Efektywna, napędzająca modernizację kraju reforma musiałaby być radykalna, być może nawet realnie wywłaszczeniowa. Zapewne nad ziemiańską Arkadią zniszczoną przez narodowych bolszewików roniłoby się dziś łzy, ale byłby to potężny impuls, dzięki któremu rozwój przemysłu albo dokonywałby się w miarę samoistnie, albo, prowadzony przez państwo, nie wisiałby w próżni. Mógł Ziuk postawić jednego pasjansa mniej, mógł Pan Roman wróciwszy z Wersalu przeczytać bardzo ciekawą książkę, „Myśli nowoczesnego Polaka”, i pójść w kierunku modernizacyjno-populistycznym, a nie uprawiać konserwatyzm potrzebny zacofanej Polsce jak dziura w moście. Dzięki dokonanym u siebie reformom i reformom własnościowym zaczęły Polskę wyprzedać podobnie postfeudalne nędze, jakimi były kraje bałtyckie (dokonywane przez krajowych obserwatorów porównania wsi litewskiej i polskiej wypadały dla tej drugiej bardzo niekorzystnie) oraz Finlandia. Nie ma powodu przypuszczać, że drzwi na klatkę schodową są już nieodwołalnie zamknięte i jesteśmy skazani na snucie się po obecnie zajmowanym piętrze. Polska ma, jak by nie patrzeć, kapitał w postaci sporej wielkości populacji. Najpierw, po zebraniu przez władzę centralną do kupy barbarzyńców, pozwolił on sam w sobie wystrzelić z państwem, które było w stanie oprzeć się w konfrontacji dawnym kolegom w barbarzyństwie, którzy jakieś 700 lat wcześniej zaczęli korzystać z dobrodziejstw. Nie udało się to mniej licznym barbarzyńskim pobratymcom z zachodu, tym ze wschodu sami zaczęliśmy wchodzić w szkodę. Ten sam kapitał pozwolił po ogarnięciu się i ubraniu butów zamiast łapci zacząć grać o wysokie stawki. Od XVII wieku pozostaje niestety niewykorzystany, ale istnieje. Dlatego np. ewentualny rozpad Wielkich Współprac i powrót protekcjonizmów nie jest dla nas wyłącznie zagrożeniem, ale może być też szansą – byle wstrzelić się z decyzjami…