Najsłabsi
Można się długo spierać o to, kto ma najgorzej. Jaki rodzaj opresji, wykluczenia, pogardy, poniżenia, odmawiania praw – jest najbardziej dotkliwy. Inaczej mówiąc: kogo boli najbardziej.
(ur. 1976) – w roku 2000 współzałożyciel, a następnie redaktor naczelny „Obywatela”, a później „Nowego Obywatela”. Twórca koncepcji i redaktor portalu www.lewicowo.pl, funkcjonującego w latach 2009-2019. W latach 2001-2005 redaktor naczelny ekologicznego miesięcznika „Dzikie Życie”, a w latach 1997-2017 jego autor i współpracownik. Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania społecznik. Od roku 1997 publicysta, autor kilkuset tekstów. Redaktor i pomysłodawca około 20 książek, w tym polskich przekładów prac Aldo Leopolda, Davida C. Kortena i Dave’a Foremana, a także wyborów tekstów zapomnianych lub mało znanych polskich myślicieli społeczno-politycznych, m.in. Edwarda Abramowskiego, Romualda Mielczarskiego, Jana Wolskiego, Jana Gwalberta Pawlikowskiego, Franciszka Stefczyka. Od 17. roku życia związany z działalnością społeczną. W wolnych chwilach pije wino (i pisze o nim na blogu http://literkibutelkikilometry.blogspot.com/), zbiera zioła i włóczy się po węgierskiej, czeskiej i słowackiej prowincji.
Można się długo spierać o to, kto ma najgorzej. Jaki rodzaj opresji, wykluczenia, pogardy, poniżenia, odmawiania praw – jest najbardziej dotkliwy. Inaczej mówiąc: kogo boli najbardziej.
Boimy się. O świat, o siebie, o przyszłość, o najbliższych. Alarmowani kiepskimi, coraz częściej katastroficznymi wizjami i doniesieniami z całego globu – odczuwamy lęk. Zupełnie naturalny i uzasadniony.
Przyszłych rzetelnych historyków czeka sporo trudu przy odpowiedzi na pewne pytanie. Brzmi ono: jak w kraju „Solidarności” – która na swoich sztandarach, o czym dzisiaj coraz rzadziej się mówi, wypisała nie tylko postulaty wolnościowe, ale także dobitnie sformułowane żądania dbałości o robotników – tak łatwo, szybko i bezrefleksyjnie zatriumfowały liberalizm gospodarczy oraz nierzadko jawnie i wprost formułowane opinie antypracownicze. Jak to się stało, że wezwanie „jedni drugich brzemiona noście” zamieniło się znienacka w „każdy jest kowalem własnego losu”.
Nie jest łatwo przyznać się do kiepskiej kondycji czy porażki. To dyskomfort, śmieszność, wstyd, wytykanie palcami. Znacznie lepiej wyglądają sukces i rozkwit, nawet jeśli ogłaszane na wyrost, realizowane na kredyt lub przybierające postać przerostu formy nad treścią. Dlatego z takim trudem przychodzi nam postawienie diagnozy, wedle której Polska nie jest wcale „Zachodem”, lecz peryferiami europejskimi i zachodnimi, wcale niekoniecznie z własnej woli i winy.
Niniejszy numer otwierają dwie rozmowy – z byłym pracownikiem fabryki Toyoty w wałbrzyskiej specjalnej strefie ekonomicznej, oraz z reżyserem, który chciał wystawić sztukę napisaną przez tego pierwszego. To opowieść o wyzysku, cenzurze, harówce, niszczeniu ludzi, potędze wielkiego kapitału, nakładaniu kagańca na wolne słowo. Ale też o niezgodzie na to wszystko. O walce. O godności. O przełamywaniu zmowy milczenia. O oddawaniu głosu zwykłym ludziom, których nie chciano słuchać.
Oddajemy w Wasze ręce 76 numer „Nowego Obywatela”. Być może to już ostatnia edycja, po 17 latach istnienia pisma. Sytuacja finansowa czasopisma jest bardzo ciężka i jeśli nie otrzymamy pomocy od osób sympatyzujących z nami, będziemy zmuszeni zakończyć działalność.
Mniej więcej 90 lat temu pewien polski literat skomentował znany wiersz Włodzimierza Majakowskiego. Gdy rosyjski poeta, w pełnym żarliwości utworze, wzywał do maszerowania w lewo, nasz rodak odpowiedział na to uwagą, że kto ciągle skręca w lewo, ten się kręci w kółko.
Jedno z ostatnich upublicznionych zdjęć Barry’ego Hinesa przedstawia go stojącego na tle ciągnącej się w dół ulicy w rodzinnej osadzie górniczej Hoyland Common. To nieopodal Barnsley w Południowym Yorkshire, jednym z głównych zagłębi węglowych w Anglii. Oczywiście wydobycia węgla już dawno tam nie ma. Nie ma też między nami samego Hinesa. Zmarł …
Dawno, dawno temu osią polityki oraz podziałów partyjnych i ideologicznych był stosunek do gospodarki, własności, dochodu narodowego i jego podziału. Czyli do tego, co niemodna dziś ideologia marksowska określała hasłowo mianem „bazy”, w kontrze do „nadbudowy”. Oczywiście inne kwestie również wpływały na identyfikacje polityczne. Jednak o tym, kto jest lewicą, kto prawicą, kto centrum, kto opcją umiarkowaną, a kto skrajną, decydował głównie zestaw postulatów i wartości odnoszących się do gospodarki i podziału jej owoców. Z czasem to wszystko się zagmatwało, skomplikowało, nierzadko zostało postawione na głowie.
Jedynie głupiec, nawet jeśli jest to głupiec z doktoratem czy z elitarnego saloniku kulturalnego, ma dla postaw spod znaku zdziczenia tylko potępienie i jałowe moralizowanie. Alternatywą dla tak czy inaczej pojętego faszyzmu, nawet jeśli to faszyzm zdecentralizowany, przybierający postać setek indywidualnych stron internetowych zamiast karnego maszerowania czwórkami w jednakowych mundurach, nie jest moralizowanie, nie są zaklęcia i pouczenia. Jest nią zmiana systemowa, zmiana reguł gry, zmiana podziału dochodu narodowego na korzyść słabszych. Tak stało się np. w ramach rooseveltowskiego New Deal. Reformy socjalne uchroniły USA przed piekłem autorytaryzmu, przemocy, czystek, wojny wszystkich ze wszystkimi. Ale reformy są trudne. Klasy posiadające rzadko kiedy stać na refleksję nieegoistyczną. Przy okazji „czarnego protestu” – tak masowego i udanego właśnie dlatego, że projektowane zmiany uderzały również, jeśli nie przede wszystkim, w kobiety z klasy ludowej – środowiska lewicowe przywoływały znane słowa z „Opery za trzy grosze”:
Panowie, co stawiacie wymagania,
by świat rozkosznie was podniecał wciąż —
jeść dajcie najpierw wszystkim bez żebrania,
a potem róbcie ewidencję ciąż.
Zgoda, słuszny postulat. Tyle że można to bez trudu sparafrazować tak: Jeść dajcie najpierw wszystkim bez żebrania, a potem róbcie ewidencję poparcia dla tolerancji, mniejszości, Trybunału Konstytucyjnego, ekologii, swobód obywatelskich i obyczajowych itd., itp. Bez zmian w „bazie” nie będzie zmian w „nadbudowie”. Jeszcze nikt nie oszukał piramidy potrzeb Maslowa.
Obojętnie jakie mamy poglądy dotyczące państwa, to jednak, pomijając marginalny dziś nurt anarchistyczny, zgodzimy się między sobą – lewicowiec z prawicowcem, centrysta z populistą, etatysta z liberałem, socjalista z chadekiem – że państwo powinno bronić elementarnych praw i bezpieczeństwa obywateli. Bo w zasadzie po co innego jest państwo? Najpierw właśnie po to, a dla zwolenników jego ograniczonej roli i zasięgu – tylko po to. Jeśli państwo nie gwarantuje nawet tego, równie dobrze mogłoby nie istnieć wcale.
Kolejne rządy lubią mówić o sukcesach. Głosiciele wizji zielonej wyspy przegrywają z głosicielami wizji Polski w ruinie, a następnie zaczynają głosić wizję Polski w ruinie przeciwko wizji zielonej wyspy obozu rządzącego. I tak mniej więcej w kółko. Sęk w tym, że rządy się zmieniają, a problemy pozostają.
Stare ludowe porzekadło mówi, że zanim gruby schudnie – chudy umrze. Pochodzi ono oczywiście z tych dawnych czasów, w których otyłość była synonimem zamożności pozwalającej uzyskać „słuszną” tuszę, gdy inni przymierali głodem. Przypominam sobie te słowa za każdym razem, gdy docierają do mnie narzekania rozmaitych pracodawców, przedsiębiorców, biznesmenów, …
Zmienił się rząd, zmienił parlament, zmieniają obsady instytucji publicznych. Czy zmieni się Polska? Jak się zmieni? Czy przeciętni Polak i Polka będą za rok czy kilka lat mogli z przekonaniem powiedzieć, że żyje im się lepiej? Czy tak powiedzą również ci z nich, którzy nie popierają rządzącej opcji politycznej? To najważniejszy sprawdzian. Bo w Polsce niezmiennym …
Okładka tego numeru wprost nawiązuje do tekstu, którego autor stawia tezę, że jesteśmy (neo)kolonią. Czyli terytorium, grupą ludzi i zbiorem różnych aktywów eksploatowanych przez podmioty zewnętrzne wbrew naszemu interesowi. Teza nie jest nowa, na naszych łamach gościła już wielokrotnie, ale tym razem zdecydowaliśmy się na próbę całościowego, choć syntetycznego opisu zjawiska.