„Zwyczajni ludzie” nie mają w życiu łatwo nie tylko ze względu na jego materialną prozę, ale także dlatego, że nie są traktowani serio, za to często – instrumentalnie. Każdy wstrętny i krzywdzący komentarz o „ciemnym ludzie”, „plebsie”, „niecywilizowanej hołocie”, których naczytaliśmy się w ostatnich latach o wiele za wiele i za które również na łamach „Nowego Obywatela” niejeden dostawał zasłużone bęcki, ma swój rewers w postaci fałszywej, instrumentalnej sympatii dla szarego człowieka. To czasami dobrze znana, stara chłopomania, ale czasami coś o wiele gorszego – instrumentalny, chytry paternalizm. Ten, kto stosuje takie metody, posługuje się wyobrażonym „zwykłym człowiekiem” jako pałką służącą do zdzielenia jakiejś grupy, której aktualnie nie lubi. Na pewno znacie to doskonale. Wyobraźcie sobie „ulubionego” publicystę (na pewno takiego macie), który nagrywa filmik o tym, jak szama prosto z puszki paprykarz szczeciński i zagryza pasztetową, choć na co dzień na pewno jada lepiej, i opowiada przy tym, że wstrętne lewaki nie wiedzą co dobre, jedzą tylko trawę. Albo kiedy uznany aktor w wywiadzie przyznaje, że tak w ogóle to nie bardzo lubi towarzystwo ludzi, chyba że na Podkarpaciu, bo tam lud prosty, żyje zgodnie z intuicją i bez trucizn sączonych w niewinne dusze przez słowo pisane i nowoczesne wynalazki. Można oczywiście uważać, że gdzieś za Tarnowem zaczyna się jakiś średniowieczny park tematyczny, w którym prąd wytwarzają biegające chomiki, a mieszkańcy hołdują stylowi życia z czasów Piasta Kołodzieja. Jeśli jednak o czymś świadczą takie opinie, to o odklejeniu mówiącego, który Podkarpacie odwiedził chyba we śnie.