Ekonomia czasu pandemii – rozmowa z dr. Wojciechem Paczosem
Ci, którzy zarabiali dobrze, nadal zarabiają dobrze lub wręcz jeszcze lepiej, a ci, którzy zarabiają słabo, płacą za kryzys pandemiczny największą cenę.
(ur. 1992) – stały współpracownik Nowego Obywatela, dziennikarz, kiedyś copywriter. Interesuje się tematyką społeczną i środowiskową, a najbardziej ich przecięciem.
Ci, którzy zarabiali dobrze, nadal zarabiają dobrze lub wręcz jeszcze lepiej, a ci, którzy zarabiają słabo, płacą za kryzys pandemiczny największą cenę.
Z usług firm pożyczkowych korzystało około 2,2 mln Polaków. Na ogół, niestety, są to osoby mające poważne kłopoty finansowe. Z produktu finansowego, jakim są chwilówki w firmie pożyczkowej, najczęściej korzystają respondenci oceniający własne warunki materialne jako złe – 21,3%, w rodzinach o dochodach do 649 zł na osobę.
Jeżeli spojrzymy na to wydarzenie przez trochę inny pryzmat, np. założymy, że kluczowym wydarzeniem było pojawienie się niewolnictwa, a nie chrystianizacja, to w tym momencie już nie nazywamy tego reakcją pogańską, lecz pierwszym powstaniem niewolników. Pierwszym powstaniem ludowym na ziemiach polskich.
Wiele osób świetnie obecnie funkcjonujących nie zdaje sobie sprawy, jak niewiele je dzieli od kryzysu bezdomności. Od znalezienia się na ulicy, mówiąc wprost. Nie uświadamiamy sobie, że kryzys bezdomności jest kryzysem demokratycznym. Może przytrafić się każdemu, wystarczy choroba lub oszustwo dokonane przez wspólników czy kontrahentów.
Część ludzi w społeczeństwach zachodnich ma już dość kultury wyścigu szczurów i zakupoholizmu, tego, że jesteśmy zalani dziesiątkami niepotrzebnych rzeczy. Ludzie widzą, że nie na tym polega wysokiej jakości życie, że nie to gwarantuje nam szczęście. Problem zmiany klimatycznej czy kryzysu antropocenu nie mówi nam, że mamy się przestawić na inne źródła energii. Wynika z niego o wiele więcej: musimy przestać być tacy energożerni! To kwestia potężnej rewolucji społecznej, przez którą powinien przejść przede wszystkim Zachód – świat, który mnóstwo konsumuje i zużywa ogromne ilości zasobów.
Istnieje swoista lewicowo-liberalna populofobia, czyli lęk przed zbytnim upodmiotowieniem ludzi, bo będą nam tutaj pogromy robić i gejów zamykać. Wydaje mi się, że lud może być problematyczny, ale na pewno nie jest bardziej problematyczny niż elity. One są dalece bardziej niebezpieczne, to jest w tym momencie najbardziej niebezpieczna grupa społeczna, która może doprowadzić do końca życia na Ziemi.
Państwowa Inspekcja Pracy rozwiązuje problemy indywidualne, ale nie ma to efektu, który mógłby je przełożyć na ogół interesów, przekuć w obronę zbiorowości pracowników danego zakładu – to może zrobić tylko związek zawodowy.
Winni są ci, którzy nie czują dyskomfortu, kiedy ważniejsze dla nich stają się piąte wakacje w roku, trzeci luksusowy samochód, czwarty dom, a jednocześnie nie widzą nic złego w tym, że zatrudniają ludzi za płacę minimalną, nie dają stałych umów o pracę czy wprowadzają kary, aby za pracę zapłacić mniej. To jest wciąż częste na naszym rynku pracy, bo tacy przedsiębiorcy nie widzą granicy, po której przekroczeniu powinni już zacząć dbać o swoich pracowników. Im jest ciągle mało.
To widoczne w wielu krajach regionu, gdzie sposoby myślenia takie jak „odrzucimy liberalno-lewicowy Zachód” mają sprzyjać tworzeniu czegoś innego, ale gdy wejść w to głębiej, to pojawia się problem, skąd brać te zasoby, na czym się oprzeć, jak one miałyby być organizowane.
Nastąpiła swoista mentalna delegacja niechcianych zadań na inną grupę narodowościową oraz utożsamienie Ukrainek ze sprzątaniem i innymi zawodami, które nie są poważane i funkcjonują na obrzeżach świata pracy. Było nam łatwiej oswoić się z pracą domową za pośrednictwem migrantek; to była mentalna przemiana, która nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistych zjawiskach, ponieważ w polskich domach sprzątają i opiekują się głównie Polki.
Teatr w Polsce, podobnie jak inne gałęzie sztuki, stracił zupełnie funkcję służenia komukolwiek poza klasą średnią. Dzisiejszy polski teatr w 99% ma być eskapistyczną rozrywką dla wielkomiejskiej klasy średniej. Funkcje edukacyjne, społeczno-polityczne, krytyczne spojrzenie na rzeczywistość i system, w których żyjemy, któremu podlegamy – to wszystko zostało zupełnie wyeliminowane. W tym środowisku modne jest mówienie o lewicowości, ale jest to rodzaj mody. To są lajfstajlowe akcje, które poprawiają samopoczucie i pozwalają poczuć się lepiej w hierarchii ustalonej w wielkomiejskim środowisku.
Wystawiliśmy „Strefę” we wrocławskim teatrze „Capitol”. Zanim do tego doszło, próbowaliśmy ją wystawić w różnych teatrach – ale one odmawiały. Nie będę podawał nazw, żeby nikomu nie szkodzić, bo rozumiem dyrektorów tych teatrów. Dla nich to jest być albo nie być – nie sponsorowała ich Toyota, ale robiły to inne zakłady ze specjalnej strefy ekonomicznej lub jakiś podmiot ze sfery biznesu. Ci dyrektorzy mówili jasno, że wzięliby ten temat, ale jeżeli to zrobią, to po prostu na bruk trafią on sami, aktorzy, wszyscy pracownicy techniczni i administracyjni, bo zabraknie środków na utrzymanie placówki.
Nasze gusta, upodobania i przyzwyczajenia nie są żadnymi naturalnymi cechami, które w wyniku zrządzenia jakiejś tajemniczej siły czynią nas lepszymi albo gorszymi. Stanowią wypadkową bardzo wielu jak najbardziej namacalnych uwarunkowań. Trudno rozwijać w sobie wrażliwość, umiłowanie piękna i zapał do zmieniania świata, jeżeli najzwyczajniej w świecie nie ma się na to czasu, siły ani środków.