracują po 10, 14, 16 godzin dziennie. A resztę czasu? Śpią… „Nie chodzicie do kina? Nie czytacie? – próbuję wypytywać nierozmownych chłopców. – Teraz nie takie zarobki, żeby światło wypalać – odzywa się mistrz. – Słońce, powietrze, ruch – to za co się może nie płacić – jest tu dla młodzieży niedostępne. Izbę i warsztat wolno opuścić na czas trwania lekcji w szkole dokształcającej, jeśli idą na nabożeństwo i jak trzeba odnieść robotę – poza tym – majster nie daje lumpować – wygania spać”. Zarobki? kto by tam o to pytał w drobnych warsztatach rzemieślniczych! Oddało się chłopca na „lekki chleb” do miasta, – raczej się za niego trzeba opłacić majstrowi mąką, kartoflami, według ugody…

A chłopcy na roli? No, tu przynajmniej mają słońca do woli, powietrze, ruch z konieczności. Ale praca w żniwa ciężka, bez kresu godzin, podług tego słońca, od wschodu do zachodu, no i mieszkanie, odżywienie, warunki kulturalne życia… ciężko jest o tym myśleć.

Wreszcie – duże miasto, w ogóle miasto. Mali kelnerzy, pikolacy, bladzi chłopcy restauracji, hoteli i dancingów; nigdy nie wyspani; za wcześnie, od niewłaściwej strony „zawodowo” zetknięci z najwstrętniejszymi cechami i przejawami życia burżuazji, w ogóle klas zamożniejszych. Chłopcy, mimo woli wzorujący się na gestach, grymasach, sposobach „zabijania” życia, podpatrzonych u tych konsumentów kolacji, obiadów, napojów, dancingów, gabinetów itp.

I w końcu – sprzedaż uliczna. Małe zwinne figurki najrozmaitszych ulicznych sprzedawców, a wśród nich popularna w stolicy i wielkich miastach sylwetka gazeciarza. Czepiający się wozów tramwajowych, wypędzany przez konduktora, nawoływany przez publiczność, w mróz fioletowo-siny, skostniały mimo niezwykłej żywości ruchów, ucierający nosa rękawem, wrzeszczący na najrozmaitsze głosy: „Doobry Wieczór – Warszawski – Abecee…”. Wszyscy ich znamy… Różne są ich powiązania z administracjami pism, różne możliwości i szanse zarobkowe, różna zresztą zaradność i umiejętność wciskania przechodniowi nie zawsze potrzebnej mu gazety. Konkurencja i tu jest ogromna; przechodnie nie rzadko są świadkami dotkliwych razów, jakie wymierzają sobie chłopcy za wtargnięcie na zajęty odcinek ulicy. Każdy też z nas niejednokrotnie kupić musiał późno w nocy, niepotrzebny już nikomu, numer popołudniowy, przygwożdżony argumentem: „nie mogę dziś nic sprzedać… zmarzłem tak bardzo… głodny jestem…”.

A dziewczęta? Cóż je łączy wszystkie, cóż je wyodrębnia od chłopców, kiedy upośledzenie ich w płacy, w warunkach pracy jest podobne (większe jeszcze u dziewcząt), kiedy – zarówno w przemyśle jak rzemiośle i chałupnictwie – należą wraz z chłopcami do tych najbardziej bezbronnych, do tych najgorzej wyzyskiwanych? Łączy je wszystkie poza tym – płeć, która w stosunkach pracy z najmu, pracy zarobkowej w ogóle i w dzisiejszym okresie kryzysu szczególnie, stanowi o ich dodatkowym, często tragicznym upośledzeniu. I tu znów do inspektorek pracy muszę się odwołać i dzięki świadectwom inspektorki Przedborskiej z Łodzi (artykuły i przemówienia w radiu) stwierdzić mogę, że w latach kryzysowych w kalkulacji kobiecej robocizny mieści się nieoficjalnie ta okoliczność, że od kobiety – a szczególnie młodej dziewczyny – pobrać można prócz pracy jej ciało.

Strach przed utratą pracy, strach przed redukcją, obniżką i tak śmiesznie niskiej płacy sprawia, że zjawisko wyzyskiwania dziewcząt od tej strony staje się dziś tak jaskrawym i powszechnym.

Społeczne tło stosunków pracy młodzieży jest tedy niewesołe. Kryzys i bezrobocie wyjaskrawia wszystkie ujemne strony tych stosunków, niezadowalających i nieuporządkowanych nawet w okresie najlepszej koniunktury gospodarczej.

Młodzież nasza jest liczną grupą społeczeństwa i grupą najbardziej ważką i znaczną z punktu widzenia interesów państwowych polskich. Na tej bowiem grupie, jej wartościach, jej odporności fizycznej, jej tężyźnie moralnej oprze Polska całą swą przyszłość.

Z tego punktu widzenia do najpilniejszych zadań państwa należy dziś czynna troska o młodzież, o jej wychowanie fizyczne i intelektualne, o uzdrowienie warunków jej pracy i bytu.

Halina Krahelska

Powyższy tekst Haliny Krahelskiej pierwotnie ukazał się w piśmie „Życie Dziecka” nr 6/1933, a następnie w postaci osobnej broszury w tym samym roku. Od tamtej pory nie był wznawiany. Poprawiliśmy pisownię według obecnych reguł. Zdjęcie w nagłówku tekstu: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie