Piotr Wójcik: Zakredytowani
System ekonomiczno-społeczny współczesnego kapitalizmu oparty jest o kredyt. Gdyby nie instytucja kredytu, porządek społeczny w większości państw by się zawalił.
System ekonomiczno-społeczny współczesnego kapitalizmu oparty jest o kredyt. Gdyby nie instytucja kredytu, porządek społeczny w większości państw by się zawalił.
Świat, który nas otacza i w którym żyjemy, staje się pozbawioną duszy i charakteru plątaniną autostrad i dróg szybkiego ruchu, bezładną mieszaniną hipermarketów, centrów handlowych, parków rozrywki, jednakowych domów i ogrodzonych osiedli dla bogaczy.
Obraz, który wyłonił się z moich badań, był zatrważający: całkowicie czarno-biały, bez niuansów. Zachodnie jest dobre, nowoczesne, efektywne. Polskie jest tandetne, złe, obciachowe.
Błędem, jaki popełniają wszyscy miejscy architekci jest traktowanie prywatnego samochodu jako podstawowego środka transportu.
Według badania opinii publicznej z 2009 roku, Salvador Allende uchodzi za „największego Chilijczyka”. Ostatnią ostoją pinochetyzmu są nasi rodacy z prawicy…
W takiej sytuacji trudno się dziwić gigantycznemu wzrostowi popularności środków antydepresyjnych. OECD raportuje bardzo duży wzrost stosowania antydepresantów w okresie 2000-2015 we wszystkich 29 wykazanych krajach. Co gorsza, wzrost ten nie tylko dotyczy wszystkich, ale wszędzie jest też ogromny, czasem wręcz trzykrotny. W ciągu 15 lat wydarzyła się bez mała lekowa rewolucja w społeczeństwach rozwiniętych. Wskaźnik przyjmowania leków antydepresyjnych wykazuje się liczbą przyjmowanych dziennych dawek leków na tysiąc mieszkańców dziennie. Wzrost ten jest szczególnie widoczny w krajach południa strefy euro, w które silnie uderzył kryzys gospodarczy zakończony eksplozją bezrobocia. W Hiszpanii wskaźnik przyjmowania antydepresantów skoczył z 28,2 do 73,1. Hiszpania w ten sposób wskoczyła do czołówki krajów OECD pod względem spożycia antydepresantów. W Grecji i Włoszech tradycyjnie ten wskaźnik był na bardzo niskim poziomie – w końcu słońca mają tam pod dostatkiem. Obecnie jednak zbliża się już do średniej OECD – w Grecji skoczył z poziomu 18,9 do 48,1, a we Włoszech z 19,6 do 46,5. I tak wszystkich jednak przebiła Portugalia – tam wskaźnik wzrósł z 32,5 do 95,1. Obecnie Portugalia jest trzecim krajem OECD pod względem stosowania leków antydepresyjnych.
Życie bezkrytycznych miłośników wolnego rynku było kiedyś proste. Wystarczyło rzucać na przemian kilkoma hasłami. Przypływ podnosi wszystkie łodzie! Więcej rynku to więcej demokracji! Znieśmy regulacje rynkowe i uwolnijmy energię oraz przedsiębiorczość ludzi sukcesu! Jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te opowieści. Im bardziej państwa rozwinięte podążały za wolnorynkową ortodoksją, tym gorzej się w nich działo. Realne płace klasy średniej stanęły w miejscu. Nierówności społeczne wzrosły do poziomu nieznanego od czasów sprzed II wojny światowej. Demokracja zaczęła ustępować rządom finansjery. Na to wszystko nałożył się potężny kryzys gospodarczy, wywołany między innymi deregulacją sektora finansowego.
Praca jest dla ludzi ważna. Nie tylko dlatego, że daje możliwość utrzymania. Sprawia także, iż otrzymujemy tożsamość, która określa nasze miejsce w świecie, wśród innych ludzi. Brytyjska uczona Nancy Harding twierdzi, że bycie człowiekiem zawiera w sobie aspekt pracy. Pracuje się po to, żeby przeżyć, ale także po to, aby zaznaczyć swoją obecność w życiu własnym i innych.
„Wszystko, co tak dobrze wygląda w moim CV, zawdzięczam sobie. Moi rodzice zainwestowali w naukę języka, a mama przyjaciela zaprosiła mnie do Australii” – oświadczył Rafał Trzaskowski, kandydat na prezydenta Warszawy, w wywiadzie dla „Plusa Minusa”. Jak widać, mit o samowystarczalności wciąż ma się dobrze w Polsce. Nawet pieniądze rodziców oraz pobyt w Australii zdobyty dzięki znajomościom mogą być przykładami własnych zasług.
W chwili, gdy wojska Układu Warszawskiego zaatakowały w sierpniu 1968 r. Czechosłowację, istniało w tym kraju nie więcej niż dwa tuziny rad robotniczych i działały one dopiero od dwóch miesięcy. Były jednak skoncentrowane w największych zakładach, a zatem reprezentowały dużą liczbę pracowników. W reakcji na inwazję ruch zaczął rozwijać się bardzo szybko i do stycznia 1969 r. powstało już tyle rad, że istniały w 120 fabrykach, reprezentując interesy ponad 800 tysięcy pracowników, a zatem około jednej szóstej osób pracujących na terenie całego kraju. To wszystko wydarzyło się pomimo tego, że od października 1968 r. rząd przeciwdziałał tego rodzaju samoorganizacji.
Postępowe postulaty nie mają żadnej szansy powodzenia, gdy pozycja negocjacyjna wysuwających je grup społecznych jest żadna. Nie ma co zatem liczyć na żadną „odgórną rewolucję” czy „klasę średnią jako klasę buntu”, bo to jest po prostu wiara w to, że najbogatsi i najbardziej uprzywilejowani członkowie społeczeństwa zupełnie bez powodu oddadzą swoje pieniądze i przywileje w zamian za niczym nie podparte (żadnym realnym poparciem społecznym) programy reformy i wizje stworzenia bardziej egalitarnego społeczeństwa.
Transfery pieniężne pozwalają biednym zmienić perspektywę, zacząć myśleć w długim horyzoncie czasowym. Nagle możliwe staje się planowanie i branie spraw we własne ręce. Dzięki solidnemu zastrzykowi gotówki beneficjent otwiera się na nowe możliwości – może podjąć aktywność, o której niegdyś przez chwilę myślał, może spędzić wolny czas w bardziej pożyteczny sposób.
Gadomski i Maziarski idą śladami swoich mistrzów. Pokrewieństwo ideowe ze zwolennikami dyktatur sprawia, że gdy polska demokracja drży w posadach, publicyści „Wyborczej” konsekwentnie zalecają rozwiązania, które doprowadzą do jej dalszego osłabienia.
W tych i wielu innych takich spotkaniach idei i postaw, jakie ostatnio obserwuję (i w nich uczestniczę), pojawia się jeden zasadniczy wyraźny motyw: szacunek wobec struktur i instytucji. Konserwatyści tradycyjnie pragną je ocalić, socjaliści chcą zmieniać. Jednak ostatnimi czasy pojawiła się grupa jednych i drugich, która przede wszystkim zamierza chronić je przed zniszczeniem i erozją w celu dalszej konserwacji lub organicznego dostosowania do zmienionych warunków świata.